Pocieszenie

Dużo wydarzeń wokół rozpoczynających we mnie jakby nowe wątki, a przecież kontynuujących stare; błyski wniosków, zbyt szybkich jak na te powierzchowne, szybkie obserwacje. Przed wnioskami zatem próbuję się bronić, wnioski to rzecz ostateczna. Wyciągnięcie za życia ostatecznego wniosku wydaje mi się coraz mniej prawdopodobne, za to to, na czym warto się się skupić, to sama droga do wniosku – niewyczerpane źródło zdziwienia i fascynacji.

Przedwczoraj, za drzwiami, przy których stałem, lekarze prowadzili reanimację, ze skutkiem negatywnym. Nie, nikogo z mojej rodziny. Zdziwiło mnie to, jak smutek a nawet szloch może sąsiadować we mnie z nastającym zaraz potem spokojem, a nawet jakby biurokratyczną obojętnością. Ponieważ było to tutaj, w Rumunii, szybko pojawiło się u mnie pytanie, którego, mimo poczucia wewnętrznego wstydu, nie udało się odsunąć, zresztą, pytanie całkiem uzasadnione biorąc pod uwagę problem, z którym i tak ktoś będzie musiał się zmierzyć: jak wiele trzeba będzie załatwiać, i ile to będzie kosztowało – chociażby przewiezienie ciała do Polski.

Siłą rzeczy trafiałem czasem w kręgi osób doszukujących się pozytywów w całej tej negatywnej sytuacji, no i rzeczywiście pozytywów – że to w sumie piękne odejście, może z krótkim tylko bólem, lecz za to w szczęśliwym momencie życia; że to i tak, prędzej czy później, bo już ten wiek, i te choroby; niestety tylko ten drogi transport do kraju i kłopot dla rodziny, głównie syna, a poza tym to przecież całkiem niezła śmierć. Dziwiłem się sam sobie, jak łatwo przychodzi mi nie wtrącanie swoich trzech groszy do tych gładkich, wszystko rozumiejących przemów, zbyt łatwo milczałem jak na mnie, ale może dlatego, że poprzez rozgadane głosy kobiet w różnym wieku i tak bym się nie przebił.

Po lekarzach była policja i żandarmeria, potem kryminalni, wreszcie nadeszło dwóch ze złożonym w prostokąt kocem. Cztery rogi, czterech mężczyzn, piąty… tam, w środku. W aucie typu kombi bez bocznych okien czekał stelaż z białych, drewnianych listewek.

Wobec formalności, pytań lekarzy, funkcjonariuszy i dzwoniących komórek, które jeszcze przez następne dwa dni miały nie milknąć w tej sprawie, słabymi akcentami docierały kondolencje, i zobaczyłem jak przy całej szczerej chęci obu stron – aby je wyrazić i aby je przyjąć – są mało znaczące. Współodczuwanie czy pocieszenie to przeważnie fikcja. Nie dlatego, że tego bólu zrównoważyć pocieszeniem nie można, ale że pocieszenie jest wręcz zbędne, jak oczywista i o niczym nie informująca notatka na marginesie; a przy dostatecznie dużej liczbie pocieszycieli staje się męczące, i dalej – nie do zniesienia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *