Kontynuując…

poprzedni wpis.

Widzę czasem celebrowanie nawyków, zasad pracy, dla których jedynym uzasadnieniem jest: tak do tej pory robiliśmy. Widzę koncentrowanie się na bezsensownych szczegółach, bo "taki mamy program komputerowy". Zastrzegam – sam nie jestem wyskokowy i jak mam się nauczyć nowego programu, to często czuję kamień w żołądku, bo wydaje mi się, że stracę czas. Niekiedy coś w tym jest, ponieważ zdarza się zainwestować czas i uwagę w coś, co nie jest tego warte, ani nawet nie przynosi przyjemności 😉 Lecz w chwilach olśnienia (jak teraz właśnie), kiedy widzę, ile sam zaniedbałem (bo taki program Motion można zgłębiać mimochodem, przy kawie i słuchając radia) to mówię sobie – zgroza! Ty i ja mamy ambicję odkrywać rzeczy dawno odkryte, wymyślać coś, co dawno już ktoś zarzucił, bo znalazł lepsze. To można robić w ramach hobby, ale nie wtedy, kiedy trzeba odwalić robotę.

Takie czasy – możliwością są w zasięgu ręki, problem polega na tym, że jest ich tak dużo, że naszą energię zabiera selekcja, szybkie poszukiwanie tego co trzeba. Duża część pracy wielu ludzi zmieniła się w ciągu ostatnich piętnastu lat z wykonywania na zarządzanie. Nawet praca takiego akustyka w teatrze, bo kiedyś sam projektował nagłośnienie, konfigurował je, często nawet produkował. Oczywiście realizował przedstawienie, ale też naprawiał sprzęt siedząc godzinami z lutownicą, szukając uszkodzeń. Dziś przegląda strony internetowe z tysiącami urządzeń, gdzie są nawet takie "błahostki" jak wsporniczki, przejściówki, drobne kabelki, osłonki, koszulki, koszyczki i tak dalej – rzeczy, które robiło się kiedyś własnym sumptem z byle czego.

Ubolewam często, bo czuję, że świat, zwiększając tempo życia, bazuje na powierzchowności. Ale szukając głębi wszędzie i w każdej chwili, można zwariować. I niewiele się zrobi, mając jednocześnie przekonanie, jak bardzo się "poświęcam" i "jak ciężko pracuję.

Sposoby na pracę

Przebijanie głową muru nie zawsze skutkuje :-)))))) (w samym przysłowiu – nie skutkuje w ogóle 🙂 Jest sposób na robienie kilku rzeczy naraz – łapać się za to, nad czym ma się właśnie ochotę pracować. Potem pracuje się ile jest się w stanie, a dochodząc do "muru" i czując, że niełatwo rozwiązać jakiś problem – zostawia się go i zajmuje innym, kolejnym zadaniem. Po jakimś czasie rozwiązanie problemu samo wypływa :-)))))) I tak w kółko. W ten sposób można intensywnie przerobić cały dzień, noc, następny dzień i tak dalej, jeśli ma się do zrobienia – montaż filmu dokumentalnego, obrobienie nagrań trzech spektakli, dodanie napisów, dobranie kompresji, stworzenie płyty DVD – grafika i animacja startowa, menu, przyciski, dodatki, grafika do naklejenia na DVD, wybór zdjęć do fotoreportażu ze spektakli, no i połączenie tego wszystkiego razem w jakiś sensowny, czytelny sposób.

Stosując powyższą metodę np. pogodziłem się z myślą, że muszę przygotować dwie płyty DVD z festiwalu, mimo że do tej pory robiłem wszystko, aby materiał zmieścić na jednej… I już! Załatwione, po sprawie! 🙂 No dobrze, ale to tylko decyzja, teraz i tak ktoś powinien to zrobić… Nikogo nie widzę w pobliżu, więc…..

Nie myśleć!

Kluczową sprawą jest nie myśleć przy czynnościach, przy których myślenie nie jest wymagane. A to po to, aby zachować siły myślenia na moment, kiedy będą potrzebne.

Na przykład – przegrywanie materiałów wideo z kamery na DVD. To jest małpia robota. Próbuję ruchem od niechcenia zmieniać kasetki i nie poświęcać temu zadaniu ani odrobiny myślenia, a już na pewno – emocji.

Przez ponad pół godziny szukałem błędu w kodzie php strony www naszej f…irmy. Myślę z pasją – co ja jestem, Scherlock Holmes? Dawno już przestało mnie to bawić. A to dlatego, że tej roboty nigdy koniec, a i mało kto ją potrafi zauważyć. W sumie – błędu nie było, tylko jedna funkcja działała trochę inaczej, niż myślałem.

