Zrobiłem to. Dzień jest taki krótki. Ale wybrałem się rowerem do pracy, 45 kilometrów, rano, po wschodzie słońca. Potem w nocy, trzy godziny po zachodzie wracałem.
To ważne dla rowerzysty – wschód i zachód słońca rozdzielają dwie epoki, dwa światy – ciemność i zimno, od jasności dnia. Zupełnie inaczej jedzie się gdy jest ciemno. Rowerzysta sam musie zadbać o oświetlenie, a kiedy chce jeździć po kilkadziesiąt kilometrów w zupełnej ciemności, musi ono być bardzo dobre. Technika jazdy w ciemności jest zupełnie inna, wymaga napiętej uwagi, na szali leży zdrowie i życie. Po trzecie – wokół wschodu i zachodu temperatura zasadniczo się zmienia. Temperatura ma wpływ na równowagę termiczną człowieka na rowerze, tym bardziej, kiedy spada poniżej 10 stopni, albo tak, jak dziś – jest jeszcze niższa. Po wschodzie lub po zachodzie słońca często zmienia się również wiatr – albo cichnie, albo wzmaga się, może też zmieniać kierunek. Kierunek jest ważny, bo ta sama trasa przejechana z wiatrem jest zupełnie inna, niż kiedy jedzie się nią pod wiatr.
Jest 21:30, kiedy wjeżdżam na podwórko. Po wejściu do domu zerkam na termometr – na zewnątrz minus jeden. Rzeczywiście, po drodze było coraz zimniej. Zabieram ze sobą zapas ubrań, ale jeszcze nie wykorzystałem wszystkich. Teraz, po wejściu do ciepłego domu, twarz okazuje się rozpalona. Rozpalona z przyjemnością. Ach, jak palą policzki.
Biała plama światła z lampki czołowej – jedyny znacznik, którego można się uchwycić, któremu trzeba uwierzyć. Wśród pól, pomiędzy trzcinami, na wiejskiej drodze, na stromym podjeździe (którego się ni widzi, czuje tylko, bo stawia opór), tylko jasnawa plama, kołysząca się wraz z ruchami głowy, drżąca na nierównościach.
Zimno. Sprawia, że drętwieją mięśnie, drętwieję cały, ale nie od razu zdaję sobie z tego sprawę. Chłód jest czymś normalnym, mimo opływającego postać chłodu ciało nagrzewa się mocno. Ale czasem ten chłód zaczyna przeważać, wyziębia, a nie od razu staje się to jasne. Najbardziej wychładzają się palce u stóp, mimo odpowiedniego ich ubrania. Trzeba ciągle sprawdzać (mentalnie, po prostu o nich pomyśleć), kontrolować sposób naciskania na pedały – by nie blokować dopływu krwi.
Szum powietrza na załamaniach kasku, na paskach opinających uszy i brodę. Ten szum czasem jest wściekły, tak, że zagłusza nadjeżdżające z tyłu samochody. Szumi najbardziej gdy jedzie się pod wiatr, ale czasem nie ma wiatru, a szumi bardzo. Może to zależy np. od wilgotności powietrza? Po powrocie i wejściu do domu, nagle, szumu nie ma. Ten nagły spokój jest oszałamiający.
Może to jest tak porywające, szczególnie dla faceta – zawężenie świadomości. Zimno, które zmusza do zamknięcia się w sobie, ciemność i tylko mała jasna plamka, w którą trzeba się z uwagę i nieprzerwanie wpatrywać, szum zmieniający natężenie, mijane ciemne kształty… Aby zawęzić świadomość niektórzy piją wódkę. A inni – wsiadają na rower nocą, gdy zimno, w listopadzie.
Na łąkach, za wsią, rosły wysokie trawy, za nimi trzciny, czyli – mokradła. Wąski asfalt przebiega blisko drogi kolejowej z Krakowa na Warszawę. Przejechał z hałasem rozświetlony pociąg, w jego wnętrzu – ludzie, którzy płaszcze i kurtki powiesili na wieszakach. Za kilka sekund pociągu już nie ma, pozostaje znów tylko szum i ciemność. Nagle, gdzieś z boku, dziwne dźwięki, jakby przepust wody, jakby ktoś łamał trzciny. Do poczucia zimna i spływającego po ciele potu dołącza jeszcze jedno – dreszcz adrenaliny. Ale nic się szczególnego nie dzieje, jadę dalej, dreszcz powoli mija, zimno i pot zostają, tylko tego ostatniego jest więcej.
Dlaczego jadę rowerem 45 kilometrów do pracy? Czy sama praca nie zabiera wystarczająco dużo energii? Dlaczego potem wracam walcząc z ciemnością i obezwładniającym zimnem? Czy sam rozumiem, czy umiałbym uzasadnić, dlaczego to robię?
Nie jestem pewien… Czy to wzywa tajemnica? Jak to jest, czy można, czy się uda, czy będzie dobrze, czy mnie nie załamie? Czy chodzi o przeczucie, niewyjaśnione przekonanie – że warto, a nawet trzeba. Że jakąś wartość musi mieć przecinanie, przenikanie zimnego powietrza – samym sobą, siłą własnych mięśni, silnym, szybkim oddechem, którego rytm stabilizuje się automatycznie według wewnętrznego, nieuświadomionego schematu. Że przejechać kilkadziesiąt kilometrów w obezwładniającej aurze można tylko wtedy, gdy wejdzie się w pewien trans, pozwoli dojść do głosu determinacji, która czeka na uwolnienie. Czy chodzi o medytację – zamyślenie, odlot, zawężenie świadomości.
Nie wiem, czy rozumiem, ale z pewnością czuję. Ciekawe, że próby uzasadnienia wyglądają banalnie.