Wyższy poziom używania, istnienia w mediach społecznościowych, to porzucenie od pogoni za lajkami. Ale trzeba to zrobić tak, żeby jednak nie stracić kontaktu z odbiorcami (lepiej napisać po prostu – z ludźmi 😃 ).
Typowe myślenie: Walentynki -> wszyscy o Walentynkach, Dzień Kota -> na potęgę zdjęcia kotów itd., czyli sadowienie się w samym środku zainteresowań – tego, co i jak interesuje NAJWIĘKSZĄ liczbę odbiorców. To nie jest wcale łatwe, to też jest sztuka.
Ale jest sztuka zdaje się ciekawsza, tyle, że raczej dla idealistów: nie po prostu dogadzanie odbiorcom w tym, co najbardziej biorą, ale działanie na granicy ich zdolności pojmowania. Żeby dawać im to, czego chcą, w pakiecie z tym, czego na razie nie kumają, ale co ma większy sens.
Zresztą na tym opiera się istota rozwoju tego dobrowolnego, który bywa najbardziej skuteczny.
Niektórzy bardzo chcieliby zrozumieć otaczający ich świat. Cechuje ich podświadome dążenie do odkrycia kluczowego mechanizmu. Niestety, to strata czasu. Pogoń za wiatrem. Wędrówka po drodze bez końca. To prawda, że za kolejnym zakrętem, gdy objawia się fragment prostej, można odnieść wrażenie, że „to już to”. Wrażenie pozostaje tylko przez chwilę, do kolejnego zakrętu.
Zjawisko to dotyczy nie tylko świata wokół, ludzi wokół, ale i człowieka wewnątrz. Oto przykład – samopoczucie. Dlaczego dziś jest dobre, a wczoraj było złe. Po latach doświadczeń czasem wydaje się, że już wiem i odnalazłem sposób. Za chwilę sposób przestaje działać, choć wydawał się wreszcie uniwersalny i niezawodny.
Spokój można osiągnąć poprzez pogodzenie się – że nie wiem, nie zrozumiem. Że żyję tak naprawdę w chaosie, w którym czasem udaje się coś przewidzieć, zdziałać, zbudować, osiągnąć. Naglącą potrzebę stabilizacji, niezmienności, trzeba przenieść gdzie indziej, poza materialny świat. Stabilizacja jest niezbędna, więc stawiamy ją w miejscu absolutu. Czy on istnieje?
A czy o jego istnieniu nie świadczy samo przekonanie, że musi istnieć? Albo nasza przemożna jego potrzeba? Albo tylko – nasza myśl po prostu, nawet ta ulotna, pojawiająca się jednak dziwnym sposobem… Albo sama wręcz nazwa, pojęcie – i byt urodzony za jego pośrednictwem: absolut…
Tytuł należy do tej kategorii, którą na co dzień stosują takie opiniotwórcze i wielkonakładowe gazety jak Fakt czy Super Express. Czytacie je? Macie za swoje. Nie czytacie – to Was nie szokuje.
Jeden dzień spędzony z własnymi nastoletnimi dziećmi, dzień wypełniony współpracą, pracą, przygodą, radością, cierpieniem, wręcz bólem fizycznym, zmęczeniem, zmaganiem. Dostrzegam jak wiele mógłbym dla nich zrobić. Jeszcze mogę się przydać. Przerażające jest to, że nie mogę im poświęcić tyle czasu, ile potrzeba.
Jeśli masz przed sobą ignoranta, to zamiast się wściekać ewentualniezamiast go broń boże uświadamiać (za co i tak nie będzie wdzięczny, a najprawdopodobniej zyskasz wroga) – po prostu wykorzystaj jego ignorancję w jak najlepszym celu, najlepiej jak potrafisz, zgodnie z własnym sumieniem.
Inspiracją mogą być nie tylko mistrzowie, świetni nauczyciele, genialne dzieła, albo sympatyczne dzieła, sukcesy, pomysły i tak dalej… Inspiracją mogą być i źli nauczyciele, pomysły spalone, nawet kicz. Wydaje się niemożliwe, ale to się zdarza, taka inspiracja działa. Poprzez frustrację, zawód, potem determinacją, aż do wściekłości. Że jednak warto się postarać, powalczyć, poszukać.
