Bezradność

wobec ludzkich emocji, tych napływających z zewnątrz, i z wewnątrz. Rezonujących ze sobą, ścierających się. Bezradność wobec tego, co chciałoby się komuś powiedzieć, a co zostanie zrozumiane inaczej – to nieuniknione. Nieunikniony egocentryzm człowieka, bo ile by nie włożyć wysiłku, by zrozumieć drugiego, w końcu i tak pozostajemy tylko my sami, z naszym pojęciem, o sobie. Na własnym przykładzie, własnych wspomnieniach, które mnożą się każdego dnia, w jednym tylko człowieku. Bezradność, bezużyteczność odczuwania, bo ono jest skuteczne tylko na chwilę. Potem powinniśmy o tym zapomnieć, przestać czuć. Jak kończy się, wypala relacja człowieka do drugiego człowieka, jak nieuchronnie.

Pogodzić się z tym, nie walczyć. Patrzeć jak obserwator, z boku. Wtedy świat się wali, a nie boli. Najgłupsze są najbliższe związki, bo każde drgnienie boli. Absurd. Wysiadłbym z pociągu, ale to jeszcze głupsze.

61 razy

Antek przepłynął dziś basen sześćdziesiąt jeden razy. Co oznacza półtora kilometra. To nie jest wyczyn w skali kraju, województwa, powiatu ani nawet osiedla, na którym mieszka Antek. To jest wyczyn w skali Antka, którego dokonał pierwszy raz. Na pewno pierwszy raz od dwudziestu lat. Pierwszy raz od czasu, kiedy z trudem wchodził do basenu i ledwo z niego wychodził. Jeszcze oporniej przychodziło mu przebrać skarpety, a podczas wiązania sznurówek u butów oblewał go pot. Z bólu oraz wysiłku, by znaleźć pozycję, w której mniej boli i można jakoś sięgnąć do własnych stóp, nie zwalając się bezwładnie na podłogę.

Dzisiejszy sukces był wsparty przez dziewczynę. Ona niczego nie podejrzewała, na pewno, bo skąd mogłaby o tym wiedzieć. Weszła do basenu na tym samym torze, co Antek, po prostu nie było wolnych torów. Antek był na trzydziestym okrążeniu, kiedy zobaczył ją przy słupku, ustawiającą stoper w zegarku treningowym. Pomyślał, że zanim ona skończy ustawiać, on przepłynie przynajmniej 25 metrów. Nie zdążył, wyprzedziła go i odbiła się lekko od ściany basenu, śpiesząc już z powrotem.

Nie, nie spiesząc. Patrząc na nią nie można było mieć wrażenia, że się spieszy. Antek usiał na nabrzeżu i postanowił przeanalizować jej sposób na kraula. Większość pływaków, którzy tutaj pokonują duże dystanse, poruszają intensywnie rękami, a dziewczyna robiła to inaczej. Jej ruchy były oszczędne, a Antek zauważył, że duży impuls pochodził od nóg. Musiało tak być, bo ręce przez większą część cyklu pozostawały spokojne i niezbyt ruchliwe. Dziewczyna miała zresztą fantastyczną talię i piękne wygięcie lędźwiowe. Przemykała w wodzie, jakby prześlizgiwała się pomiędzy cząsteczkami, nieznacznie tylko ruszając kończynami, jakby wszystkie części tułowia brały takim sam udział w napędzaniu ciała.

Sąsiedni tor wkrótce został pusty. Antek wskoczył do niego i popłynął. Przez dwie długości basenu miał wrażenie, że lekko przemyka w otaczającej go cieczy, czuje się lekko, a kafelki na dnie basenu uciekają do tyłu szybciej niż zwykle. Potem wrażenia wróciły do normy, czyli do tego, jak było zawsze.

Nie spieszył się w szatni, potem w kasie oddał karnet i ubrał się do wyjścia. Zaczął przeglądać wiadomości w telefonie, gdy poczuł na sobie czyjś wzrok. Po drugiej stronie siedziała dziewczyna, w spodniach, wełnianym swetrze i kurtce, która zaraz odwróciła się w stronę szafek. Czy była to ta sama – tego nie sposób stwierdzić. Pływacki czepek, okulary, kostium, zmieniają wygląd, a teraz nie można było dostrzec ani talii ani kształtu kręgosłupa. Antek miał tylko nadzieję, że następnym razem przypomni sobie ten styl przemykania w wodzie.

Do matki – ostatnia prosta

Postawiłaś na swoim. Obiecywałaś sobie i nam, że położysz się i zamkniesz oczy. Nieźle Ci to wyszło, bo te trzy miesiące, w czasie których nie cierpiałaś wiele, ani my też nie przepracowywaliśmy się przy opiece nad Tobą, to krótki okres. Ojciec przebudował łazienkę, by wózek mieścił się w drzwiach, urządził remont mieszkania, w Twoim pokoju stanęło rehabilitacyjne łóżko. Ale nie będzie potrzebne.

