Portret to środek komunikacji portretowanego z tymi, którzy będą go oglądać. Portretowany, który nie bierze pod uwagę widza, odbiorcy, myśli tylko o tym, jak ja wyglądam, a nie o tym, co chcę przekazać temu, kto mnie będzie oglądał, jest egocentrykiem.
Zdałem to sobie sprawę przy okazji kilku portretów, które wykonałem niedawno. Portretowany wybrał zdjęcie, które nie zawiera żadnego pozytywu, nie zawiera niczego. Przynajmniej tak starał się wyglądać i dość dobrze mu się udało.
Ale nie to mnie zastanawia. W kilku innych zdjęciach próbowałem ocieplić jego wizerunek i udało się to – nieznacznie, ale więcej nie trzeba. Na wypranej z emocji, lekko melancholijnej twarzy, pojawił się gdzieś promyk. Nie do końca wiadomo gdzie, patrząc – szukam go, wędruję między oczyma, ustami, czołem, patrzę na policzki. Ta wędrówka jest fascynująca.
Nie zostawił mi wyboru. To się zdarza, taka praca. Ale jest niezwykły sposób, w jaki odrzucił wszystkie inne zdjęcia z wyjątkiem tego jednego, pustego. Były to słowa nie tylko awersji, ale prawie wstrętu, może strachu. Pomyślałem, że nie myśli o odbiorcach i o tym, że mógłby im dać coś ciepłego, co ma w sobie. W zdjęciu, które wybrał, jest ignorancja kogoś, kogo spotka on, żywego, samemu będąc na fotografii.
Portretowany nie wie, kogo spotka, ale w portrecie widać, czy chce, próbuje, nawiązać kontakt, czy obchodzi go tamten człowiek. Portret jest tym trudniejszy dla modela, że nie może on przewidzieć, z kim się spotka. Portretowany, gdyby chciał pomyśleć o ludziach, którzy na niego spojrzą, mógłby choć próbować dokonać analizy społeczeństwa, ludzkości, pomyśleć o tym, co on myśli o człowieku w ogóle. Czy ma coś do dodania do ogółu? Nawet proste – czy lubi ludzi, czy w ogóle o nich myśli? Czy myśli tylko o sobie? To widać na portrecie. Bardzo dużo widać…