Cnota podmiejskiej miejscowości

Wieczorem nie słychać szczekania psów w naszej okolicy. Może dlatego, że pada deszcz? Raczej psów już nie ma. Nie wyniosły się, bo psy rzadko przenoszą się, zmieniają miejsce zamieszkania. Pewnie po prostu wymarły, a ich właściciele nie postarali się o nowych towarzyszów. Gdzie daleko szukać, na naszym podwórku, w kącie, już nie ma budy i zagrody. Teraz stoi tam drewniana altanka z hipermarketu. Nawiasem mówiąc wujek, który ją nabył i zmontował, narzekał na jakość połączeń; dokupił około setki wkrętów, którymi wzmocnił konstrukcję, inaczej szybko by się rozpadła.

Altanki z hipermarketów schodzą na psy, których zresztą już nie ma. Nasza okolica jeszcze czterdzieści lat temu rozbrzmiewała regularnym pianiem kogutów i ujadaniem psiarni na przechodniów. Ale przeszła metamorfozę. Teraz jest to jeszcze nie miasto, a już nie wieś. Taka podmiejska, spokojna mieścina, prawie osiedle, sypialnia na przedmieściach skostniałego miasta odległego o czterdzieści kilometrów. Jej dogodnością, zaletą, wręcz cnotą jest idealna, wieczorna cisza, tak jak dziś. W której wiosenny deszcz wygrywa niedokończoną melodię na nowoczesnych dachówkach i blachach dachów. I raz na czas przejeżdża, szumiąc w wodzie oponami, piętnastoletnie auto. Taka obowiązuje tu średnia wieku w motoryzacji.

Pada deszcz, szumi deszcz, i żadnego innego dźwięku. Nikt się tu nigdzie nie spieszy, nie pędzi, ludzie w blokach, w domkach jedno i wielorodzinnych, prowadzą wieczorną, spowolnioną egzystencję, bez euforii, egzaltacji, wielkich planów. Błogosławiony spokój…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *