Nigdy nie byłem dobry w ocenianiu wieku

Dziś kolejka kolejka do pobierania krwi jest dwa razy dłuższa. “Wchodzić po 2 osoby” głosi naklejka na drzwiach, ale przez szklane drzwi widać, że drugie okienko jest nieczynne.
– Jak to nieczynne, ktoś tam siedzi
– Ale nie rejestruje.
– Nie wiadomo, co robi.
– Udaje, że pracuje.

Na drzwiach do rejestracji przyklejono sporo innych ogłoszeń, jak.
– Godziny poboru materiału 7:00-13:00
– Zachować odstęp
– Prosimy NIE stawiać moczu na blacie

Wreszcie wchodzę do rejestracji, podchodzę do lady, tam kolejny napis “Prosimy nie stawiać moczu na blacie”. Nie mam dziś moczu. Zza szyby wita mnie twarz dziewczyny:
– Proszę.

Podaję skierowanie i chwilowo nie mam nic do roboty.
– Nie widzę pani, bo na szybie, dokładnie na wprost, naklejono napis “Prosimy nie stawiać moczu na blacie”
– Tak, tak ma być.
– Ale na blacie też jest napis o moczu.
– Nie wiem pan, ilu pacjentów stawia mocz na blacie.
Rozglądam się, gdzie można postawić mocz i nigdzie nie widzę miejsca.
– A gdzie w takim razie można postawić mocz?
– U nas moczu się nie stawia! Mocz oddaje się w pokoju pobrań!

Dostaję numerek 4467 i wychodzę na korytarz. Tam, na dużym ekranie, widzę liczbę 4468.
– Rety, spóźniłem się! Mój numer już przeszedł!
– Spokojnie, niech się pan nie boi, będzie pana numer.
– Ale jak, skoro jest już następny?
– Niech pan uważa, te numery pokazują się znienacka.

Rzeczywiście, tu ciągle wchodzą, wychodzą osoby, wreszcie ukazuje się numer 4467. Z wrażenia zapomniałem, szukam karteluszka, muszę sprawdzić, czy to rzeczywiście mój. Wchodzę. Wewnątrz są dwa stanowiska, lewe jest wolne, a niewysoka blond kobieta pyta mnie o nazwisko. Kogoś mi mi przypomina, zastanawiam się, czy mogliśmy chodzić razem do szkoły.
– Ostatnio schudłem, powinno być łatwiej znaleźć…
– A były problemy ze znalezieniem?
– Raczej nie, ale wie pani, wolałbym nie stwarzać problemów.
– To może z drugiej ręki?
– Nie mam pojęcia, pani na pewno wie lepiej proszę wybierać.

Za oknem, daleko, na horyzoncie, obracają się szybko wielkie-malutkie wiatraki. Ranek jest słoneczny i nawet ciepły, mimo, że wiatr. Pielęgniarka podaje komendy: proszę popracować, zacisnąć, rozluźnić. Coś tam robi przy ramieniu, ja widzę wiatraki.
– Na horyzoncie, daleko, kręcą się wiatraki…
– Widzi pan, nawet nie wiedziałam, ma pan lepsze widoki niż ja.
– Jest dziś wietrznie, widać wierzby kołyszące się w parku obok szpitala.
– Nie zauważyłam…

Na koniec przykłada gazik do zagięcia w łokciu i sprawnie zakleja.
– Pamięta pani, że kiedyś nie dawano takich plastrów po pobraniu krwi?
– Pewnie, że pamiętam. Nie widać tego po mnie…?

“Nigdy nie byłem dobry w ocenianiu wieku” – mówię do siebie, bezgłośnie.

Niecny cel artysty

Celem artysty jest wywołanie wrażenia. Wywołanie tak, aby wciągnąć, pochłonąć odbiorcę zanim on zorientuje się, że jest wciągany i pochłaniany. Jest to możliwe dzięki konstrukcji mózgu, w którym połączenia nerwowe zajmujące się uczuciami działają o wiele szybciej niż połączenia związane z myśleniem (np. Kahnemann, „Pułapki myślenia”).

Tak więc konstruowanie dzieł tak powinno przebiegać, by zaskakiwać. No niestety. Ale ktoś powie – ileż można zaskakiwać, już wszystko zostało powiedziane, pokazane, wyjaśnione, przeżyte przez masy ludzkie na przestrzeni dziejów i globu.

