Radość i praca

Dostałem mój autorski egzemplarz – październikowy numer Didaskaliów. Nie ma o nim jeszcze w internecie. Autorski, ponieważ jest w nim mój tekst o teatrze. Dużą radość z tego powodu miałem kilka tygodni temu, gdy dowiedziałem się, że tekst zostanie zamieszczony. Gdy pomyślę, jakie są koleje powstawania takich sukcesów, to sam nad sobą kręcę głową. Ideologia – to ostatni powód. Powody, które pchają do podejmowania wyzwań, są inne, pokręcone, niewiarygodne. Już na samą myśl o próbie ich opisania dostaję zawrotu głowy.

A propos pisania – wczoraj zacząłem tworzyć kolejne opowiadanie. Fabuła – dyrektor wyrzuca z pracy jednego z pracowników. Pisane w tonie, który trąci absurdem, a tym samym, jak mi się wydaje, jest dość prawdziwy. Dobrze mi szło to pisanie, dopóki nie padłem ze zmęczenia. Myślę o tym wczorajszym pisaniu z dumą, poklepując samego siebie po ramieniu. Ale dziś, zamiast pisać dalej, zadzieram sam własnego nosa, zamiast zabrać się do pracy. Przed pracą coś mnie powstrzymuje.

To nie jest tylko lenistwo. To ból. Po pierwsze – wiem, że jak po grudzie przyjdzie mi wejście w stan ducha, w którym pisałem wczoraj. Potem – będzie uskrzydlenie, czyli stan nieważkości, może lekkiego pisania, z jednoczesnym ocieraniem się o jakieś bolesne kanty. Tego ocierania nie będę czuł, dopóki nie przyjdzie moment, w którym trzeba będzie wrócić do rzeczywistości. To prawie tak, jak po upojeniu np. alkoholem – zupełnie nie czuje się ran, krew cieknie, ale na twarzy uśmiech. Nie chodzi o to, że pisałem odurzony chemicznie, raczej – odurzony mentalnie. Powrót do świata jest drugim bólem, i strach przed nim powstrzymuje mnie od pisania.

Dlatego twórcy tak bardzo potrzebny jest zwykły, warsztat i poczucie, że codziennie trzeba odwalić kawałek rzemiosła. Bez wielkich westchnień.

Fascynacja, marzenia, odlot – za to się płaci… Po co mi to…? Boli kręgosłup od kilku dni, od wczoraj boli głowa. Trzeba się po prostu wyspać, bo jutro na ósmą zawożę dzieci, a potem jestem w pracy do 22:00. I te paskudne dojazdy, albo prawie trzy godziny w busie, albo dwie – w samochodzie. 

Aha – dzisiaj wyszedłszy na zewnątrz, by coś zjeść, zauważyłem uliczny stojak na kółkach, a przy nim dwie postacie. Stojak miał na górze duży napis: „Czego tak naprawdę uczy BIBLIA?” Pod napisem – rząd kieszonek, ale nie z Pismem Świętym, tylko z książeczkami… Naprawdę nie wiem, po co mi to, ale podszedłem, wskazałem na ten napis i powiedziałem, że on wcale mnie nie zachęca do tego, żeby się zainteresować. Naprzeciwko siebie miałem starszego ode mnie o około dwadzieścia lat człowieka, któremu towarzyszyła kobieta, młodsza ode mnie o jakieś piętnaście lat. Dziewczyna nie mówiła nic, zaś starszy zaczął do mnie mówić słowami, które dobrze znałem, zanim je wypowiedział.

Zastanawia mnie oderwanie od rzeczywistości wielu ludzi, którzy próbują „głosić ewangelię”. Jeśli rzeczywiście chcą ludziom powiedzieć coś dobrego o Bogu, to dlaczego na transparent wypisują hasło, które prawie nikogo nie obchodzi?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *