Myślenie może boleć

Chyba nigdy wcześniej nie odczuwałem, że myślenie męczy, a nawet boli.

Lubię myśleć, rozkminiać, jeśli się trafi temat / problem, który mnie interesuje, intryguje, rozkminiam go przez kolejne dni. Chyba robię to automatycznie, to się po prostu dzieje. Lubię też wejść w nowy temat, jak np. zrealizować zakupy trzydziestu drobnych rzeczy w moim miejscu pracy. Kiedy są to różne artykuły, trzeba poszukać najbardziej odpowiednich, znaleźć sklepy, w których można je zamówić. Kiedy trzeba sklecić w działającą całość kilka urządzeń – jak np. rozdzielenie i transmisja sygnału telewizji przemysłowej przez kilka pomieszczeń, z konwersją na standard VGA lub HDMI.

Myślenie jest fajne zwłaszcza, że przez wiele lat nie uważałem myślenia za pracę. Patrzyłem na rodziców, dziadków, z którymi się wychowałem, w domu z ogrodem i kawałkiem pola było sporo fizycznej pracy. Zwłaszcza ojciec był i ciągle jest tytanem działania, niewielkiego wzrostu, ale wychował się na górskich terenach kamienistych pól, znany był z tego, że łamały m się w rękach trzonki łopat, urywały zawiesia wiader – od tempa, w jakim były przez niego używane.

Wychowałem się w kulturze, w której pracą było działać fizycznie. Nie pamiętam momentów, w których ktoś siadał i planował pracę, zastanawiał się, jak coś zrobić. Z wyjątkiem wujka, który z ciotką i trzydzietną rodziną mieszkał w tym samym domu. On był spokojniejszy, powolniejszy, pamiętam, jak czasem stawał i się zastanawiał, jak ugryść zadanie, po czym na głos, mrucząc, wymieniał jego etapy, zakręty. Czasem cofał się w tym planowaniu, kiedy znajdował lepsze rozwiązanie.

Myślenia uczyły mnie dyskusje z przyjaciółmi i kolegami. Szczególnie z Krzyśkiem, rówieśnikiem, prowadziliśmy półnaukowe dyskusje, wzorując się na programach naukowych i technicznych, tak mało dostępnych w latach 80-tych. Czytaliśmy science fiction, tam głównie Lem opisywał całe toki rozumowania swoich bohaterów. Myślenia uczyły mnie studia techniczne, usłyszałem o ważności planowania, że strategia jest jeszcze czymś innym, że dążymy do efektywności.

Z biegiem lat przybywało rzeczy, o których trzeba myśleć, żeby codziennie żyć. Bronię się ciągle przed zalewem drobnych codziennych problemów, ale to walka nierówna, bo nie ma wyjścia. Jedyne to szybciej podejmować wybory, które ograniczają paletę wyborów. To nasze czasy po 2000 roku pokazały, że największym problemem nie jest dostępność towarów i usług (a tak było przed 30 lat mojego życia), tylko odpowiednie decyzje pozwalające wybierać i organizować dostępne środki.

Nigdy jednak nie zdawałem sobie sprawy tak, jak teraz, jakim wysiłkiem jest myślenie. Nikt nie uczył mnie jak odpoczywać. Jeszcze w czasach studenckich, kiedy zajmowałem się szkołą muzyczną, pisaniem tekstów, organizowaniem życia społeczności młodzieżowej, tworzeniem audycji radiowych, grałem na instrumencie, pisałem aranże, to wszystko robiłem bez wiedzy, że trzeba odpocząć. W ekstremalnych momentach nakazywałem sobie myślenie podczas jazdy komunikacją MPK: było do zrobienia to i to, ja pracowałem w trakcie nawet kilkunastu minut jazdy – pamiętam taki moment – stoję na stopniach wysokiego Ikarusa, między przystankiem Plac Inwalidów i Czarnowiejską, i zmuszam się do myślenia.

Pamiętam domowe małżeńskie awantury, rozgrywające się regularnie w sobotę. Z bagażem obwiniania siebie. Uspokajałem się dopiero w niedzielę wieczorem, kiedy trzeba było już niestety myśleć o pracy następnego dnia. Wszystko między nami było w porządku, to tylko zmęczenie, skumulowane w ciągu tygodnia, uchodziło od rana w sobotę – ból ciała, zniecierpliwienie, niemożność znalezienia sobie miejsca.

Wyjątkiem były wakacje. Po kilku tygodniach wolnych od regularnych zajęć mój świat się zmieniał – nabierał lekkości, światła, ciepła. Dziś pamiętam jeden tydzień, podczas którego odespałem zaległości – i świat, który zobaczyłem, był zupełnie inny, niż ten na co dzień. To nie świat był inny, tylko ja się wyspałem.

Ostatnie wydarzenie, które uświadomiło mi, jak ważny jest odpoczynek, to okres pandemii. Przez kilka tygodni nie musiałem jeździć do pracy. Wtedy przysiągłem, że nie pozwolę się wkręcić w pracę bez przerw i odpoczynku, w kołowrotek, którego obrotów nie kontroluję. Czy to się udaje? Nie bardzo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *