Przerażający dzień z własnymi dziećmi

Tytuł należy do tej kategorii, którą na co dzień stosują takie opiniotwórcze i wielkonakładowe gazety jak Fakt czy Super Express. Czytacie je? Macie za swoje. Nie czytacie – to Was nie szokuje.

Jeden dzień spędzony z własnymi nastoletnimi dziećmi, dzień wypełniony współpracą, pracą, przygodą, radością, cierpieniem, wręcz bólem fizycznym, zmęczeniem, zmaganiem. Dostrzegam jak wiele mógłbym dla nich zrobić. Jeszcze mogę się przydać. Przerażające jest to, że nie mogę im poświęcić tyle czasu, ile potrzeba.

Jeszcze godzina

Jeszcze godzina, a będzie to pierwsza doba, od dwóch tygodni, bez środka przeciwb. To nie oznacza, że nie b. Ale tym razem wytrzymam.

Bo to jest inny b!!
To jest b, który niesie nadzieję!!!
O tym nie mają pojęcia ci, których coś tam od czasu do czasu pob.!!
Ale ma pojęcie na przykład kobieta, która rodziła bez z.

Ale cicho, cicho. Jeszcze czterdzieści minut. Jeszcze usłyszy ktoś, kto nie powinien, ktoś, kto w tych minutach mógłby przyłożyć trochę b, nie za dużo, tylko nieco ponad stan, ponad cienką linię, o której on dobrze wie. Bo gdyby przyłożył tak porządnie, mocno, to i mnie byłoby nie żal. Trudno, nie udało się, jestem tylko człowiekiem. Ale fatalne to uczucie, którego trudno się pozbyć, powstaje wtedy, gdy wiem, że mogłem, że jeszcze trochę, gdybym się postarał, że to coś, ten cel, leżał tuż obok, a mnie nie chciało się, z lenistwa, niedbalstwa, braku samozaparcia, silnej woli, nie udało się ostatecznie, w ostatniej sekundzie ostatniej minuty, tej pierwszej godziny, pierwszej od dwóch tygodni, sięgnąć.

 

 

b. ból, boli
pob. pobolewa
z. znieczulenie

Opowieść klawiszami

Gdybym umiał usiąść do klawiatury tej alfanumerycznej, tak jak udaje mi się do tej z białymi i czarnymi klawiszami. Kilka ruchów palców i już powstaje historia, w dźwiękach. Nie trzeba wiele, naprawdę, liczy się następstwo paru zaledwie nut, a najbardziej sposób, w jaki zostaną, zostały, są, zagrane. Ale nie umiem, na klawiaturze komputera, poprzez słowa, zrobić tego, co na pianinie.

Cisza teraz taka, że szumi jedynie w uszach. I tyka zegar. Gdzie tyka? W kuchni, jeden. U dzieci w pokoju, drugi. Przedpokój, z wnęką, gdzie teraz stoi biurko i komputer, jest w połowie drogi.

Jaki jest sens pisać, poruszać sprawy ważne. Skoro od pewnego momentu życia wszyscy, którzy ów moment przeżyli, wiedzą mniej więcej to samo, wiedzą, albo przynajmniej czują, przeczuwają, co jest ważne. Dyskusje na ten temat stają się wtedy jałowe, niepotrzebne.

No tak, ale popadam w rozważania, ba, nie tyle rozważania, co zwroty kategoryczne i niby-oczywiste, na temat tego, co jest potrzebne, co nie jest, co się powinno, co nie powinno. To popadanie jest wręcz, nawet, żałosne. Jakie prawo może sobie ktoś rościć do kategoryczności, która nawet jeśli jest słuszna, zraża, bo jest kategoryczna?

Równie oddechy śpiącej rodziny to potwierdzają. Wśród tych oddechów jest gdzieś, tam, niesłyszalny, dla mnie niesłyszalny oczywiście, oddech kota, który towarzyszy nam od niespełna tygodnia. Małe, drobne, zachwianie, przetransformowanie rzeczywistości. Smartfony pozostały na półkach, kot dystansuje je bezapelacyjnie. Na jak długo? Kot czarodziej, nie w butach, taki zwykły-niezwykły, mały, kocica przecież, no wszystko jedno.

Małe, drobne zmiany, które powodują wielkie transformacje. To dość ostatnia definicja chaosu, podbijająca świat. Wprowadzenie kota do rodziny doprowadzi… do czego? Czekam na Efekt Motyla.

Tąpnięcie musi być

Tąpnięcia. W pewnym domu zdarzają się co jakiś czas. Choć ta rodzina broni się przed nimi, a jednak prędzej czy później staje się jasne, że tąpnięcie jest nieuniknione. Tąpnięcie jest prowokowane i realizowane przez tzw. głowę rodziny. Szyja też prowokuje tąpnięcia, ale nie ma takiej ekspresji jak głowa, efekt jest słabszy. Wszyscy przeczuwają zbliżające się tąpnięcie, a jednak nikt nie jest w stanie podjąć kroków, by go uniknąć. Bo gdyby dzieci zabrały się do pracy, a rodzice dali radę bez emocji wyegzekwować konsekwencje, tąpnięcie byłoby niepotrzebne. Niestety, rodzicom szkoda i żal, dzieciom ciągle jest mało, wskutek czego tąpnięcie staje się jedynym wyjściem z impasu, przełamaniem zamkniętego kręgu, daje nadzieję na wolność. Do następnego tąpnięcia.

Zaczęło się od tego, że ojciec zarekwirował wszystkie komiksy. Dość bezmyślnego przebiegania wzrokiem przez dymki. Potem skonfiskował najlepsze, zabawne książeczki, czytane po dziesięć razy, jakby należały do biblii. Opustoszały z książek niektóre półki; dobry impuls, by zapełnić je czymś świeżym.

Tąpnęło też i z innego powodu. Oto w kącie pokoju dziecięcego śpi po raz pierwszy mały, młody kotek. Efekt dyskusji trwających od miesięcy, które znalazły swoją eskalację i emocjonujący finał właśnie dziś. Tak, do tego domu trafił kot, w wyniku składanych ze łzami i solennie przysiąg, że będzie się miał kto nim zajmować. Przysiąg nie składali rodzice. Kiedy się to stało, matka zaniemówiła, ojciec poszedł grać na pianinie, córka czerwieniała z radości i syn powtarzał, że jest oszołomiony i nie czuje nic.

Tak nastał wieczór, dzień niedzielny. Oczekujemy poniedziałku.

Zagram koncert!

Zapraszam na koncert, oto plakat:

Zaproszenie na koncert

Będzie okazja zmierzyć się ze sceną i widownią. Spodziewam się, że przynajmniej połowa osób, które przyjdą, występowały lub występują na scenie częściej lub rzadziej, niektórzy nawet utrzymują się z tego zajęcia. Jeśli więc kiedykolwiek cokolwiek powiedziałem, napisałem o scenie i robieniu czegoś na niej, teraz w jak największym stopniu będzie to dotyczyło mnie samego. Lekarzu, uzdrów sam siebie.

Ciekawe, że nie mogę przestać myśleć o tym jak o pewnego rodzaju próbie samobójczej, kamikaze. Ten styl myślenia wydaje mi się jedynym sensownym podejściem, moim ratunkiem. Wszystko wygląda inaczej, dopóki nie trzeba samemu tam stanąć, w świetle reflektora i wypełnić sobą czterdziestu minut. Paweł będzie śpiewał, ja będę grał. Sięgając najprostszej istoty sprawy – muszę ugrać te czterdzieści, pięćdziesiąt minut sam. Nie ma zespołu – perkusji, basu, gitary, nie ma chóru, nie ma się za kim skryć, gdy powinie się ręka, osłabnie koncentracja, kiedy zamaże się delikatna wizja tego, czego chcę, po co to robię, kiedy przestanę słuchać Pawła…

Byłoby pewnie łatwiej, gdyby moja codzienna praca była związana z graniem. Ale nie jest. Robię zdjęcia, realizuję dźwiękowo spektakle, nagrywam wideo, przeglądam oferty sprzętu, piszę zapotrzebowania, dokonuję rozpoznania rynku, zakupy, przyjmuję praktykantów, użeram się z firmą informatyczną, testuję portale analityki internetowej, wysyłam sprzęt do serwisu, wypalam płyty DVD ze spektaklami, robię trailery, robię zestawienia godzin pracy; przede wszystkim dojeżdżam do pracy, co zajmuje mi prawie trzy godziny dziennie. Gdzie tam jeszcze rodzinne problemy-nie problemy normalne, codzienne.

Nie narzekam, w żadnym przypadku, chcę tylko powiedzieć, że ja nie gram! Sukcesem jest grać choć godzinę dziennie, rzadkością – dwie godziny dziennie, jedna rano, druga wieczorem. A grania nie da się oszukać, mięśni dłoni nie wykształci się jadąc busem, a granie na pianie to też fizyczna robota, obok tej całej intelektualnej i emocjonalnej, którą trzeba odwalić.

W sytuacji kamikaze ratuje mnie Paweł – świadomość, że on skacze razem ze mną, że jest taki, jaki jest, że będzie dobrze, jeśli nie przestaniemy się odczuwać i jeśli nie poniesie nas ułańska fantazja i gorączka. Ten drugi człowiek – to kwestia kluczowa, podstawowa, esencjalna, bezdyskusyjna. Dzięki niemu zdecydowałem się zagrać.

Leniu!