Dawkowałaś nam litościwie swoje odejście. Delikatnie i stopniowo podcinałaś nadzieję, zaiste, dość ostrożnie się z nami obeszłaś, przyzwyczajając do tego, że bezwarunkowo zrobisz, co zaplanowałaś. Dziękujemy, że podpisałaś zgodę na operację, choć pewnie wiedziałaś, że nie pomoże ona na długo.

Przed Tobą ostatnia prosta, finisz w zasadzie, a my dziś omówiliśmy pożegnanie. Przed Tobą jeszcze zadanie, a możliwe, że pokrzyżujesz nam szyki i unikniesz naszej zemsty. Za Twój upór, nieprzejednane stanowienie o sobie, za to, że nie szanowałaś swojego zdrowia i odeszłaś wcześnie. Otóż musisz jeszcze trochę wytrzymać, bo jeśli nie, to urządzimy ceremonię w dniu urodzin Twojego syna. Tego nie przewidziałaś! On zresztą uznał to za niezłą hecę, a znasz go i wiesz, że nie żartuję.

Teraz albo nigdy

Łysiejący Zdzisiek stoi przed szpitalnym łóżkiem, tam, gdzie kończą się nogi. Przemawia do śpiącej postaci.

– Zośka, nie spieprz tego. Dostałaś szansę, wyciągnęli cię z mogiły, ustawili nerki, serce, płuca. Ruch należy do ciebie, albo będziesz gnuśnieć w wyrze, albo spróbujesz się z niego wydostać. Zośka, jak wolisz sczeznąć, ja się ciebie pytam, bo i tak byłaś jedną nogą na tamtym świecie. Ja bym cię widział, jak wracasz do domu, ale pytanie, czy chcesz. Czy chcesz jeszcze żyć, ja się ciebie pytam i oświadczam, że wyciągnęli cię z mogiły, doktorzy wyciągnęli, a ja mogę coś dla ciebie zrobić, ale nie zrobię tego, że będę chciał za ciebie żyć. Życie, k…a, to nie zabawa, albo walczysz i jeszcze żyjesz, albo nic nie robisz i zdychasz. A ja zdycham razem z tobą, jeśli ty nic nie zrobisz. Tak więc nie wiem, czy ci wszystko jedno, że rozpieprzę sobie kręgosłup, albo że będę patrzył, jak dogorywasz, ale mam nadzieję, że nie wszystko jedno, że powalczysz i będzie ci się chciało…

– Koniec odwiedzin! – niska kobieta w niebieskim fartuchu zaciąga zieloną zasłonkę.

Dlaczego jesteś ze mną?

– Dlaczego jesteś ze mną?
– Ponieważ jesteś, tak myślę, możliwe, że najładniejszą dziewczyną, jaką spotkałem.
– Nie wierzę.
– Przez tyle lat nie wierzysz…

– A nigdy nie spotkałeś tak samo ładnej, albo ładniejszej?
– Wcześniej czy później?
– Wcześniej…
– Możliwe, że spotykałem, ale nie udało mi się z nią dogadać.

– A później?
– Później, jeśli nawet taką spotkałem, to my, ty i ja, byliśmy już o wiele dalej.

Nocą w tramwajach

Dziewczyna w tramwaju, z odkrytą głową i długimi, blond, farbowanymi włosami, opadającymi na sztuczne, krótkie futerko z kapturem, które dłońmi obejmuje z przodu i zaciska, nie zapina. Czarny prawie czarny futrzany płaszczyk kontrastuje z jasnymi włosami, spomiędzy których wychyla się jasna twarz w ciepłym kolorze makeupu, o podkreślonych oczach i brwiach, ze zgrabnym nosem, gładkim, lekko okrągłym czołem i kochającymi oczyma. Zimowe, duże, jasnobrązowe buty na obcasie nawiązują kolorem do włosów. Wychodzą z nich nogawki, zwyczajnych jeansów w kolorze wyblakłej czerni, biegną w górę, a na zagięciu kolan otwierają się duże, oberwane dziury.

Najtrudniej zapamiętać obserwacje. Tam, wtedy, w tramwaju, na skrzyżowaniu ulic przy Poczcie Głównej, na trotuarze przy dworcu, na Placu Nowym, wtedy tam wszystko jest jasne – fascynacja, absurd, niekonsekwentnie ubrana dziewczyna, niby zakochana para, zakochana przez przypadek, spiesząca do domu, zgrabna, jak to w jej wieku, nastolatka, potykająca się na rozjeździe tramwajowym, facet w średnim wieku, brnący wśród tłumu na oślep, któremu wszyscy ustępują z drogi. Tam mógłby opisać każdy szczegół ich ubioru, twarzy, sposób poruszania się, tam widzi przyczynę i cel, rozumie niepewność na twarzach, zamyślenie, pozę, maskę.

