Być może najtrudniejsze dla rodzica jest to, kiedy uświadomi sobie, że problemy dziecka to jego wina. To fenomen bycia rodzicem – nie: opiekunem, wychowawcą, pedagogiem. Zmierzyć się z własnym ciężarem, gdy niepowodzenia dzieci powracają jak bumerang w dokładnie w moją stronę. Tego nie można nie dostrzec, nie przypuszczać, nie uświadomić sobie. Ta prawda staje przed oczyma – „to już było”, „skądś to znam”, „taki byłem”.
„Jako rodzice ponosimy ostatecznie klęskę” (zdanie zapamiętane od Etgara Kereta) przychodzi na myśl, kiedy po młodej twarzy naprzeciwko spływają łzy. I jeszcze dobrze, jeśli spływają, a twarz nie jest skryta. Bo kiedy przestają spływać, twarz staje się nieobecna, lub co gorsze – na zewnątrz uśmiechnięta, kiedy majaczą uzasadnione podejrzenia – co się dzieje? co tym razem? co teraz? Kiedy po tamtej stornie powstał świat, o którym już nie mam pojęcia, gdzie nie można dotrzeć. Liczba kombinacji jest nieskończona, ale chodzi o przerażenie… Czy istnieje jakiś „plan B”, choć trochę mniej straszny, na którym można zaczepić szarpiące się myśli.