Portret mówi

Portret to środek komunikacji portretowanego z tymi, którzy będą go oglądać. Portretowany, który nie bierze pod uwagę widza, odbiorcy, myśli tylko o tym, jak ja wyglądam, a nie o tym, co chcę przekazać temu, kto mnie będzie oglądał, jest egocentrykiem.

Zdałem to sobie sprawę przy okazji kilku portretów, które wykonałem niedawno. Portretowany wybrał zdjęcie, które nie zawiera żadnego pozytywu, nie zawiera niczego. Przynajmniej tak starał się wyglądać i dość dobrze mu się udało.

Ale nie to mnie zastanawia. W kilku innych zdjęciach próbowałem ocieplić jego wizerunek i udało się to – nieznacznie, ale więcej nie trzeba. Na wypranej z emocji, lekko melancholijnej twarzy, pojawił się gdzieś promyk. Nie do końca wiadomo gdzie, patrząc – szukam go, wędruję między oczyma, ustami, czołem, patrzę na policzki. Ta wędrówka jest fascynująca.

Nie zostawił mi wyboru. To się zdarza, taka praca. Ale jest niezwykły sposób, w jaki odrzucił wszystkie inne zdjęcia z wyjątkiem tego jednego, pustego. Były to słowa nie tylko awersji, ale prawie wstrętu, może strachu. Pomyślałem, że nie myśli o odbiorcach i o tym, że mógłby im dać coś ciepłego, co ma w sobie. W zdjęciu, które wybrał, jest ignorancja kogoś, kogo spotka on, żywego, samemu będąc na fotografii.

Portretowany nie wie, kogo spotka, ale w portrecie widać, czy chce, próbuje, nawiązać kontakt, czy obchodzi go tamten człowiek. Portret jest tym trudniejszy dla modela, że nie może on przewidzieć, z kim się spotka. Portretowany, gdyby chciał pomyśleć o ludziach, którzy na niego spojrzą, mógłby choć próbować dokonać analizy społeczeństwa, ludzkości, pomyśleć o tym, co on myśli o człowieku w ogóle. Czy ma coś do dodania do ogółu? Nawet proste – czy lubi ludzi, czy w ogóle o nich myśli? Czy myśli tylko o sobie? To widać na portrecie. Bardzo dużo widać…

Co jest za horyzontem

Odszedł człowiek. Nagle nie można już z nim porozmawiać. Jeszcze jest z nami, bo widzimy go. Leży. Jeszcze ciepłe są części jego ciała. Ale już się nie rusza. Nie otworzą się usta, oczy nie popatrzą na nas. Wszystko, co wprawiał w ruch dookoła siebie, teraz pozostanie nieruchome.

Tajemnica. Świadomości. Jak to jest, że teraz widzę, czuję. Mam wrażenie, że widzę i czuję. Jak to jest, że mam wrażenie, że widzę, słyszę, myślę, czuję. Coś tu się nie zgadza, bo skąd wiem, że teraz widzę, słyszę, myślę i czuję, skoro kiedy przestaję widzieć, słyszeć myśleć i czuć, to nie wiem, że tego nie robię. Jak więc mogę sprawdzić, kiedy widzę, słyszę, myślę i czuję, a kiedy nie, skoro tego drugiego stanu nie jestem w stanie stwierdzić?

Leży ciało nieruchome i zimne. Ot po prostu. Niedawno było ciepłe i ruszało się. Z fizycznego punktu widzenia nie ma nad czym dyskutować. Z punktu widzenia sensu rzecz jest nie do zrozumienia. Jedyne wyjście, to uwierzyć w sens, nawet jeśli są wątpliwości, jaki on mógłby być. Czyżby Wszechświat wyprodukował obiekt, który do niego nie pasuje? Który zadaje pytania, a nie ma na nie odpowiedzi?

Albo nic nie ma sensu, wtedy na wszelkie pytanie możemy odpowiedzieć jakkolwiek. Jeśli jednak gdziekolwiek istnieje choć najmniejszy sens, pociąga on za sobą wszystko i wszystkie inne.

pusty pejzaż, fot. Piotr Kubic

Wszystko jest przeszłością, raczej – wyobraźnią

Wszystko jest przeszłością, bo przecież uchwycenie momentu „teraźniejszości” jest praktycznie niewykonalne… Powiedziałbym, że przyszłość, jakiej się spodziewamy, też jest już przeszłością. A ta przyszłość, która się stanie, i tak będzie inna od spodziewanej. A jaka będzie naprawdę – tego nawet nie zdążymy zauważyć, bo stanie się przeszłością w ułamku sekundy, i to na tyle ograniczoną, na ile zarejestrują ją nasze zmysły, ale i na ile zostanie zapisana w pamięci.

Dlatego z pomocą przychodzą nasze zdolności wyobraźni i projekcji. One wypełniają dziurawą jak sito percepcję oraz pamięć – wypełniają tym, co chcemy widzieć, przeżywać, doświadczać. Dlatego świat jest dla nas taki, jakim chcemy go mieć, bo jaki jest naprawdę – tego nie jesteśmy w stanie się dowiedzieć…

Bezradność

To piękny moment, w którym stać mnie w końcu na to, by przestać walczyć z uczuciem bezradności. Skąd się ono pojawia i czy jest uzasadnione – to zupełnie inna historia. Bezradność jest uczuciem, tak jak inne – subiektywnym. Tak więc w pełni prawa mogę czuć się bezradny nie mając ku temu żadnych podstaw, więcej, nawet gdy moja bezradność urąga poczuciu dobrego smaku,  przyzwoitości lub jest wręcz skandalicznie nieusprawiedliwiona.

Tak więc z rozkoszą poddaję się opadającej mnie bezradności. Zaczyna od czubka głowy, potem muskając czoło i skronie dociera do rzęs i powiek. Opadają wraz z nią. Od tego momentu płynę w pogrążonym w półmroku basenie, płynę w górę, lecz nie ku światłu i ku powierzchni, nie ku światu, ale pogrążony w spokoju.

Najspokojniejszy stan to taki, w którym staje się jasne, że już nic nie można zrobić. Czy dlatego, że zrobiłem już wszystko, czy nie zrobiłem nic z tego, co powinienem był zrobić – to bez znaczenia.

Koniec z uwikłaniem w dziesiątki spraw, z listami w skrzynce pocztowej, które pozostały bez odpowiedzi, z pracami, które należało wykonać – bezdyskusyjnie, niezwłocznie, przy okazji, tak sobie i dla przyjemności.

Samotne drzewo, fot. Piotr Kubic

Olśnienie

Bywają dni tak jasne, że nie sposób otworzyć szerzej oczu. Szybko się okazuje, że jasność oznacza ciemność, bo używać trzeba ciemnych okularów, albo przyglądać się światu przez zmrużone powieki. Jak w zimowy dzień, w śnieżycy, gdy drobne płatki śniegu igiełkami atakują delikatną rogówkę. Bez bólu zerknąć można jedynie odwróciwszy się tyłem do wiatru. A dziś, wiosną, tyłem do słońca.

Mogłoby się zdawać, że podobieństwo zimowej zawieruchy i prażącego słońca nie jest w żadnej mierze możliwe. A jednak. Teraz, zaciskając powieki, by chronić oczy, nie można uciec od innego widoku, który powoli i nieuchronnie się pojawia. Z przekonaniem, że oto teraz widzę, jak jest naprawdę. I to, co przedtem zdawało się najbardziej widoczne, najważniejsze, teraz ledwo ma znaczenie. 

Plac Centralny im. Ronalda Reagana, Nowa Huta, Kraków, fot. Piotr Kubic

Miłość jest męcząca

Miłość jest niezaspokojona. Najpierw o niej marzymy, potem próbujemy się jej uczyć i sprawić, by ktoś czuł się szczęśliwy. Nawet jeśli się to uda, w rzadkich przypadkach, to okazuje się, że działania te przynoszą tylko spotęgowanie potrzeby miłości i koło się zamyka. Zamiast spokoju wpadamy w pęd do zaspokojenia czegoś, czego nie da się zaspokoić.

Z drugiej strony śmierć miłości sprowadza rozczarowanie z przeświadczeniem, że wcale nie o to chodzi.

Gdyby zaś miłość rozpatrywać w miarę prosto, jako instynkt podtrzymania gatunku, to czy choć wtedy dałoby się na chwilę o niej zapomnieć? Wydaje się, że wprost przeciwnie. Czy nie łatwiej byłoby być pieskiem, który pamięta tylko wiosną.