Ach, kiedy coś komuś się nie uda, choć powinno, choć wiele wskazuje na to, że był skazany na sukces, ach gdy myślisz, jak to jest możliwe?, i o co chodzi, że wyszło tak jak wyszło, że nawet trudno opisać słowami, bo gdyby stworzył ktoś obcy… Ale to przyjaciele, ulubieńcy, więcej – specjaliści w swojej branży nie od dziś; gdyby stworzył to ktoś ci nieznany, to nie miałbyś obiekcji oblać strumieniem zasłużonego kwasu błędy aż nadto widoczne. I niewątpliwe! Ale tym, którzy je popełnili, trudno je przypisać, więc umysł poszukuje jakiejś zewnętrznej przyczyny, usprawiedliwienia, nieszczęśliwego splotu okoliczności niezależnego od mnie, ciebie, od nikogo…
Nieważne. Najważniejsze, że biegniesz do domu przysięgając po drodze, że zabierzesz się za jedną rzecz w życiu, za tę, która ci najbardziej wychodzi, że przeczytasz wszystkie książki, które znajdziesz na ten temat, że pójdziesz na spotkania z ludźmi, którzy się tym zajmują, oglądniesz wszystkie wystawy, przetrząśniesz antykwariaty, nawet że będziesz od dziś się wysypiał i założysz zeszyt dobrych postanowień. Wszystko po to, żeby uniknąć poparzenia własnej skóry, choć przez chwilę być dobrym, być uważnym, skoncentrowanym, pokornym, cichym, przeczuwającym radarem najlepsze wiatry i omijając najgorsze miny… I stworzyć jedną, małą dobrą rzecz – dobrą. Nie musi być genialna, ale – świadoma, nieprzypadkowa, wskazująca, że coś wiem, nad czymś panuję…
Świat ludzki dzieli się na: biedę, nudę i namiętność.
Kiedy jesteś biedny – myślisz, jak przetrwać do kolejnej wypłaty. Albo jak się wyleczyć, bo brak zdrowia, choroba, to też bieda. Kiedy nie jesteś już biedny, a cierpisz na nudę, to np. kupujesz sobie sportowe coupe, albo (jeśli jesteś kobietą), ubierasz sukienkę, która jest dla ciebie za mała. W ten sposób możesz jeszcze obudzić namiętność (w sobie lub nie tylko). I to byłoby w zasadzie na tyle, z losu ludzkiego.
że dochodzenie do tak wielu ważnych spraw zajęło tak wiele czasu? Spraw, które teraz są oczywiste i nawet proste.
Dlaczego jesteśmy skazani na przedzieranie się przez meandry, skoro na świecie jest tak wiele wiedzy i doświadczenia, czasem nie trzeba sięgać daleko. Co stoi na przeszkodzie?
Nie wystarczą same zdolności, potrzeba jeszcze siły, która je uruchomi i pędzie je popędzać, gnać, ciągnąć, drążyć, doprowadzi człowieka do pasji, nie w znaczeniu „zainteresowania”, ale czegoś w rodzaju „szewskiej pasji” – nie dającej się pohamować chęci robienia czegoś, co jest związane ze tymi zdolnościami.
Może to być potrzeba osiągania konkretnych, wymiernych wyników – np. w sporcie będzie to czas maratonu, wysokość poprzeczki, ciężar wypchniętej sztangi, liczba strzelonych goli, liczba zdobytych medali. Może to być potrzeba pokazania się, sławy – np. w zajęciach artystycznych. Może to być potrzeba osobistego zmagania się z czymś, bez domieszki sławy czy wymiernego wyniku. Ale bez tego „hopla” najbardziej zdolny człowiek nie wykrzesa z siebie niczego.
Możliwe są różne kombinacje. Np. człowiek ma ogromne zdolności matematyczne, ale przyjemność sprawia mu kopanie piłki. Robi to w każdej wolnej chwili, ogląda mecze, czyta książki instruktażowe. Dobrym piłkarzem nie będzie nigdy, bo np. ma słabe serce, albo niekorzystne ukształtowanie stóp. Mimo to cały jego wysiłek zużywa na grę w piłkę, a matematyką zajmuje się na tyle, na ile wymaga jego proste, codzienne życie. Co z tego, że stojąc w kolejce do kasy potrafi obliczyć kwotę szybciej, niż kasjerka na komputerze? To akurat go wcale nie cieszy.
