się zacina… Kiedy należałoby spać – nie chcę, lepiej coś robić. Kiedy rano należałoby się rozbudzić – tak trudno…
Teraz – wieczorem, w nocy – robota pali się w rękach, a raczej – w głowie – myśli, kroki, etapy – układają się jeden za drugim. Wszystko, prawie wszystko jest jasne. Dlaczego teraz nie pracować? Dlaczego rano budzić się przez godzinę, z bólem ciała i duszy, która drży przed dniem, zanim się z nim pogodzi?
Interesujące sny są ryzykowne (przecież nie ode mnie zależą, przynajmniej – nie od mojej woli), bo chcę do nich wracać, zamiast zacząć rano – żyć. Naciągam kołdrę na oczy – niech wrócą – ale to głupie, zresztą nie wracają. Nie rozumiem tego, nie wiem dlaczego. Zmagam się z tym prawie każdego rana, co mogę zrobić?
Mam wrażenie, że przez lata narosły jakieś odruchy, utrwaliły się schematy na niższych poziomach neuronów, do których nie mam dostępu. Tam wewnątrz się toczy inne życie, funkcjonuje jakiś mechanizm, żyje dziwne zwierzę, na którego grzbiecie próbuje się unosić moja świadomość. Ujeżdżania dzikiego konia, a jeździec ma zawiązane oczy.