Potęga mitu

Wczoraj kolega uległ wypadkowi, będąc w pracy. Wpisałem dwa słowa w wyszukiwarkę internetową i zobaczyłem całą stronę wyników, mnóstwo regionalnych portali o tym pisze mimo, że od wypadku minęły tylko 2-3 godziny.

Chodzi i klikalność. Hieny. Mnożenie statystyk oglądalności. Mięsem jest głównie ludzkie nieszczęście, żarłokami – zwykli, przeciętni obywatele. Oni się tego domagają, choć mogą zaprzeczać. Ale informatyczne statystki się nie mylą – tak jest, takie informacje ich interesują. Będzie rozkminianie – jak to się stało, dlaczego, kto był winien, kto kazał czy nie kazał, a jak upadł, co ma złamane, obrażenia wewnętrzne? Kręgosłup?

Bardzo wyraźnie odczuć można to zjawisko hien tedy, kiedy nieszczęście dotknęło kogoś bliżej. Problem ma poszkodowany człowiek, jego żona, martwią się dalsza rodzina i znajomi. Wielu z nich będzie walczyć o zdrowie, szukać lekarzy, rehabilitantów, możliwe, że przez resztę życia będzie wymagał szczególnej opieki. Problem ma dyrekcja, kierownicy, wszyscy odczujemy te kilka sekund. Dla tych wszystkich ludzi byłoby lepiej nie trąbić na cały świat o wydarzeniu. Zwłaszcza, że nie można opowiedzieć o nim bezstronnie, obiektywnie w szczegółach, bo po pierwsze – to nie jest niewiadome, po drugie im więcej szczegółów tym więcej krzywdzących domysłów, spekulacji, ocen, osądów.

Jestem w momencie życia, w którym prawie nie interesują mnie przekazy z drugiej ręki, bo przekonałem się, że przeważnie są nieprawdziwe. Nie interesuje mnie popularna opowieść, po historie mają swoje kolejne, głębsze dna. Jest ogromny kontrast między tym, jak było, a jak się o tym opowiada, co się powiela, jakie sensacje się snuje. „Potęga mitu” Campbella – kiedyś Tomasz Tomaszewski powiedział na zajęciach – musicie przeczytać tę książkę, żeby zrozumieć nie tylko fotografię, ale o wiele więcej. Przeczytałem i trochę czasu zajęło mi zrozumienie, o co chodzi. Dziś jest to jasne jak słońce.

Spontaniczność jest cudem

Przypominam sobie z dalszej przeszłości różne „dziwne” zachowania starszych ode mnie ludzi, które przez młodszych (w tym przeze mnie) były negatywnie oceniane. Uznawaliśmy je za objawy „starzenia”.

Przypominam sobie tych starszych ode mnie, z którymi dobrze się rozmawiało, wydawali się młodzi, prawie rówieśnikami. Zastanawialiśmy się wtedy my, młodsi, jak to jest, że jedni starsi są fajni, a inni – niefajni, nieprzyjemni. Szukaliśmy przepisu, żeby na zawsze pozostać młodzi – to tak się da, bo młodym się jest nie według wieku, ale poczucia i tak dalej.

Dziś czasem słyszę podobne zdania od młodych, młodszych. A jednocześnie otworzyła się przede mną jakaś spora przestrzeń, z wieloma planami, szczegółami, odcieniami, która świadczy – to nie jest takie proste.

Kiedy czasem próbuję mówić o tym, że to nie jest proste i że widzę skomplikowaną przestrzeń, to odczuwam, że młodsi nie kojarzą. Trzeba się wtedy dość szybko wycofać, bo im więcej mówienia, tym gorsze się robi wrażenie.

Jako młodszy też miałem nadzieję na porozumienia między ludźmi, ale im więcej dostrzegam, rozumiem i czuję, tym bardziej trafia do mnie, że porozumienie międzyludzkie to wydarzenie rzadkie na miarę zaćmienia słońca, a nawet rzadsze, bo trudniej je przewidzieć. Tak wiele szczegółów, momentów, poziomów musi się nałożyć w jednym czasie, że spontaniczność tego wydarzenia jest cudem.

Drobnym pocieszeniem, chociaż powinienem je nazwać małym wyciszeniem, jest świadomość, że przynajmniej niektórzy kiedyś znajdą się w tym samym momencie co ja, nastąpi nasze porozumienie, choć przesunięte w czasie tak bardzo, że mnie już nie będzie, nigdzie.

Twarze wszędzie

Przychodzi taki moment, w którym każda twarz człowieka mijanego na ulicy, stojącego w tramwaju, kupującego coś, spoglądającego na coś, idącego, milczącego, mówiącego, jedzącego – opowiada historię.

Nie wiem, co się za tą twarzą kryje naprawdę, na ile moja historia ma coś wspólnego z tamtą wewnętrzną. Nie musi mieć wiele wspólnego, nawet cokolwiek, żeby opowiadać. Na pewno każdemu innemu opowiada coś innego. Ale liczy się opowieść jako taka, powstająca choćby na ułamek sekundy.

Mnóstwo powieści – w drodze do pracy, do sklepu, w parku, na przejściu dla pieszych, na przystanku, stacji kolejowej, między regałami w markecie, bibliotece, zakładzie fryzjerskim.

Z boku

To ciekawe, że najciekawsze jest stać z boku. Kusi tak bardzo, żeby się angażować, być tam, gdzie się coś dzieje, mieć wpływ. Ale jeśli są inni, którzy chcą coś zrobić, zdecydować, wziąć odpowiedzialność – po co się pchać?

To jest idea reportera – nie miesza się do świata, tylko go relacjonuje. Może się wydawać, że to cienka granica, tak może być w konkretnej sytuacji – tylko jedno słowo mnie, bez jednego gestu, bez grymasu, bez uśmiechu. Ale w praktyce konsekwencje bywają ogromne.

Klient z ulicy, proszę o wsparcie

Niesamowicie ważne jest wsparcie, które powinni otrzymywać ludzie pracujący bezpośrednio w kontakcie z klientami przychodzącymi „z ulicy”. Zobaczyłem to wyraźnie czekając na przyjęcie w jednej z najbardziej znanych sieci medycznych.

Przyszedł tam człowiek, który pomylił dni wizyty, pomylił lekarzy, i wybuch jego frustracji i gniewu wisiał w powietrzu. U kobiet, które z nim rozmawiały, można było wyczuć stan napięcia – chyba czekały, że lada chwilą usłyszą wymówki, oskarżenia. W spokojnych słowach, dobrze dobranych i wyważonych, powiedziały pacjentowi prawdę – dziś nie ma lekarza, ma pan wizytę jutro, na kolejne wizyty nie ma na razie terminów.

W tej sieci medycznej bardzo dba się o elegancję kontaktu z pacjentem. Nagle zdałem sobie sprawę, że ta elegancja, opanowanie, ale też spokój i brak napięcia, musi wynikać nie tylko ze starannych szkoleń, które przechodzą pracownicy recepcji. Oni muszą otrzymywać wsparcie od kogoś, kto nimi zarządza. Oni muszą znosić cierpliwie różne nastroje, sytuacje i problemy pacjentów, ale zrobią to o wiele lepiej, gdy ich szef/szefowa przekaże im swój spokój, zrozumienie. Nie wierzę, że można inaczej, no chyba, że trafi się na jakiegoś ideowego anioła.

Praca z ludźmi postronnymi wyczerpuje. Oczekiwania, roszczenia, pretensje są na porządku dziennym. Wychodzi jeden, natychmiast pojawia się następny. Każdy czegoś chce, to on jest „panem”, jemu ma się służyć.

Jeśli podobne pretensje, niezadowolenie, wrogość, odbiera pracownik z drugiej strony, pozostaje sam. Albo szuka innej pracy albo zamyka się w klatce, broniąc bardziej lub mniej rozpaczliwie swoich granic, terenu, na którym może czuć się bezpiecznie. Ale wtedy trzeba zapomnieć o otwartości, życzliwości wobec klientów.

Niesamowite jest to, jak kultura organizacji przenika do jej najniższych, szeregowych poziomów.

Telewizja wyemitowała mój materiał

Umieściłem na FB informację o wystawie moich zdjęć w Teatrze Barakah, otwarcie 27 września 2024. To wydarzenia zasługuje na dłuższą opowieść, ale teraz chcę napisać o czymś innym.

Dwa lata temu zrobiłem krótki filmik i umieściłem na FB. Otrzymałem wtedy 11 lajków.

Okazało się, że Telewizja Kraków wykorzystała dużą część z tego filmu. Zrobiłem zrzut ekranu mojego filmu, na który nałożone było logo TVP i podpis: źródło Piotr Kubic. Wtedy liczba lajków wyniosła… 101 (słownie: sto jeden).

Wniosek – samodzielnie dokonuje oceny zaledwie jeden człowiek na dziesięciu. Zaś 90% ludzi ocenia według tego, jak sugerują mu inni, których on uważa za autorytet. Telewizja ciągle jest autorytetem.

Zrozumienie tego mechanizmu jest kluczowe dla kogoś, kto np. chce być sławny, kto chce by słuchało go społeczeństwo. Gdybym chciał być politykiem, musiałbym wykorzystywać ten mechanizm jak i wiele innych. Problem w tym, że nie mogę się z tym pogodzić wewnętrznie. Zostałem jakoś zaprogramowany na to, że liczy się meritum, umiejętności, wiedza, poziom, godność człowieka, i że to ocenia się w bezpośrednim kontakcie. Powyższy przykład pokazuje, że nic z tych rzeczy nie musi mieć żadnego znaczenia, jeśli chodzi o popularność. Nie godzę się na to, nie obchodzi mnie to.

W tym tygodniu umieściłem informację o mojej wystawie. W ciągu 3 dni notka otrzymała 42 lajki i zero komentarzy. Dziś zamieściłem zrzut ekranu ze strony Radia Kraków z adnotacją, że Radio zaprasza na wystawę. Po godzinie lajków jest 39, internauci gratulują w komentarzach. Patrzę i uśmiecham się wewnętrznie, bo powstaje takie pytanie: a) bardziej zależy mi na popularności, czy b) na tym, aby moje prace fotograficzne nawiązywały kontakt z kimś, kto na nie patrzy?

Oczywiście, że zależy mi na b). Mam ochotę powiedzieć, że nie interesują mnie ci, co przyklaskują, choć nie wiedzą, komu i czemu. Buntuję się wobec efektu stada. Interesuje mnie istota, meritum, sens, nie opakowanie, otoczka, czyli – ściema, kluczenie, kombinacje, mydlenie oczu. Jakaś część wewnątrz oczywiście lekko żałuje – nie będziesz sławny (ha ha), ale trudno.

Dzień teatru

Dziś na Facebooku wielu znajomych wyrażało się o teatrze. Krótkie zdania, które znam, w większości. Nie chciałbym ich powtarzać albo wyrażać czegoś, co zabrzmiałoby znów banalnie, jak slogan. Banalnie nie oznacza, że nieprawdziwie. Ale teatr zasługuje na to, by się o nim wyrazić oryginalnie.

Istota teatru? Opowiada prawdę na głębszym poziomie poprzez nieprawdę na powierzchni. Scenografia nie jest tym, co przedstawia. Granitowe rzekomo ściany mogą być z papieru czy plastiku. Rekwizyty przeważnie nie są tymi przedmiotami, na jakie wyglądają. Światło jest sztuczne. Efekty dźwiękowe – zarejestrowane i emitowane z głośników. Postacie na scenie – lekarz, nauczyciel, inżynier, wdowa – są tworzone przez ludzi, którzy nie umieją leczyć, projektować, którzy nie uczą w szkole itd.

