Czekam na sen

Tak się zdarzyło, że wreszcie, po raz pierwszy od kilku tygodni, siedzę wieczorem we własnym, domowym łóżku i czekam na sen – zupełnie bez stresu. Że zaległe zobowiązania, obietnice, prace wzięte na kark – te najbardziej palące – odpłynęły wraz z wysiłkiem, który im towarzyszył. Mogę nawet nie ustawiać budzika, co nie udawało się całymi tygodniami, również w sobotę i niedzielę. Niesamowite, że czasem można nie tylko nic nie robić, ale nie martwić się, że coś ciągle nie zostało zrobione, i nie planować szczegółowo dnia, który rozpocznie się rano, bo po prostu – wystarczy, że będę żyć, a reszta sama się ułoży.

Uczyć się, służyć, przetrwać

Pracę, aktywność, motywy, sens życia człowieka można podzielić na trzy części. Wiesiek robi coś dlatego, że to coś:

  1. uczy go
  2. służy innym
  3. pozwala przetrwać (zarobić na utrzymanie materialne, utrzymanie zdrowia).

Ha, to wyidealizowana lista. Gdzie na niej jest przyjemność? Są rzeczy, które nie mieszczą się w żadnym z tych punktów, a Wiesiek robi je tylko dlatego, że są przyjemne. Nawet więcej – nie dość, że te przyjemne rzeczy niczego nie uczą, ale wręcz szkodzą albo niszczą jego zdrowie lub zasoby materialne.

Może więc faktyczna lista wygląda tak: Wiesiek robi coś, dlatego, że:

  1. sprawia mu to przyjemność
  2. jak już nie ma wyjścia – musi zarobić na utrzymanie
  3. czasem, przy okazji, posłuży innym
  4. może go czegoś nauczy, jeśli będzie mu się chciało pomyśleć.

To wygląda prawdopodobniej. Chociaż… Nie ma na tej liście np. zazdrości. Nie można powiedzieć, żeby Wiesiek nigdy nie zazdrościł. A nawet zdarza mu się to nierzadko. Może nawet częściej. Chyba dość często. Tak w ogóle to życiowym napędem Wieśka jest zazdrość, bez niej rozłożyłby się w fotelu i oddawał wyłącznie przyjemnościom, oczywiście jeśli nie zabrakłoby mu funduszy na życie. Wystarczy, że Wiesiek, z pozycji fotela, rzuci okiem za okno, na trawnik sąsiada, doskonale przystrzyżony. Nie wytrzyma nawet minuty, by nie wyskoczyć do garażu i nie wyprowadzić kosiarki. „Zazdrość – nie wygląda to dobrze” – pomyślał Wiesiek. Wręcz niewesoło. Jakby… opłakanie. Spojrzeć prawdzie w oczy? Lecz czy jest to prawda?

  1. zazdrość…?
  2. przyjemność

Może kosiarka Wieśka nie strzyże tak równo, jest nieco gorszej klasy niż ta sąsiada. Ale Wiesiek stara się, pracuje, poprawia. A przecież nie robiłby tego, gdyby chodziło o zwykłą zazdrość. Może jednak jest tu element ideału. Gdyby nie on, Wiesiek kupiłby tak samo drogą, a może i droższą kosiarkę i pozostawił po sobie doskonalej przystrzyżony trawnik. Ideał, który skłania do perfekcji nie poprzez proste środki, drogę na skróty, upraszczanie. Bo na czym polega zadanie najidealniejszego przycięcia trawy? Jej wszystkich listków, niezależnie od podłoża, pory dnia, zawilgocenia, pory roku… Wiesiek już wie, że na pierwszym miejscu może wpisać:

  1. ideał.

I niech tak zostanie.


Diabetic nocą

Przygotowuje małe, niskie łóżko do nocy. Ma tu tylko śpiwór, jako poduszkę zwinie sweter i położy pod głowę. Ostatni pomiar glikemii przed snem i drobna korekta insuliną. Zastanawia się przez chwilę patrząc na cyferki wstrzykiwacza – cztery jednostki, czy jednak trzy? To niewielka różnica, ale… w którą stronę podąży poziom cukru, podczas następnych kilku godzin?