Kiedy usiądzie przy kartce papieru, przy klawiaturze, pamięć o tamtych ludziach, szczegółach, najgorsze – o emocjach – znika. Tak, to prawda, była kobieta z futerałem skrzypiec na plecach, ale co z tego? Siedziała taka jedna w czerwonej kurtce, zapatrzona w smartfon, no i co? W zaciszu pokoju, tam, gdzie można by odtworzyć uliczne fascynacje, zaciera się ich ślad.

Stąd najtrudniejsze – jak zatrzymać w sobie cały ten sens, którym tchnie świat na zewnątrz. Jak przypomnieć, przywołać, przeżyć jeszcze, tym razem – z bladą, materią przed sobą, bezduszną, o ile nie wypełnić ją sensem. Poczuciem sensu. Przekonaniem niewątpiącym, niepodważalnym…

 

On wie, że prowadzisz z nim grę. Wie, że gra nie jest złośliwa. Próbujesz go odczytać, trochę sprowokować, ale szanujesz to, co czuje. Widzisz, problem polega na tym, że on nie ma siły. Powyżej pewnego zagęszczenia obowiązków, spraw, drobnych próśb, poleceń, oczekiwań ludzi, którym nie można odmówić (naprawdę, nie masz czego zazdrościć), nie ma siły na luz i spokojny, afirmujący uśmiech, który ci się z pewnością należy. Należy ci się znacznie więcej. Bądź spokojna, zasługujesz.

Zniszczyć piękno

Czy zdarzyło ci się niszczyć piękno po to, abyś mógł odzyskać spokój? Coś, albo ktoś, jest obok i wydaje się bardzo pociągający, idealny, doskonały. „Bardzo” na tyle, że nie pozwala na codzienne, zwykłe działanie. „Bardzo” przechodzi w „zbyt”, staje się męczące, dręczy, nie sposób się od niego uwolnić. Ucieleśnienie ideału, marzeń, okazuje się zmorą, potępieniem, zaczyna być niebezpieczne. Sposobem na powrót do spokoju jest znaleźć wadę, skazić piękno, spaskudzić ideał, wyśmiać, zbagatelizować, zatłuc magię. Udowodnić, że to tylko złudzenie, pomyłka, niedopatrzenie, nieprawda. Wrócić do codzienności.

Krzyczysz ratunku sztyletując swoją tęsknotę i patrząc w bok, by nie uronić łezki.

Zapis o córce

Za krzakami, których nazwę trudno odszukać w pamięci, za płotem z betonu, otaczającym dawną kotłownię, jest na ścieżce mały przystanek. Roztacza się stamtąd widok na dolinkę i na pola. Na skraju wydeptanej ziemi i trawy leżała kartka.

 

Moja córka pomalowała pokój w połowie na biało, w połowie na czarno. Nie protestowałam, pomyślałam – niech zrobi eksperyment, najwyżej będziemy przemalowywać. Teraz czuję, że efekt jest trudny do opisania. Sufitem, skośnie, przebiega linia podziału. Przeciwległe ściany są w różnych kolorach, czarne sąsiadują ze sobą, podobnie białe. Na białej ścianie jest wyjście na balkon, zajmujące prawie całą szerokość pokoju.

Bo to klitka jest.

Wejście natomiast – z drugiej strony, w bocznej ścianie. Wchodząc widzi się tylko dwie czarne płaszczyzny, które sprawiają… jednak okropne, niestety przerażające wrażenie… pustki. Że tam nic nie ma, że nawet nie można się oprzeć, bo ręka nie napotka oporu i całe ciało spadnie w bezdenną, nieograniczoną przepaść, jak w zapomnienie, niebyt, nicość. Ale już po wejściu i zwróceniu się w lewo dostrzega się białą ścianę, a na jej końcu – jasne wyjście na balkon.

Tam, na bieli – nastrzyknięte, nakropione, natrząśnięte – różnokolorowe, wesołe nacieki, kropki, mazy, zatarcia… Jak drobne nitki, liany, których można się złapać, by nie spaść w czerń. 

To jest mocne.

To krawędź, rozłam, grań, ostrze, rozchwianie…


To jej mocna wizja, jej decyzja, jej wykonanie, jej zapamiętanie, stanowczość, upór, jej praca. Moja córka nie jest leniwa. Potrzebuje poczucia sensu, wewnętrznego przekonania, którego rzadko nabywa w szkole.

Podział świata ludzi

Świat ludzki dzieli się na: biedę, nudę i namiętność.

Kiedy jesteś biedny – myślisz, jak przetrwać do kolejnej wypłaty. Albo jak się wyleczyć, bo brak zdrowia, choroba, to też bieda. Kiedy nie jesteś już biedny, a cierpisz na nudę, to np. kupujesz sobie sportowe coupe, albo (jeśli jesteś kobietą), ubierasz sukienkę, która jest dla ciebie za mała. W ten sposób możesz jeszcze obudzić namiętność (w sobie lub nie tylko). I to byłoby w zasadzie na tyle, z losu ludzkiego.