Piotrek!

– Piotrek! – to głos w słuchawce.
– …no? – mój jest zmęczony.
– Co z tobą? Byłem na Twoim blogu – to Wiesiek. Wiesiek umie podłechtać.
– No no, proszę… A czemuż to zawdzięczam…?
– Aaa, zobaczyć co tam biadolisz.
– Acha… No i jak wrażenia?
– Biadolisz! Biadolisz na potęgę.
– Wiesiek, ciekawe jak sam być stękał.
– No może bym i stękał, a może nie dałbym sobie powodu.
– Ach tak? Wiesiu specjalista.
– Spotkałem twoją na mieście. Dałeś popalić!
– Eee…
– Powiedz, byłeś w Krakowie wczoraj?
– No byłem…
– A kto prowadził samochód?
– Wiesiek, wiesz, że dla mnie prowadzenie to jak… To tyle co nic. Odżywam przy tym.
– No właśnie widzę. A powiedz, byłeś w robocie?
– No a gdzie miałbym być. Musiałem i tak zawieść zwolnienie.
– No tak, alibi nie do podważenia. Nie ma innego sposobu jak zawieźć osobiście!
– Słuchaj, wiesz, że jak coś się wokół dzieje, to od razu lepiej się czuję…
– Wiem doskonale. Ale wiem, jak potem zd… no dobrze: dogorywasz.
– Wiesiek, albo coś robię, albo nic. Jak się położę, to już nie wstanę.
– Masz teorie rodem z domu spokojnej starości, w którym pracuje twoja. Chłopie, ale ty upadłeś na głowę, a nie połamało ci nogi!
– Dziękuję. Już sam nie wiem, co lepsze.
– No i jak cię znam, to w robocie zagrałeś twardziela, i teraz myślą, że z tobą to w zasadzie już od dawna jest ok.
– No wiesz, wesoły byłem… ucieszyłem się…
– I przyznaj się. Dali ci robotę? Dali? Uffff, co tam dali, sam się o nią prosiłeś!
– Wiesiek… naprawdę jestem teraz zmęczony…
– No i jak z tą robotą?
– … no wiesz, na razie muszę jechać jutro, bo jak nie, to odwołają spektakl…
– … … … człowieku, ty się nigdy nie nauczysz…
– …
– … hm… A co twoja na to?
– Wiesiek… błagam…
– No dobra. Mam nadzieję, że przynajmniej do tego nie dorobiłeś teorii…
– Słucham?
– No, jak do tego… no… złamania czachy i krwiaka… w dziedzinie materii… He he he. Człowieku… Czy naprawdę uważasz, że to było zapisane w gwiazdach? A może przewidziane przez kwantową teorię? No, chętnie dalej poczytam, jak to ratowanie dźwiękowe spektakli, w stanie zawrotów głowy, falujących szumów w uszach i kłóć w potylicy na przemian ze skroniami, mieści się w ramach ogólnej teorii zbawienia ludzkości [śmiech].
– Wiesiu, wiesz, że zawsze doceniam twoje uwagi. Przyznam, że wyrażone są w sposób bardzo konkretny, nie pozostawiający wątpliwości. To ważne w stopniu nieocenionym. Oraz w sposób niedostrzegalny, bezbolesny a nawet zabawny potrafisz nie zostawić na człowieku suchej nitki.
– Dziękuję! Wiedziałem, że to docenisz. No a teraz trzymaj się! Życzę ci wszystkiego super. Wiesz, będzie dobrze.
– Tak będzie. Ty też uważaj, z tego co słyszę, jesteś właśnie na przejściu dla pieszych na najbardziej ruchliwym skrzyżowanku naszego miasteczka, na wprost posterunku policji, trzymasz słuchawkę przy uchu, a od początku rozmowy słyszałem przy tobie ze cztery piski opon, pięć trąbnięć, oraz, o ile się nie mylę, przekleństwa jakiegoś staruszka, że ludzie z komórkami nigdy nie nauczą się chodzić.
– Bestia! Będziesz
się śmiał jeszcze w t… Sorry! Muszę kończyć!

Zastanawiam się – ciągle i nadaremno. Przecież jestem chory, prawda? A to znaczy, że mogę spać lub robić cokolwiek, co nie sprzyja odbieraniu telefonów. A mimo to odbieram…

Ekscytacja

Sposób na przeżycie to uciekać od ekscytacji. To męczące uczucie. Zdolność do zapadania w "uskrzydlenie" (wg Daniela Golemana) jest cudowna, ale też cudownie wykańcza. Siły to jak kanister paliwa, który w pewnym momencie pustoszeje. Od tego nie można się wykręcić. Po prostu – nie ma! "Nie wiem, nie pamiętam, nie widzę, nie rozumiem". Co gorsza – "nie mogę się ruszyć, stanąć na nogach". Jedyne co pomaga, to sen, ewentualnie – bezmyślne gapienie się w sufit, w jakąś nic nie znaczący szczegół.

Kiedy ogarnia mnie chęć do pracy, siadam w kącie i czekam, aż mi przejdzie. Do niedawna to zdanie świadczyło o lekceważącym stosunku do pracy. Lecz teraz wiem, że to sposób na przetrwanie. Bo ja mogę dokładnie wyliczyć, ile energii zabiera mi każda czynność, i kiedy ta energia się kończy. Jak w samochodzie, w którym zabrakło benzyny, i on staje w szczerym polu, nie bacząc na błagania ani przekleństwa kierowcy.

Drogi Krzysztofie, nauczyłeś mnie wielu rzeczy, ostatnia, którą próbowałeś mi wtłoczyć, to selekcja zadań, w które się pakuję. Reżyseria to eliminacja pomysłów – ile razy trzeba paść, aby zrozumieć, że to jedyna droga…

Drogi Michael’u – rozumiem Twoją powolność, spokój, jakbyś nigdzie się nigdy nie spieszył. Twoją ignorancję wręcz, chłód, i wydawałoby się – brak litości. Dziesiątki lat menadżerowania wyrobiły w Tobie ten odruch, pozwalający Ci przetrwać.

Przez tyle lat uczenia się, jak pracować solidnie, przychodzi czas na szkołę olewajstwa. Jeśli coś da się zrobić lewą ręką, dlaczego angażować prawą? Jeśli coś można zrobić bezmyślnie, po co angażować mózg? Już najbardziej dają w kość uczucia. Większość spraw – załatwiać bez serca, by pozostało ono na te najważniejsze. Ktoś z Was to u siebie poznaje?

—–

A teraz coś na koniec.

Córka, zainspirowana moją pracą zamieszczoną w poprzednim wpisie, poszła tym torem. "Narysowałam to w przedszkolu" – przybiegła ze śmiechem. Dowcip. Zrobiła mi dowcip. Beniamin robi podobnie, dzieciaki żartują sobie czasem ze mnie, a ja zastanawiam się, kto ich tego nauczył… (?)

Stanisławski cd.

Kontynuuję Etykę Stanisławskiego i… jest to fascynująca książka. Niestety ten wstęp, napisany przez jakiegoś krytyka, podziałał ma mnie jak ostroga wbita w bok. Oto fragment z właściwej już treści:

Tołstoj, Czechow i inni wielcy pisarze uważali, że jest rzeczą absolutnie konieczną pisać codziennie, w oznaczonym czasie, pisać, jeśli nie powieść, nie opowiadanie, nie sztukę – to dziennik, notować w nim swoje myśli, spostrzeżenia. Najważniejsze jest to, aby ręka trzymająca pióro czy ręka pisząca na maszynie nie odzwyczajała się od codziennego doskonalenia w bezpośrednim, najsubtelniejszym i najwierniejszym oddawaniu wszystkich nieuchwytnych odcieni myśli, uczuć, wyobraźni, wizji wzrokowych i pamięci [emocjonalnej] itd.

A co z moim fotografowaniem? Gdzie jest owa codzienna praktyka…? Bić się w piersi, bić… Życie marzeniami i złudzeniami, stać na nie tylko marzycieli średniaków, mających wyobrażenie o swoich niesamowitych możliwościach…

Popełniam…

Dziś świadomie zrobiłem coś wbrew sobie. Zmontowałem materiał wideo, który wcale mi się nie podoba, który jest źle nakręcony (nie przeze mnie)(prześwietlony, kamera niewypoziomowana) i ma złej jakości dźwięk (bardziej słychać wszystko inne niż to, co trzeba). Wybrałem sceny na łapu-capu, prawie bez zastanawiania się dlaczego akurat te i akurat w takiej kolejności. Miałem nadzieję, że materiał zostanie odrzucony, bo to jest naprawdę… złe! Siedziałem z boku i patrzyłem, jak jest oglądany i oceniany. Pomyślałem – to mnie nie dotyczy, jestem tylko obserwatorem; nie chcę, aby w jakiejkolwiek formie moje nazwisko pojawiło się w związku z tym materiałem.

I co? Materiał został przyjęty – pozytywnie, nawet z entuzjazmem. Jest zamówienie na dalsze… Co mam teraz robić?