Syn, studium przypadku

Patrzę jak przez szybkę do wnętrza terrarium. Żywa istota kręci się wewnątrz. Ma oświetlenie, pożywienie i zestaw potrzebnych rzeczy. Biega, krzyczy, śmieje się, i płacze, kiedy jest smutna albo dozna bólu. Patrzę na nią jak przez szkło powiększające, bo zdumiony widzę nadzwyczaj wyraźnie to, co pozostawało mi nieuświadomione przez lata.

Czuję, kiedy się boi.

Nagle widzę obrazy sprzed lat, kształty ludzi dwa razy wyższych ode mnie, w ciemnych miejscach – sklepach, przychodni dziecięcej. Przy warzywniaku, do którego lady ledwo sięgałem brodą. Kupowałem coś, ale nie mogłem wyjąkać, więc udawałem, że zapomniałem. Gdy wreszcie się udało, ludzie w kolejce roześmiali się: Aha, on nie mógł powiedzieć!

I wszystko staje się jasne, strach mojego pięcioletniego syna i mój, tamten strach, to te same. Wtedy nie rozumiałem dlaczego. Dlaczego nigdy nie lubiłem książki, której okładka miała namalowanego zajączka; jego widok powodował we mnie rozpaczliwy smutek. Bo nie tę książkę chciałem! Gdy po wizycie u dentysty, z przygryzionym tamponem w ustach, poszliśmy do sklepu kupować obiecaną zabawkę na pocieszenie.

Dziś w kuchni, wieczorem, gdy dzieci poszły już spać, znalazłem samotny czerwony samochodzik, którego nie chciał przyjąć mój syn. Było to tego dnia, gdy opuszczał szpital. Pytam Ioanę: „bawi się nim?”. Ona przytakuje głową.

samotne dziecko

Dziękuję

Dziękuję Wam za dzisiejszy wernisaż. Ktoś w mojej sytuacji może oczywiście robić to, co robi (fotografuje i wystawia) tylko dla samego siebie, dla własnej pasji, dla idei, dla zabicia czasu i tak dalej. Ale jeśli jednak na wernisażu pojawią się goście, to…. pozostawiam ten fakt bez komentarza. Kto przeżył, ten wie, kto nie wie, to z mojego tu pisania się nie dowie. 

Refleksja (2). Takie przedsięwzięcia jak choćby malutka wystawa przypominają, że bez życzliwych ludzi i ich zaangażowania to wszystko jest mało warte. Dziękuję tym, którzy dokładali się od początku jak i tym, którzy w ostatniej chwili dorzucili co trzeba. Człowiek stoi tym, co zrobią dla niego inni. 

Cokolwiek

Cokolwiek napiszę, będzie banalne. „Nim napiszesz wiersz, pomyśl i sprawdź, czy nie lepiej zrobi to…” ktokolwiek inny.

Polecam Wam zatem trochę pustki. Ma oczyszczającą siłę – tutaj.

Dziś kilka razy w ciągu dnia chmury i deszcz przeganiały słońce. Urządzają sobie gonitwę ponad miastem, gdzie zdezorientowani ludzie to rozpinają, to składają parasole. Przez dwadzieścia minut stałem na przystanku, czekając na autobus, na ulicy wylotowej z miasta. Mógłbym sobie życzyć, by zmoczył mnie deszcz, albo – życzyć słońca, niechby prażyło. Nie było ani tak ani tak. Było pomiędzy, niewyraziście, jakby nieciekawie. Rzucając okiem pod stopy wspominałem dobrze znane z dzieciństwa dziury w asfalcie. I z miejsca nadeszło tamto przeżywanie wiosny.

Te wrażenia niepojęte, co do których wtedy miałem nadzieję, że kiedyś zrozumiem. Nic z tego. Pozostały we mnie, te same, i wszystko, co mogę zrobić, to dać im spokój, jakbym nie miał na nie żadnego wpływu, jakby przychodziły nie wiadomo skąd, a ja nie mógłbym ich wybrać, wymienić na inne. Pasożyty nie pytają o zgodę, a ja nie mogę ich wyrzucić.