Szczęśliwy mimo wszystko

Napisz, że jesteś szczęśliwy, a zaraz życie cię utemperuje. Straciłem przytomność we śnie, właśnie jestem tuż po powrocie na ten świat. Okropne jest to, że budząc się nie wiem kim jestem i co robiłem w ciągu ostatnich dni. Nie pamiętam, że była katastrofa lotnicza, nie pamiętam, gdzie byłem dzisiaj, wczoraj. Nie mogę sobie przypomnieć twarzy drogich mi osób. Przypominam sobie z trudem.

W łazience zobaczyłem swoje odbicie – wystraszyłem się, jakbym widział kogoś, kogo nie znam. To ja… Zapomniałem, jak wyglądam… Bez pamięci – jesteśmy niczym. 

Jestem szczęśliwy

Jestem szczęśliwym człowiekiem. Wokół kochający mnie ludzie. Nawet kiedy boli, kiedy muszę po prostu przetrwać dzień, to kiedy spoglądam wstecz, to widzę pasmo szczęścia. Urodziłem się pod kilkoma szczęśliwymi gwiazdami. Moje marzenia się spełniają. Żyje ze wspaniałym człowiekiem, mam wspaniałe dzieci, znajdują się ludzie, którzy chcą ze mną rozmawiać i być – tak po prostu, bez oczekiwania że będę wyświadczał im przysługi.

Jak to możliwe?

Może niewiele się spodziewam. Może wszędzie wietrzę katastrofę, a skoro nie nadchodzi, to już jest pięknie? Nie wiem. Kiedyś próbowałem to tłumaczyć, dziś już się poddałem. Ot, zjawisko.

Na zdrowy rozum – jestem nienormalny.

Oko nie nasyci się patrzeniem…

Mówienie jest wysiłkiem: nie zdoła człowiek wyrazić wszystkiego słowami. Nie nasyci się oko patrzeniem ani ucho napełni słuchaniem.
Koh 1,8


To krótkie zdanie przywołuje u mnie wiele skojarzeń, przypuszczam, że im będę starszy, tym więcej. Ktoś dzisiątki, setki, tysiące lat temu napisał zdanie, a ja dzisiaj z mozołem odkrywam niektóre z jego znaczeń.

Nie zdołam wyrazić wszystkiego słowami. Nawet nie muszę. Nie trzeba. A nawet, czasem, jest to szkodliwe. Patrzysz na swoją przyjaciółkę, chciałbyś coś powiedzieć… Patrzysz, patrzysz chwilę, i widzisz, że ona to już wie. Wystarczy uśmiech, gest. Słowa nie trzeba, słowo – wprost, niewyszukane, niedobrane, nieostrożne – zniszczy coś… Jakby odarło z płatków kwiat po to, aby pokazać jego wnętrze.

Oko nie nasyci się patrzeniem, ucho – nie napełni słuchaniem. Dla Koheleta to powód do nazwania świata wokół „marnością”. A dla mnie – nie skończoną jeszcze piękną fascynacją.

Znów lato. Znów jesień, zima. Znów wiosna. Wydaje mi się, że mógłbym to przeżywać w nieskończoność. Fakt, że jest ciągle tyle rzeczy do poznania sprawia, że każdego dnia kręcę głową z fascynacją i niedowierzaniem – że jeszcze z tylu rzeczy, często prostych, codziennych, nie zdawałem sobie sprawy.

Ioanę, moją żonę, poznaję każdego roku. W tym roku mamy dziesięciolecie. Ona się zmienia, ja się zmieniam. Czasem wracam myślą do naszego pierwszego spotkania, jak do jakiejś bajki. A czasem wydaje mi się nieprawdopodobne, że tak, jak ja ją znałem osiem, pięć, trzy lata temu, mogliśmy jakoś razem żyć. Ale i tak ciągle jeszcze jej nie znam, i nie wiem, czy zdążę…

Chciałbym, żeby stanęło teraz jedno ważne zdanie – otwartym tekstem, bez niedopowiedzeń. Tak rzadko słyszę podobne deklaracje, rzadko spotykam ludzi, którzy chcieliby coś takiego wprost powiedzieć.

Działania mojego życia podejmuję po to, aby poszukiwać pewnej tajemnicy. Szukam Boga.

Nie jestem jakimś bohaterem wiary, zakonnikiem w cywilu, nie jestem ani mędrcem, ani moralistą. Nie jestem ideałem, zdarzały się rzeczy, które chciałbym wymazać z pamięci i z rzeczywistości. Ale jednocześnie czuję, że bez Niego moje życie miałoby niewielki sens. On jest sensem mojego życia, którego poszukuję ciągle. Powstałem po to, aby Go poszukiwać, próbować zrozumieć – poprzez ludzi i zdarzenia, które dzieją się blisko mnie.

Bo w rzeczywistości jest On niedaleko od każdego z nas. Bo w nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy, jak też powiedzieli niektórzy z waszych poetów: Jesteśmy bowiem z Jego rodu.

Dz 17,27-28