Mimo tych powierzchownych nieprawd, dobry teatr przekazuje prawdę. Jak to możliwe? Ciekawe, prawda? Fenomenem teatru jest też to, że może obejść się bez scenografii, rekwizytów, z minimalistycznym światłem i dźwiękiem tworzonym choćby przez samego aktora – gdy stawia kroki na scenie, szeleści kostiumem, używa własnego głosu (oprócz wypowiadania tekstu). Teatr nie może obejść się bez aktora, ale cała reszta może być, a nawet lepiej, aby była umowna. Sprowokowana w wyobraźni widza.

Inny wątek – to naturalna potrzeba teatru, o której opowiada np. prof. Mirosław Kocur, teatrolog i antropolog. A konkretniej – naturalna potrzeba przeżywania historii. Widać ją u ludów pierwotnych, nasza potrzeba jest nie mniejsza. Zaczęło się od teatru, który nie wymaga, by jego odbiorcy umieli czytać. Rodzajem teatru jest fotografia, nie mówiąc o filmie, później – grach komputerowych i wirtualnej rzeczywistości.

My, ludzie, żywimy się opowieściami, historiami. Dowodem na to jest np. niezliczona ilość opowieści, jakie tworzymy na temat innych ludzi, mając do dyspozycji bardzo niewiele informacji. Co ciekawe – im mniej informacji mamy, tym więcej dopowiada nasz mózg, który nie lubi pustki informacyjnej. Stąd zatrzęsienie plotek, interpretacji ludzkich zachowań, zgłębianie ich przeszłości i przepowiadanie przyszłości. Teatr opowiada nam historie, które chcemy przeżywać. I przeżywamy, siedząc w fotelach na widowni.

Dobry teatr pozostawia widzowi przestrzeń na domysły. Daje możliwość, wręcz prowokuje do stworzenia własnej interpretacji. Te interpretacje mogą być diametralnie różne. To jest niezwykłe, że siedzący obok siebie widzowie mogą po spektaklu spierać się o interpretacje, które mogą być diametralnie różne, ale wszystkie – prawdopodobne.

Sztuka to nie encyklopedia, gdzie wszystko powinno być jednoznacznie określone, by nie pozostawić wątpliwości. Tu – przeciwnie – im więcej niedopowiedzeń, pytań bez odpowiedzi, im więcej pustych miejsc, które prowokują widza, tym większa przygoda.

Jeszcze inny wątek – to życie w teatrze – aktorów, pracowników obsługi sceny. Cykle, w jakich uczestniczą, z których jeden, najbardziej wyrazisty, to tzw. „dojście do premiery”. Zakulisowe życie ma swoją dramaturgię, która może być nie mniej bogata niż ta wyreżyserowana na scenie.

Dzień teatru to też wspomnienia, jubileusze, odznaczenia. Próby zatrzymania w pamięci tego, co zdarzało się na scenach przez ułamki sekund, albo całe godziny. Teatr jest ulotny, bo żadna rejestracja nie odda jego chwil. Nigdy nie wiadomo do końca, co się wydarzy. Nigdy nie zdarzy się dwa razy.

Granica między światem rzeczywistym (kulisy) i tworzonym (czerwona scena). Po drugiej stronie – przeciwległa kulisa. „Mefisto” w Teatrze Bagatela, kwiecień 2014.

W pierwszy dzień wiosny: dziękuję

Wiosna 23 marca 2020 roku, fot. Piotr Kubic


Wydaje się, że jesienno-zimowe mary odeszły w lekki cień, za sprawą np. dłuższego codziennie słońca. Rozjaśniło się wewnątrz (mnie), nawet bardziej niż na zewnątrz. Najlepszy znak, że jest lepiej – łatwiej mi rozmawiać z ludźmi, w środku więcej spokoju, na zewnątrz – więcej zdecydowania w decyzjach i mam nadzieję – uśmiechu.
Uśmiechu nie da się symulować, już widzę te memy, ze „uśmiech nic nie kosztuje”. To oczywiste uproszczenie, bo o ile jest raczej jasne, że za uśmiech „nie można zapłacić”, to jego szczere wywołanie przekracza czasem siły zwykłego człowieka.
Dziękuję Wam za każde drobne drgnienie które kierowaliście w moją stronę. Jesteśmy gatunkiem społecznym, niezaprzeczalnie.

