Rozpalone płyty, z których ułożony jest skwer przed dworcem. Pierwszy dzień lata. Przejście tunelem i wyjście na stanowiska autobusów. Duszno tu, powietrze stoi pod sklepieniem. Duszny autobus, duszne i ciasne miejsce przy oknie. Duszna frustracja.
Cały dzień w pracy, a on nie może sobie przypomnieć, co robił. Nie dlatego, że nic nie robił, przeciwnie, ciągle coś robił. Bez przerwy biegał z jakimiś papierami, szukał czegoś w internecie, rozmawiał z kimś, kto nagle przyszedł i miał nagłą sprawę. Szukał czegoś na dyskach komputera, nie mógł znaleźć, choć to coś musiało tam być. Porównywał oferty, kalkulował, próbował przewidzieć przyszłość, stworzyć strategię, próbował się dodzwonić do kogoś, kto nie odbierał, złapać kogoś, kto ciągle nie miał czasu. Próbował ogarnąć bałagan w biurze, albo raczej obiecywał sobie, że kiedy załatwi większość palących spraw, wtedy ogarnie bałagan. To znaczy zacznie go ogarniać, bo trudno przewidzieć, ile zajmie ogarnięcie.
W komputerze coś przestało działać, coś nie zrobiło się do końca, wyświetlił się błąd, albo żaden błąd się nie wyświetlił i nie wiadomo o co chodzi. Trzeba więc prześledzić, zbadać, dociec, naprawić, skorygować jakiś drobny błąd, szczegół, bzdurę, bez której nie można dalej pracować, to znaczy dalej gonić – z papierami, z ofertami, tworzeniem strategii.
Człowiek, który siedzie w tym pokoju, przy tym biurku i komputerze, ma zajmować się tworzeniem obrazów. To najbardziej lubi, w tym celu go tu posadzono. Więc kiedy napisze co ma napisać, poukłada co jest do ułożenia, przyjmie i obsłuży potrzebujących, wreszcie zajmie się tym, o czym myśli od tygodni. I wtedy będzie mógł to docenić.