Tuż obok, w zasięgu ręki, zostawia plecak z otwartą kieszenią. Dotyka w niej ręką obłego pojemnika, w którym schowane są kosteczki glukozy. Dłoń musi zapamiętać ten ruch. Możliwe, że na wpół przytomny, albo prawie nieprzytomny, będzie jej szukał w ciemności. Ten ruch musi być automatyczny.

Przestaną rozmawiać

– Może byś narysowała obrazek i umieściła na tablicy klasowej? Potrafisz rysować. Albo kilka fajnych zdjęć. Albo jeden z twoich tekstów.
– Wiesz, jest jeden problem. Jeśli to coś będzie rzeczywiście fajne i nauczyciele zaczną to chwalić, to odsuną się ode mnie ludzie z klasy. Niektórzy nawet przestaną rozmawiać.

Śnieg zapowiadał się

Zapowiadał się przez dwa, trzy dni. Teraz znikł.

Z okna na piętrze naszego domu, teraz, w nocy, ponad dachem przybudówki, ciągnie się widok na ogród. Splątane gałęzie starych drzew. Gdy spadnie śnieg, przestrzeń ta na odległości stu, dwustu metrów, nabiera przestworu. Podczas dnia przestrzeń kończy się, po drugiej stronie, dobrze widocznym, cmentarnym murem z kamieni wapiennych. Ale nocą mur nie istnieje. Gdzieś dalej, poza nim, błyszczą pomarańczowe, wysokie lampy. Światła majaczą wysoko, choć w oddali. Stoją na osiedlu, o dwieście, może nawet trzysta metrów dalej niż mur. W ciemności, w skrócie perspektywy, pomiędzy starymi konarami drzew na ogrodzie, wydają się bardzo bliskie. Tylko nocą. Nie istnieją w ciągu dnia.

Ich światło rzuca cienie konarów i gałązek na ścianie naszego pokoju. Sypialni. Na zielonej ścianie odbija się zbita gęstwina, jak sitko o nieregularnych, splątanych okach, chwiejących się na wietrze, jeśli akurat wieje.

Dziś nie wieje. Nie ma śniegu. Z dziecięcą pretensją wyglądam przez okno na piętrze. Śnieg powinien być. Chcę śniegu. Gdzie jest śnieg? Dlaczego nie ma? Śnieg!

Czas biegnie coraz szybciej. Lata zmieniły się w kwartały. Tygodnie mijają z mrugnięciem oka. Między jednym mrugnięciem a drugim obraz wypełniają wspomnienia z dzieciństwa. Krzywych krawężników, spękanych ścian domów, nieszczelnych okien, kwiatów z mrozu na szybach, całych godzin i dni nudy w chorobie. Hejnał Mariacki transmitowany o dwunastej w południe i kroki trębacza przechodzącego po deskach podłogi, w tamtym ciasnym pomieszczeniu na wysokości osiemdziesięciu metrów.

Dlaczego przeszłość tak szybko staje się nieuchwytna. Nawet jej nie wspominamy, nie mamy takiej potrzeby i nie potrafimy. Pamięć, która nas tworzy, staje się nie naszą własnością, przypadkiem jakimś, improwizacją, wypadkową wszystkich nieprzewidywalnych bodźców, których nie jesteśmy w stanie nawet rejestrować na bieżąco, a co dopiero układać w czasie.

Uczy się kłamać

Może wstyd powiedzieć, że podsłuchałem rozmowę. Ale nie taką, jak zawsze, tylko rozmowę człowieka ze sobą. Mówił głośno, nie wiedział, że ktoś go słucha. A ja nie mogłem się oderwać i tak po prostu odejść.