– Minął tydzień od ostatniego wpisu i nic.
– Tydzień! A rzeczywiście…!
– Aj nieładnie, a fe!
– Spoko spoko, rzeczywiście mi umknęło.
– Siadaj więc i pisz. Pisz czym prędzej.
– No pewnie, oczywiście…
– pisz nie zwlekaj, nie klucz, nie kręć, pisz bez dyskusji
– przecież siadłem i piszę, klawiatura furkoce
– starasz się, starasz, widzę, tak trzymać
– ale wiesz, jak długo można pisać o niczym, albo o zabieraniu się do pisania, czuję, że zaraz motyw się urwie
– urwie nad przepaścią, sądzisz? Przepaścią twojego mózgowia, pustki bezdennej? Czy owo mózgowie wpadnie w przepaść – nicości, niepiśmienności, bezideowości, niepomysłowości?
– Tak tak, już za chwilę, przeczuwam to bez wątpienia, wyhamować trzeba…
– Może wy-chamować?
– Jakkolwiek, cokolwiek mój druhu, towarzyszu nieodstępujący, świadku wzlotów i pogrążeń…Byle cham się pojawi, motyw powróci, pustkę zapełni. Dawać, dawać mi tu chama!
– Jestem, do usług.
– Wiesiu niezastąpiony, twego poświęcania-m niegodzien.
– Doświadczysz, docenisz, dopowiesz, zrozumiesz.
– Jeszcze tylko jedno – czy warto?
– Na pewno nie. Nie warto pisać. Odpowiadam, boś pytał. Nie pytaj zatem.

Spacer po rumuńskiej ulicy

To jest coś, co mało kto zrozumie tak, jak ja. Trudno, przynajmniej od czasu do czasu trzeba zrobić coś z przekonania, nawet jeśli nikt tego nie zrozumie.

– Nie uda ci się – osądziła Ioana, kiedy powiedziałem jej, że chcę w tym filmiku przekazać moją fascynację spacerami po rumuńskiej ulicy.

Zaraz pierwszego dnia, gdy poszliśmy na krótką przechadzkę, usłyszałem muzykę. Dzwięki odbijały się od bloków w dzielnicy Manaștur, która jest wielką sypialnią miasta Cluj Napoca. Znaleźliśmy zespół – chodził ulicami, zaglądał do sklepów, grał. Zbierał pieniądze. Wyciągnąłem telefon komórkowy i wszedłem między nich. To, co nakręciłem, stało się początkiem filmu, który kompletowałem przez kilka następnych dni.

Podobnie jak Wizyta Mikołaja, filmik ten opowiada o niedoskonałości, która jest nazbyt dobrze widoczna. Wzbudza bardziej politowanie – w nas, czyli w ludziach, którzy dążą do tego, by mieć w życiu jak najlepiej. Dobre życie kojarzy się przecież z ładną powierzchownością. Co z tego, że ktoś się uśmiecha, skoro ma zepsute zęby. Jego uśmiech powoduje niesmak…

W Wizycie Mikołaja cieszą się dzieci z Zespołem Downa. Aby się cieszyć razem z nimi, trzeba przejść pewną granicę – w sobie.

Jak lubię zrobić coś na przekór konwenansom!

Firmy produkujące aparaty fotograficzne ścigają się o to, by ich zdjęcia były jak najostrzejsze. Ale w wielu aparatach można wyłączyć funkcję automatycznego ustawiania ostrości. I zyskać wolność.

wolność

Podróżować nie tak, jak opisują przewodniki, jak każą instrukcje obsługi. Robić coś zupełnie inaczej, po swojemu, i nie przejmować się opiniami na forach internetowych, na facebooku i tak dalej. Z różnych stron dobiegają głosy: „tak się robi”, „tylko tak się robi”. Nieprawda. Im więcej ograniczeń, wskazówek, dobrych rad, tym łatwiej zyskać wolność. Wystarczy funkcję autofocus ustawić w pozycję „off”!

——–

Dziś na placu zabaw poznałem mojego syna. Raczej – poznałem siebie, tę stronę, która była odwrócona do mnie jakby bokiem. Synak pozwolił oddać się szaleństwu. Nie, nie: pozwolił. On w ogóle nie zamierzał cenzurować swojego szaleństwa ani przez chwilę. Przy okazji: to szaleństwo nie było szkodliwe, powiedziałbym, że było nawet eleganckie. Przede wszystkim – gorące, zakręcone, rozanielone. Z jakimś chłopakiem, starszym od niego o chyba trzy lata, pogrywał zawadiacko, jakby znali się od niemowlęctwa, ale przecież nie mogli się znać, bo to inna wieś. Zresztą chłopak ten „opiekował się” swoim bratem (wszystko na to wskazuje, że bratem), w wieku trzech–czterech lat, tak jak opiekuje się starsze rodzeństwo młodszym, gdy rodzice muszą zająć się poważniejszymi sprawami. Nie ingerowałem, bo to nie moja rodzina i sprawa, lecz przypomniałem sobie, że młodsi wyrastają na silnych i samodzielnych ludzi właśnie wtedy, gdy opiekują się nimi starsi – siostra, lub pewniej – brat.

Nie rozumiem, im dłużej żyję, tym mniej kumam. I z każdej drobnej rzeczy, człowieka, spotkanego na ulicy, mógłbym pisać książkę. Na to wszystko mam jedno określenie – to, co widzę, czuję, jest po prostu niemożliwe.