na wszystko. Przykrywa samochody na parkingach przed blokami, zamknięte już o tej porze sklepy. Niedokończone budowy domów jednorodzinnych, nieogrodzone działki, dopiero co kupione pod zabudowę. Opada na grządki truskawek, obeschłych jesienią, przeciska się między łodygami malin. Snuje się wzdłuż miedz niezgody między sąsiadami. Mgła ma gdzieś ludzkie pragnienia, frustracje, złości. Ma również gdzieś najwznioślejsze uczucia. Schodzi z góry, z gestem „ja tu dziś rządzę” i „ludzie, dajcie spokój”.
Przeglądałem zdjęcia rodzinne. Dziadek w trumnie, babcia jeździła już wtedy na wózku. Potem babcia w trumnie. Na naszym podwórku – wianuszek gości pogrzebowych. Przemawia Stanisław. Teraz on już też jest w trumnie. Jakby wszystkich tam obecnych łączył ten sam łańcuch, a jego ostatnie ogniwo zawsze leżało… w tej skrzyni z desek. Ciągną tam, po kolei. A oto i nowo narodzeni, jeszcze nie wiedzą, że też dołączyli do łańcucha, są może trochę dalej. Zresztą… kto to wie.
W co zostaliśmy wplątani, powołani do życia? I jeszcze dano nam mózg, który jest zdolny zadać to pytanie! Czy byłby jakiś sens dawać komukolwiek umiejętność zadania tego pytania, a nie dać możliwości odnalezienia odpowiedzi? I skazywać tę istotę na wieczne znieczulanie tego obszaru w mózgu, który domaga się wyjaśnień?
To jest pytanie o sens. Jeśli istnieje najdrobniejszy nawet sens czegokolwiek, to już wystarczy.
To przeciekawe i niewiarygodne, ale wygląda na to, że to my (którzy dajemy radę choć trochę pomyśleć), nadajemy sens. I tu kręcę z niedowierzaniem głową, bo… nie czuję się na siłach. Bo to oznacza, że nadając choćby najmniejszy sens najdrobniejszej rzeczy, stwarzam sens wszystkiego. To wynika po prostu z logiki, z konsekwencji. Ale… czy to rzeczywiście możliwe? To wydaje się zbyt dużo. To zdaje się przerastać moje siły…