Ale nie. Bo najprostsze odruchy, instynkty, są nieczułe na to, co było. One rezonują ciągle, zwłaszcza te najsilniejsze. A najsilniejszą emocją jest strach. Uczucie pierwotne i nieusuwalne, mimo wszelkich starań, treningu, medytacji, modlitwy i tak dalej. Drugą przemożną siłą jest pożądanie, głównie seksualne (patrz np. spektakl „Testosteron” Saramonowicza). Trzecim, które gdzieś tam pałęta się wokół dwóch pierwszych, jest zachwyt. Zachwyt również może obezwładnić totalnie. Uwaga na zachwyt! Wydaje się piękny, dobry, nieszkodliwy. Ale to właśnie w jego sidła łapiecie się niezliczoną ilość razy oglądając reklamy, widząc nowy produkt (torebkę, sukienkę, samochód), zyskując nadzieję na polepszenie Waszej egzystencji.

Teraz uwaga – uważajcie bardzo na twórców, którzy potrafią połączyć w jednym dziele zachwyt + strach + pożądanie. Wtedy my, odbiorcy, jesteśmy załatwieni dokumentnie.

Antek budzi

Antek budzi się w nocy z krzykiem. Budzi go jego dziewczyna, słysząc, jak Antek krzyczy. Możliwe, że sam nie obudziłby się, a dziewczyna ma to jeszcze z czasów, gdy budziła się na płacz dzieci. Ba, nawet nie płacz, tylko zakwilenie dziecka, a nawet poruszenie. Antek na początku budził się na płacz ich pierwszego dziecka, potem przyzwyczaił się, przystosował. Antek czasem powtarza i rzeczywiście ma takie przekonanie, że człowiek posiada ogromne możliwości przystosowawcze. Z kolei jego dziewczyna nie przystosowała się nigdy i o ile teraz nie ma już dzieci, to ona budzi się, gdy Antek niezbyt delikatnie zamknie drzwi od sypialni, a czasem budzi się nawet wtedy, gdy Antek z najwyższą starannością pod względem niehałasowania zamyka drzwi od sypialni.

Antka nie zastanowił fakt, że jego dziewczyna nie przystosowała się do hałasów w nocy i Antek dalej twierdzi, że człowiek posiada ogromne możliwości przystosowawcze. Podczas gdy jego teza może i jest słuszna, ale co najwyżej w przypadku 50% ludzkości, biorąc pod uwagę tylko jego i jego dziewczynę. Szerszych badań Antek nie przeprowadził, a jego dziewczyna na noc zakłada stopery do uszu.

Wracając do nagłego krzyku Antka w nocy: jego dziewczyna budzi go, bo nie jest jasne, czy sam obudziłby się na własny krzyk. Dziewczyna nie eksperymentuje i nie czeka, marzy, by sama usnąć jak najszybciej, więc niech Antek jak najszybciej przestanie krzyczeć. Budzi się on wreszcie, powoli, orientując się, że nie jest prowadzony w korytarzu do pokoju przesłuchań, ale znajduje się w łóżku, w sypialni, i to własnej, a dziewczyna szarpie go mówiąc: Antek, Antek. Jest mu trochę głupio, bo nie chciałby nikomu przeszkadzać, w tym – swojej dziewczynie. Jednak nie powie jej, że usnął oglądając kolejny odcinek filmu „Droga Stalina do władzy”.

Wejście na Kopiec Krakusa zimą, w nocy, Kraków

Wychodząc z pracy

Przemek, wychodząc z pracy, zawsze oddawał klucz na portierni. Teraz też oddał, ale zaraz potem otworzył na chwilę swoją torbę, żeby sprawdzić, czy nie zgubił kluczy od samochodu. Sprawdzanie kluczy od samochodu było rytuałem Przemka. Myślał, że gdyby zgubił klucze, gdyby np. wpadły mu do studzienki ściekowej w momencie, gdy chował je do kieszeni, albo do torby właśnie, gdyby więc wpadły mu klucze, miałby niezły problem. Mogły mu przecież wpaść niepostrzeżenie, co początkowo byłoby zupełnie bezbolesnym wydarzeniem, aż do momentu takiego jak ten, kiedy wychodzi z pracy i zmierza do samochodu, a kluczy brak. Mogłoby się okazać, że kluczy brak, gdy jest już przy samochodzie, czyli daleko od swojego biura, i nie mógłby sprawdzić, czy kluczy nie zostawił na biurku, albo czy nie spadły pod biurko.

Dobrym więc momentem na sprawdzenie kluczy od samochodu wydawał się ten, w którym zostawia klucz od biura na portierni i zamierza wyjść na ulicę. Mógłby jeszcze zawrócić, z portierni do biura, gdyby okazało się, że nie ma kluczy od samochodu.

Klucze były na miejscu. Czyli wszystko dobrze, wszystko jak zawsze. Ale nie uspokoiło to Przemka. Znalazłszy klucze w torbie, przypięte do wewnętrznej zapadki, karabińczyka na klucze, Przemek nie zamknął torby i nie wyszedł. Wyczuł w torbie twardy metal, to był ASG AEP UZI MIKRO. Czekał na takie okazje, jak ta. Z pozoru nie wyróżniające się niczym, ot zwykły dzień, ale Przemek wiedział, że właśnie dziś, po południu; że czuje i wie, że chce to zrobić, właśnie teraz. Pomyślał, że pierwszym celem, zupełnie naturalnie, będzie portier. Portier był jednocześnie ochroniarzem, ale tego Przemek nie obawiał się wcale. Kolejnym celem może być ktoś, kto będzie wychodził, w końcu było po południu i więcej osób opuszczało budynek. Kolejni będą przechodnie na ulicy, tak to zwykle bywa w strzelaninach urządzanych przez desperatów. Na samym końcu desperat, nazywany potem przez media szaleńcem, strzela sam do siebie, więc Przemek powinien zostawić przynajmniej jedną kulę. Musi zdążyć, zanim zostanie złapany i obezwładniony.

Żal się zrobiło Przemkowi portiera. Choć był to człowiek niemłody i inwalida, to jednak był jak swój, Przemek gadał z nim nieraz. Z kolei nikt inny z biura teraz nie nadchodził, a Przemkowi nie chciało się czekać. W niektórych zamachach desperaci sami szukali ofiar, chodząc korytarzami i zaglądając do sal np. szkolnych. Dziś Przemkowi nie bardzo się chciało. A przechodnie…? Dlaczego miałby strzelać do przechodniów…? To może chociaż po ścianach sobie postrzela. Ale to nie byłby wystarczający powód do tego, żeby potem zastrzelić siebie…

Tak rozmyśla Przemek, waży argumenty, czując pod palcami twardy metal, stojąc przy portierni i zerkając na portiera-ochroniarza, który niczym się nie zajmuje. Czyli nic z tego. Czyli jednak nie dziś. Czyli wyszło jak zawsze, byle jak. Bez determinacji i zdecydowania. Uzi mikro pozostaje w torbie, może na inne okazje, a Przemek wychodzi na zewnątrz, czuje ciągnący ulicą chłodny wiatr i dziwi się, że dziś tak jakby chłodniej.

Uczyć się, służyć, przetrwać

Pracę, aktywność, motywy, sens życia człowieka można podzielić na trzy części. Wiesiek robi coś dlatego, że to coś:

  1. uczy go
  2. służy innym
  3. pozwala przetrwać (zarobić na utrzymanie materialne, utrzymanie zdrowia).

Ha, to wyidealizowana lista. Gdzie na niej jest przyjemność? Są rzeczy, które nie mieszczą się w żadnym z tych punktów, a Wiesiek robi je tylko dlatego, że są przyjemne. Nawet więcej – nie dość, że te przyjemne rzeczy niczego nie uczą, ale wręcz szkodzą albo niszczą jego zdrowie lub zasoby materialne.

Może więc faktyczna lista wygląda tak: Wiesiek robi coś, dlatego, że:

  1. sprawia mu to przyjemność
  2. jak już nie ma wyjścia – musi zarobić na utrzymanie
  3. czasem, przy okazji, posłuży innym
  4. może go czegoś nauczy, jeśli będzie mu się chciało pomyśleć.

To wygląda prawdopodobniej. Chociaż… Nie ma na tej liście np. zazdrości. Nie można powiedzieć, żeby Wiesiek nigdy nie zazdrościł. A nawet zdarza mu się to nierzadko. Może nawet częściej. Chyba dość często. Tak w ogóle to życiowym napędem Wieśka jest zazdrość, bez niej rozłożyłby się w fotelu i oddawał wyłącznie przyjemnościom, oczywiście jeśli nie zabrakłoby mu funduszy na życie. Wystarczy, że Wiesiek, z pozycji fotela, rzuci okiem za okno, na trawnik sąsiada, doskonale przystrzyżony. Nie wytrzyma nawet minuty, by nie wyskoczyć do garażu i nie wyprowadzić kosiarki. „Zazdrość – nie wygląda to dobrze” – pomyślał Wiesiek. Wręcz niewesoło. Jakby… opłakanie. Spojrzeć prawdzie w oczy? Lecz czy jest to prawda?

  1. zazdrość…?
  2. przyjemność

Może kosiarka Wieśka nie strzyże tak równo, jest nieco gorszej klasy niż ta sąsiada. Ale Wiesiek stara się, pracuje, poprawia. A przecież nie robiłby tego, gdyby chodziło o zwykłą zazdrość. Może jednak jest tu element ideału. Gdyby nie on, Wiesiek kupiłby tak samo drogą, a może i droższą kosiarkę i pozostawił po sobie doskonalej przystrzyżony trawnik. Ideał, który skłania do perfekcji nie poprzez proste środki, drogę na skróty, upraszczanie. Bo na czym polega zadanie najidealniejszego przycięcia trawy? Jej wszystkich listków, niezależnie od podłoża, pory dnia, zawilgocenia, pory roku… Wiesiek już wie, że na pierwszym miejscu może wpisać:

  1. ideał.

I niech tak zostanie.


Impotencja

Stefan rzadko czytał ciekawe książki. Nie dlatego, że był literackim ignorantem, ale chyba dlatego, że nie pozostawiały go w spokoju. A Stefan był zbyt wyczerpany codziennością, by serwować sobie niepokój, po pracy, wieczorem, przed snem. Lecz prawdziwszy powód niechęci brał się z aspiracji Stefana. Sam chciał pisać książki i myślał, że jest w stanie pisać je całkiem niezłe, jeśli tylko znalazłby więcej czasu. Czytając dobrą lekturę zdawał sobie jednak sprawę, że inni pisarze są lepsi od niego, co wprowadzało go w niemiły nastrój. Bolało. Dlatego Stefan sięgał po bzdurki, przerzucał je po kilka stron przy różnych okazjach – śniadaniu, w kolejce do dentysty, na przystanku. Znajdował przy tym niedoskonałości stylu, banał fabuły, ubóstwo słownictwa. I myślał, że sam potrafiłby lepiej.

Dlaczego jesteś ze mną?

– Dlaczego jesteś ze mną?
– Ponieważ jesteś, tak myślę, możliwe, że najładniejszą dziewczyną, jaką spotkałem.
– Nie wierzę.
– Przez tyle lat nie wierzysz…

– A nigdy nie spotkałeś tak samo ładnej, albo ładniejszej?
– Wcześniej czy później?
– Wcześniej…
– Możliwe, że spotykałem, ale nie udało mi się z nią dogadać.

– A później?
– Później, jeśli nawet taką spotkałem, to my, ty i ja, byliśmy już o wiele dalej.

Hipoglikemia a upojenie alkoholowe

Efekt hipoglikemii podobny jest do skutków upojenia alkoholowego. Polega na zawężeniu pola widzenia, utracie poczucia równowagi, wrażenie bezsiły, dezorientacji. Wspólne są również efekty afektywne – nadmierna wesołość lub przeciwnie, stan depresyjny, zwolnienie lub przyspieszenie myśli, słowotok lub afazja, rzadziej stupor. Ogólnie rzecz biorąc, w obu przypadkach, chodzi o proces prowadzący w końcowym stadium do utraty świadomości.

Można zadać pytanie, czy hipoglikemii nie można by traktować zamiennie w stosunku do upicia się. Sens takiej zamiany byłby określony m.in. oceną, który z tych dwóch stanów byłby mniej szkodliwy dla zdrowia. Wydaje się, że hipoglikemia nie ma aspektu uzależniającego, w odróżnieniu do alkoholu. Natomiast w obu przypadkach, w stanie krańcowym, mogą pojawić się drgawki.

Podobieństwo obu przypadków przejawia się również w utracie pamięci. Jest ono chwilowe, konkretnie – trwa kilka godzin, z tym, że w razie spadku cukru i utraty świadomości, amnezja ma charakter głębszy, o dłuższym okresie remisji.

W obu przypadkach pacjent doznaje uczucia oderwania od otoczenia (w różnym stopniu), co w okresach o dużym nasileniu aktywności umysłowej może być odczuwane jako odprężenie, uspokojenie, ulga. W przypadku blokady mięśni i drgawek, następuje po nim okres zwiotczenia, przynoszący relaksację na poziomie czysto fizycznym. Nawet, jeśli okupiona jest ona bólem.

Pacjent, po przejściu epizodu, znajduje się często w stanie katharsis, rekompensując poczucie winy żarliwymi postanowieniami, że „już nigdy więcej”. Okres rekonwalescencji może trwać od pięciu dni do miesiąca. Z przypadku hipoglikemii – nawet do trzech miesięcy.

Jeśli zastanawiasz się, czy nie spróbować hipoglikemii, poszukaj w swojej okolicy diabetyka stosującego insulinę. Od udzieli odpowiednich wskazówek.*

* Autor bloga nie bierze odpowiedzialności za poczynania czytelników

abstract

Miejsce świerszczy, które już nie grają…

…zajęły orzechy spadające na blaszany dach.

Wystrzał, za każdym razem.

Orzech spada z wysokiego drzewa, orzecha, starego, starszego niż Antek, który, odkąd pamięta, pamięta orzecha stojącego za stodołą. Stodoły już nie ma, przerobiona na garaże. Wysoki dach zdemontowano, bo zbutwiały łaty, które dźwigały betonowe dachówki. Blacha jest lżejsza, i oddaje soczystym dźwiękiem wystrzału spotkanie z orzechem spadającym z orzecha.

Nikt nie wie, kiedy spadnie. Z dokładnością sekundników w elektronicznych zegarkach, smartfonach, komputerach, nie można poradzić na to, że orzech spada. Wieczorem, w ciemności, wystrzał wzdraga nami, jesteśmy na podwórku, a tu: „bach”. Albo jesteśmy w okolicach altany, albo nawet gdy zasypiamy w pokoju na piętrze z uchylonym oknem. „Bach”, „bach!”

Wieczory zapadają wyraźnie wcześniej, niż na początku wakacji. Opłakujemy je, w ciszy, w duszy, nie dając po sobie poznać wobec ludzi niezainteresowanych, pędzących gdzieś, ignorantów. Ciemność wzmacnia wrażenia, a o wrażenia nam chodzi. W pierwszych sześciu dziesiątych sekundy ludzki układ nerwowy jeszcze nie wie, co się stało, słyszy tylko „bach” i całe to nieco ponad pół sekundy tkwi w niepewności, zanim rozum orzeknie: spoko, to tylko orzech na blaszanym dachu. 

Skoro nie ma świerszczy, Antek czeka na kolejny orzech. Nie jeżdżą samochody w sobotę wieczorem, spadają orzechy. Jeszcze pięć uderzeń, aż zaśnie.

Trudno mieć pretensję do burzy

Kilka dni temu, po pracowitym dniu, chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu. Czekałem na tramwaj, wszak tablica informuje, że zaraz przyjedzie. Ale nie doczytałem napisu, który mniejszym drukiem płynął pod spodem – wykolejenie tramwaju i zablokowanie trasy.

tramwaj nie przyjedzie



Tak sobie myślę, że nie miałbym pretensji do burzy, trzęsienia ziemi, do drzewa, które zwali się na mój samochód, choćby i na mnie. Bo burza, trzęsienie, drzewo, nie obiecują mi niczego. Ale odruchowo mam pretensję do producentów, handlarzy, sprzedawców, marketerów, copywriterów, którzy zapewniają, że wszystko będzie OK, tymczasem nie jest.

Skoro już postawiono tablice informujące o przyjazdach tramwajów, postawiono dużym kosztem, przedsięwzięciem inżynierskim, logistycznym, programistycznym, to niech nie wprowadzają w błąd, tuż przed północą.

Obok przystanków podjeżdżały autobusy zastępcze, kierowcy wychylali się przez okienka i wołali do oczekujących na tramwaj: nie przyjedzie, nie przyjedzie! Proszę wsiadać!

Ach, niezwykłe wręcz jest obserwować, jak zaskoczeni, zdezorientowani ludzie, w ciemnościach zrywali się do biegu, szukali najkrótszej drogi do autobusu, omijali barierki, w mroku stawiali stopy na trawnikach, pomykali nad krawężnikami…