Uczę się kłamać. Ha, to może być nawet przyjemne, z pewnością intrygujące. Nareszcie przełamałem bariery, granice, zapewne zaszczepione w okresie dzieciństwa. Uczę się kłamać, nie tylko żeby lepiej na tym wyjść, ale żeby nie sprawiać przykrości, nie ranić, nie sprawiać bólu. To trywialne, wiem, lecz okazało się, że trywializm potęgą jest, jakkolwiek by nie odsądzać go od czci i wiary.

Kłamię, żeby nie milczeć. Bo milczenie bywa większą potwarzą, niż wypowiedziana prawda. A przecież najważniejsze, by było miło, przyjemnie, żebyśmy nawzajem nie podcinali sobie skrzydeł, nie zagaszali ducha, nie koncentrowali się na negatywach. Ma być pozytywnie! To i będzie!

Kłamię, kiedy ludzie proszą, by kolejny raz wysłać plik, który już wysłałem kilka dni, tygodni, miesięcy temu. Mógłbym przecież odpowiedzieć – ty nie szanujesz mojej pracy, którą już raz dla ciebie zrobiłem. Ten plik tworzyłem godzinami, dniami, może i tygodniami, wysłałem ci, a ty go po prostu zgubiłeś, skasowałeś, zapomniałeś. Bezczelny draniu! Czy ja jestem informatykiem, redaktorem, fotografem, lekarzem, inżynierem, menadżerem, tłumaczem, czy jestem twoją sekretarką od spraw zapomnianych?

Ale nie powiem tego, nie napiszę w smsie, messengerze, facebooku, whatsappie. Odpowiem – że mnie nie ma, wyjechałem, że jestem w kolejce do lekarza, na szlaku na Małołączniak, na łódce na Tajty i wrócę za cztery dni, a może nawet w Chinach, przecież zawsze chciałem zobaczyć Chiny, a nawet Dubaj. Albo że ja też skasowałem ten plik, bo przecież, do jasnej anielki, miesiąc temu skończyliśmy pracę, a nie umawialiśmy się na archiwizowanie, które zwykle robię nocami, na dwunasty dyskach twardych, a takich drobnostek nawet szkoda archiwizować, skoro wiadomo, że nikt nawet nie myśli o archiwizowaniu, bo potrzeba na już i na teraz, a nie na za miesiąc. „A ty mi tak po prostu prześlij jeszcze raz, bo sobie skasowałem, zmieniłem telefon, kliknąłem nie to, co trzeba, bo była burza, bo syn utopił mi dysk twardy, bo ty zawsze masz, trzymasz u siebie, bo jesteś zabezpieczony, no jesteś profesjonalistą”.

Zaczynam być profesjonalistą od mówienia nie całkiem prawdy. Trochę mi to zajmie, bo podobno dziesięć lat trzeba, by człowiek nauczył się czynności do tej pory mu nieznanych. Może zdążę przed emeryturą, ale odetchnę, pozbywszy się skrupułów. Tak tak, każdemu się może zdarzyć – zapomnieć, skasować, kliknąć. Mnie też się może zdarzyć. Ale od dziś przestaję się tym przejmować. Gdy mam w ręku wszystkie karty, nie zawaham się ich użyć. Wszystko po to, by było przyjemnie i miło. To nie będzie niczyja wina, ani twoja, niefrasobliwy kliencie, ani moja, bo przecież chciałem jak najlepiej. Lecz po prostu się nie da. Nie dziś, nie teraz, nie zaraz. Może za tydzień, muszę sprawdzić, ale nawet sprawdzić teraz nie mogę, bo zmierzam na Spitsbergen. Ale nie martw się, będzie dobrze. 

Kocie katharsis

Antek wraca z pracy do domu. Jest już ciemno. Zanim dotrze do wejściowych drzwi, szuka w torbie kluczy, zawsze w tym miejscu, w którym czujnik ruchu dostrzega go i zapala światło. Wtedy spod nóg Antka czmycha kot. Kot jest na zewnątrz, kota ktoś wypuścił z domu, kot udaje się na polowanie, albo właśnie poluje, może kot akurat wraca z polowania. Przez otwierane drzwi kot wpada pierwszy do domu i biegnie do kuchni, zanim Antek zdąży zdjąć kurtkę i buty, powiesić na wieszaku, umyć ręce, pójść do wc. Gdy wchodzi do kuchni i zapala światło kot już czeka przed szafką, wie dlaczego. Antek chce usiąść na chwilę, zanim nastawi wodę na herbatę, zanim wyciągnie chleb i coś do chleba z lodówki. Antek chce odsapnąć, kot patrzy źrenicami, które zdają się rozszerzać. To dla Antka proste, podejść do szafki, wyciągnąć opakowanie i wycisnąć połowę do miseczki. Ale dlaczego kot ma być pierwszy, co kot robił przez cały dzień, czy kot pracował, czy się o coś starał, czy walczył, negocjował, działał twórczo? Czy kot zasłużył, mówiąc krótko i konkretnie.

Antek wstaje, wyciąga torebkę i wyciska zawartość do miseczki. Kot przyklęka i połyka karmę, bezbronny, potem wyciąga się na dywanie i leży. Czeka. Nie, na nic nie czeka. Odpoczywa. Nie odpoczywa, bo jest wypoczęty. Po prostu leży. Może u kota to część pracy. Jakby pracy. Może u kota praca i wypoczynek są tym samym, praca jest przyjemnością, a wypoczynek obowiązkiem, przed którym kot nie zamierza uciekać.

Słowem, kot nie ma pojęcia, że pracuje, ale czy wie, że wypoczywa? Jaka rozkosz z leżenia, gdy brak świadomości, że leżenie jest tak cenne, czy w takim razie rzeczywiście praca, polegiwanie, przyjemność, obowiązek, określenia te nie znaczą tego samego, czyli niczego? Kot patrzy, źrenice nie mogą być większe, lecz unika wzroku Antka. Sprytny. Skandal! Że kotu wszystko jedno, a ciągle robi swoje. Nie musi sięgać po chleb i coś do chleba, dostaje w miseczce. Czasem tylko siada przed szafką. Czasem zamiałczy. To wszystko.

Antek wstaje ciężko z krzesła, i opada z rezygnacją. Nastawić wodę na herbatę, wyjąć chleb, a z lodówki coś do chleba. O ile ktoś zrobił zakupy. Nie ma kogo spytać, wszyscy śpią. Może i położyć się z pustym żołądkiem, ponoć to zdrowo, a pomyśleć można, że przynajmniej kot najedzony, wylizuje teraz lewą łapę, za chwilę przymyka oczy, na dywaniku, pod lustrem.

Nudności

Jest niedobrze. Znaczy – nudności. Jakby się chciało wymiotować. Ale się nie zwymiotuje. To może najgorzej. Wymioty przynoszą ulgę, przynajmniej na chwilę. A tak – ulgi nie będzie.

Jest jedenasta dwadzieścia wieczorem. Co było rano? Rano to jak tydzień temu. Tak dawno. Zwolnienie pisane w zeszycie kontaktów, błaganie w oczach dziecka, rodzic, który nie chce być srogi, ale nie może na wszystko się zgadzać, ciasto wiezione do szkoły, śnieg na oponach, kamera w dłoni i statyw z suwakiem, gorąca czekolada, walizka na kółkach, dwie dziewczyny w czerni siedzące przy kawie, wstęga czarnej drogi wśród białawych pól, dziki parking w Krakowie, spotkanie na przystanku, automat biletowy w autobusie, portier z numerem klucza siedemdziesiąt trzy.

Ktoś coś mówił, ktoś się uśmiechał, ktoś ustąpił drogi i powiedział przepraszam. Ktoś zaproponował, że pomoże, przeniesie, potrzyma, podpowie. Zadzwoni, poczeka, dowie się, zastanowi.

Kable dźwiękowe na scenie i pliki wideo kopiowane do komputera, scenariusz w dłoni, zielone światełka na mikserze dźwięku. Kolega, który biegnie z butelką wina i mówi: to dla ciebie. Dla ciebie.

Ktoś wziął te dziwne papiery księgowe, wypełnił wszystkie rubryki i kazał podpisać. Tylko podpisać. Sylwia. Niespodziewanie.

Próba i spektakl. Spektakl – pierwszy raz. Przemierzanie wzrokiem scenariusza, głos inspicjentki Magdy, jej nowy głos w głośnikach wewnętrznego interkomu, w całym teatrze. 

Spektakl, premiera, znane od dawna twarze, wspólna chwila. Chwila. Jak chwila. Miasto nocą, tramwaj, autobus, zmęczeni ludzie, kobiece twarze z utrzymującym się jeszcze makijażem. Śnieg na trawniku też utrzymał się jeszcze. Trzaśnięcie drzwiami kierowcy i znów wstęga czarna, wśród czarnych pól.

To było dawno. Niedawno. Przed chwilą, jak przed tygodniem. Należy teraz zamknąć oczy, ale tak trudno to zrobić. Bronią się, znajdują ciągle preteksty. Zamknąć na siłę, ogłuszyć, dobić. Jutro też jest dzień… Będzie dzień…

Znajomy, co pracuje w teatrze

Znajomy, co pracuje w teatrze powiedział, mi, kilka dni temu, że zdał sobie sprawę z czegoś. I tak go to zdziwiło, że aż tąpnęło nim. Myślę o tym i wydaje mi się to ciekawe, ale bardziej dziwne. Bo on w tym teatrze pracuje już trochę, to znaczy nawet długo, więcej jak dziesięć lat, i dopiero teraz zdał sobie sprawę?

On tam musi siedzieć przy przestawieniach. Tłumaczył mi, co robi i po co siedzi, ale nie bardzo zapamiętałem. No ale jak siedzi, to chyba fajnie, może sobie oglądać sztuki po kilka razy, może i podglądać, jak to jest tam z tyłu, za sceną. Powiedziałem mu, że ma fajnie, a on na to – a co ty myślisz, że u nas jest fajniej niż na przykład, w urzędzie? No pewnie, że fajniej (ale nie powiedziałem tego). On dalej – czy ty byś chciał widzieć, co tak naprawdę się w urzędzie dzieje? No tego to bym nie chciał widzieć. Ale w teatrze tak.

No dobra, pomijając szczegóły, myślę o tym, co on powiedział. Że siedział akurat przy jakiejś komedii, ludzi było dużo, cały teatr, śmiali się, że hej. I kiedy oni się tak śmiali, to w pewnym momencie, nagle, pierwszy raz od dziesięciu lat pomyślał: z czego ci ludzie się śmieją? Z takich durnych rzeczy się śmieją. Im głupsze, tym bardziej.

Nic dziwnego, powiedziałem, ludzie chcą się rozerwać, przychodzą i się śmieją. Ale on dalej, że widział, jak reżyser wymyśla i co każe aktorom (bo ten mój znajomy też na próbach musi siedzieć, ale fajnie) i że potem ludzie z tego się nie śmieją. Ale jak jakiś aktor się potknie, to wtedy się śmieją. Albo jak zaklnie, choć tego nie było w scenariuszu, to dopiero się śmieją. Podobno potem ten reżyser idzie do domu i aktorzy grają już bez niego, ale za to z widzami. I że aktorzy, jak widzą, że ludzie się nie śmieją z pomysłów reżysera, to sami coś tam wymyślą, zmienią, poprawią, dodadzą jeszcze jakieś ku… albo spie…… i ludzie mają ubaw. 

Trochę nie rozumiem mojego znajomego, bo teatr to przecież dla ludzi jest i nawet dobrze, jak aktor coś tam zmieni, lepiej niż w filmie, bo w filmie aktor już niczego nie zmieni i jak reżyser go ustawił i zaklepał, tak zostaje do końca świata. W ogóle wydaje mi się, że znajomemu chyba się w głowie lekko przestawiło, za długo pracuje w teatrze i najzwyczajniej zaczęło mu się nudzić. Pewnie tak jest, bo sam powiedział, że bierze smartfona, ewentualnie książkę, jak na spektaklu nie ma nic do roboty, i jakoś daje radę wytrzymać.