Mam przymusową chwilę przerwy, więc pozwolę sobie wywalić z siebie wściekłość. Nasuwają się pytania o wnioski ogólne, a jakże: co jest celem naszego działania? Czy ciągłe eksperymentowanie i uczenie się na żywym organizmie? Czy jednak dokonanie czegoś w tym życiu – czegokolwiek, co będzie można nazwać zakończonym osiągnięciem, które przyniesie wymierny efekt? Czy ciągle będziemy grzebać się w szczegółach, a to z powodu niekompetencji i ignorancji, podszytej żałosną dumą? Dziś po raz kolejny silnie dotarł do mojej świadomości fakt, że dobra organizacja jest majstersztykiem, którego aby dokonać, trzeba mieć szczególne predyspozycje, zdolności. To nie jest dla każdego! Nie każdy się tego jest w stanie nauczyć – zresztą – po co? Można przecież pisać wiersze, uprawiać ogródek… We współczesnym świecie liczy się zarządzanie, a w szczególności – zarządzanie informacją. Bez tego właśnie polegamy sromotnie! Tu się nic nie poradzi dobrymi chęciami, uśmiechem, bo czasu i przestrzeni nie da się oszukać! Po prostu – rzeczywistość bezwzględne mówi nam nie, i nawet nie śmieje się nam w twarz. W ten sposób nigdy nie przekroczymy pewnego pułapu, pewnych rzeczy nigdy nie dokonamy, choć będziemy o nich marzyć całe życie, i uważać, że nawet na nie zasługujemy. Po prostu, obiektywnie, nie mamy szans!
A co wtedy pozostaje? Twierdzenie, na przekór, że jest świetnie. Ale właśnie to wmawianie sobie i innym, że jest wspaniale, wobec żałosnych, tak, żałosnych(!) faktów, tym bardziej nas ośmiesza! Jak można tego nie dostrzegać? Jak można samemu się tak podkładać? Wszystko jest rajskie – w planach i na papierze, znamy to skądś. Im większy rozziew między wyobrażeniem o sobie i swoich umiejętnościach, a rzeczywistością, tym większa ośmieszenie; ale w momencie, kiedy tego rozziewu już się nie dostrzega, sytuacja wydaje się dramatyczna. Co wtedy pozostaje? Chyba tylko psychiatra. Tylko że przymusowo, zdaje się, nie można nikogo leczyć…