Zdolności i pasja to tylko dwa elementy, a na drodze do sukcesu jest ich jeszcze wiele. Ktoś świetnie gra na fortepianie, ale ma poważne trudności zagrać przed publicznością. Jeśli ich nie przełamie, jego gra jest dla otoczenia stracona, a i on sam niewiele z nią pocznie.
W wielu zawodach bardzo ważne jest przekonanie ludzi do siebie. W innych – konieczność spędzania wielu godzin przy biurku, a ktoś zdolny np. do programowania, grafiki komputerowej lub pisania tekstów jest jednocześnie kinestetykiem, i dłużej jak pół godziny nie wysiedzi. I żegnaj kariero.
Dwa filmiki zrobione przeze mnie w pracy, pod wpływem impulsu:
Refleksja – jeszcze trzy lata temu nie przypuszczałbym, że będę zamykał filmiki w czasie jednej minuty, nawet trzydziestu sekund. Pomyślałbym – czy cokolwiek można opowiedzieć w tak krótkim czasie (coś więcej niż w zwykłej reklamie)? Dać o czymś pojęcie, wywołać jakiś najprostszy przebieg emocji?
Godzę się na to, a nawet sam zaczynam tak czuć – pięć sekund, trzy sekundy, a dziesięć sekund to prawie wieczność. Szalone? Nienormalne? Do czego prowadzi?
Nasz mózg domaga się – szybciej, więcej, bardziej intensywnie. Z drugiej strony obawiam się, że nasz mózg, w pewnym momencie, po prostu się wyłączy. Doświadczałem tego wiele razy w cukrzycy – kiedy mózg się wyłącza, sam już o tym nie wie. Mózg nie daje ostrzeżenia: zostało tylko pięć sekund. Gasi światło nagle, jest za późno, by się zatrzymać.
Reorganizuję mój blog fotograficzny. Piszę „fotograficzny”, ale jest w nim również dużo tekstów. Potrzebę reorganizacji widziałem od dawna, ale dopiero ostatnie dni, w których musiałem zwolnić tempo życia, bo dopadło mnie jakieś osłabienie, dały okazję do zajęcia się blogiem. Jednocześnie doświadczyłem jakiegoś olśnienia, które bez dywagacji rzuciło mnie w wir przemian.
Ponieważ blog zawiera ponad trzysta wpisów i tysiąc zdjęć, jest co reorganizować. Pojawiły się oczywiście po raz kolejny pytania o jego kształt, funkcję, potrzebę, wyraz. Nie umiem, nie mogę na razie zrezygnować z części działów, by zyskały na tym pozostałe – głównie fotografia. Jedyne wyjście, jakie mi przychodzi do głowy, to spróbować przedstawić zawartość blogu tak, aby ktokolwiek mógł znaleźć coś dla siebie. Jest miszmasz, za dużo różności, zbyt rozstrzelone. Poza tym podkusiło mnie, żeby stworzyć jeszcze jedną szufladę: Lapidarne. To krótkie notatki, obserwacje, szkice, czasem jakieś wnioski wypływające z codzienności. Dział powstał z fascynacji „Lapidariów” Ryszarda Kapuścińskiego. Nie chodzi o to, żeby naśladować, kopiować, chodzi o tworzenia nawyku zapisywania myśli.
W kwestii technicznej – kupiłem kolejne dyski, na których będę przechowywał fotografie. Patrzę na półkę – jeszcze dziś leżą tam dwa segregatory, po 200 płyt DVD każdy. To stare archiwum, przegrane już w całości na dyski. Lecz zdjęć przybywa, potrzeba nowych nośników. Na noc włączyłem kopiowanie plików, proces skończy się rano. Podczas jutrzejszej nocy kopiować się będzie kolejna partia archiwum. Trzeba zmienić układ plików na dyskach, inaczej je podzielić. Chwila nieuwagi, nieprzemyślana decyzja i mogę stracić efekty ponad dziesięcioletniej pracy.