Dwa tryby pracy

Czasem można odnieść wrażenie, że albo albo…

  1. Zróbmy coś fajnego, niepospolitego, co ucieszy nas i nie tylko nas (skoro ucieszy nas to jest szansa, że jeszcze kogoś), coś co wykracza ponad to, co robiliśmy do tej pory, co przesunie dalej granicę naszych umiejętności, co zbliży do ideału, będzie „on edge” tego, co potrafimy.
  2. Zróbmy minimum, nie więcej niż się od nas wymaga, niż trzeba, nie wybiegajmy przed szereg, nie wychylajmy się, nie przesadzajmy, zbytnie skomplikowanie nie jest potrzebne, a nawet przeszkadza, pieniądze nie są tam, gdzie kreatywność, wydziwianie, kombinowanie, pieniądze są tam, gdzie przeciętność i pospolitość, tam jest najwięcej klientów, którzy bez myślenia klikną, kupią, zapłacą.

ePUAP – chce się krzyczeć

Od dwóch godzin zmagam się ze złożeniem wniosku przez ePUAP. Jest to coś tak koszmarnego, z tyloma błędami, niedoróbkami, że nie mogę tego zrozumieć, nie mogę pojąć, jak coś takiego dopuszczono do użytku milionom ludzi w kraju.

Mógłbym wyliczać błędy, które pojawiają się podczas wypełniania wniosku, ale zajęło by to co najmniej dniówkę wytężonej pracy. Gdybym wiedział, że ktoś przeczyta i poprawi – zrobiłbym to. Ale nie mam żadnej pewności, że mój czas nie zostanie stracony tak, jak został JUŻ stracony przy wielokrotnym wypełnianiu tego samego formularza.

Strona rzekomo zapisuje kopie robocze, ale złudna jest nadzieja, którą w nich ktoś pokłada. Kopia za kopią – nic w nich nie ma, puste pola, nie zawierają ŻADNYCH danych, które pracowicie już wpisywałem, nie jeden raz. . A same kopie, z jakichś losowych kosmicznych powodów, są kompletnie pomieszane.

Kiedy wreszcie udało się zapisać wypełniony wniosek (chyba poprawnie, bo sprawdzenie tego jest wyczynem herosa) okazało się, że dokument zgubił… adresata! Niby wszystko można naprawić, adresata można znaleźć, ale trzeba niebagatelnego sprytu, ponieważ bardzo słabo działa wyszukiwarka, a na liście pojawia się np. kilkanaście pozycji, które w nazwie zaczynają się tak samo, ale koniec nazwy nie mieści się na ekranie… Tak wyraźnie widać, że robił to ktoś, kto nie sprawdził, jak to działa, kto nie pracował na tym systemie, dlatego petent zostaje z rękoma w…

I jeszcze fatalna rzecz – wniosek, który składam przez ów ePUAP, dotyczy kwestii artystycznych, więc starałem się, żeby ten tekst jakoś podzielić choćby w linijkach, bo nie ma ŻADNYCH możliwości jego formatowania. A potem, przechodząc na kolejną stronę zobaczyłem, że cały mój wysiłek został sklejony w jedno wielkie zdanie, bez akapitów, odstępów. Jeden potok liter w paskudnej czcionce. Nie pojmuję, jak komisja będzie to czytać…? Jak ma na podstawie wniosków wyłaniać artystów którym powierzy fundusze i twórcze zadania? Jak? Jak??

Wysłałem więc wniosek czym prędzej, skoro tylko zdał się wypełniony. A nuż znów coś zniknie…?