Najtrudniej jest zwolnić

Po tych wszystkich dniach wytężonej, ekspresowej pracy – najtrudniej jest zwolnić. Zwolnienie jest konieczne, w przeciwnym przypadku nastąpi katastrofa. Gdzieś jest w końcu zakręt, przed którym trzeba wyhamować, by nie przestrzelić drogi i wylecieć w pola.

Brak zwolnienia – to myśli kręcące się nieustannie. To niemożność zaśnięcia. A bez snu koniec nadchodzi szybko. Pojawia się drętwienie mięśni, wewnętrzna drżączka, w końcu zaczyna boleć całe ciało. Boli tym bardziej gdy zaczynam odpoczywać. Paradoksalnie i podstępnie – przestaje boleć gdy siadam do komputera. To fatalny znak – to uzależnienie. W tej sytuacji nie ma innego wyjścia – jak przez ból, który będzie trwał dzień, dwa trzy.

Mózg wypełnia się watą, która nie myśli. Na każde powiadomienie o mailu, smsie, wiadomości – reaguje niechętnie, potem – strachem, w końcu – agresją. Czasem odruchem obronnym jest zobojętnienie, to ratunek.

Najtrudniej nic nie robić, gdy w głowie ciągle powstają nowe skojarzenia, pomysły, gdy wydaje się, że tak niewiele dzieli od kolejnej fajnej sprawy, którą można by się zająć. Życie jest piękne, tylko że wtedy nie można tego wyrazić. Trzeba koniecznie – nic nie robić. Usiąść, położyć się, nawet gdy nie da się zasnąć. Nie dzwonić do nikogo, mimo poczucia winy, że tak dawno nie dzwoniłem.

Mam prawo czasem nic nie robić. A czasem to wręcz obowiązek.

Znów śnieg, choć wiosna

Znów śnieg – przecież to miłe, ciekawe, choć wielu ubolewa. Że miała być wiosna. Ale przecież będzie, ale jeszcze za chwilę, za tą drobną odmianą, ciężką bielą na iglakach, która przygięła ich do ziemi.

Dla zdrowia psychicznego warto unikać… Pewnych miejsc, ludzi, kręgów, sytuacji. Plotek, wieści, sensacji – dołujących, chorych, mnożących się każdego dnia, ciągle innych. A przecież świat jednak idzie dalej. Żyjemy, pracujemy, dajemy radę. Zamiast jątrzących opowieści karmiących wściekłe emocje –> zaprząc je do czegoś miłego, dobrego, pożytecznego (ach jak to banalnie brzmi) (spokojne życie może i bywa banalne). Powiedzieć coś, co wywoła uśmiech na twarzy naprzeciwko, bez fałszywego podszycia, ukrytej w wełnie szpilki. Że niby się głaszcze, ale wbija drobną igiełkę. To paskudne, ale… cicho, o tym ani słowa. Nie widzimy, nie odbieramy, omijamy, uśmiechamy się.

Jest gdzieś lepszy świat, proszę pamiętaj o tym (mówię do siebie). Szukaj go uporczywie, dąż do ludzi najlepszych, o największych ideałach, a pewnego dnia okaże się, że ma to wymierny sens. Tak wielu przez lata tkwi w miejscach, układach, nie wyobrażając sobie, że mogło by być inaczej. Że mogliby sami dokonać tego kroku, by radykalnie zmienić życie. Rzucić się w przestrzeń, która wpierw napawa strachem, ale będzie przecież i szczęśliwsza.

Radykalna zmiana to śnieg wczoraj i dziś. Atmosfera tych dni przypomina tę najgorszą z czasów szkoły – wilgoć, plucha, błoto zmieszane ze śniegiem, niebo całkowicie pokryte czaszą szarych chmur. W tej codzienności można szukać i znaleźć drobne, przyjemne detale. Ukryte radości. Jeśli szarym dniem uda się cieszyć, to tym bardziej słońcem.

Poniedziałek – ja

Mój dzień wolny od pracy poniedziałek polega na tym, że nie muszę nic robić. Poniedziałek przysługuje mi jako dzień wolny – ktoś z was by się cieszył? Gdy pracuję w sobotę i niedzielę, w teatrze, poniedziałek otrzymuję wolny.

Ale to zmora, że dzień wolny i że nic nie muszę robić. Bo zamierzam robić to, co chcę. A to zabiera więcej energii i bardziej męczy, niż obowiązek. Tym bardziej – niż przykry obowiązek, który by się dajmy na to trafił. W przykrym obowiązku człowiek wycisza się, pokornieje, godzi z rzeczywistością, uspakaja, i spokojnie bierze na siebie to, czego wcale nie chciałby brać, czym nie chciałby się zajmować. Nie cieszy się, nie tryska energią, ale też przestaje walczyć, i to jest zbawienne – dla jego sił fizycznych, ale przede wszystkim – fizycznych.

(Pomyślałem, że to, co przez ostatnie miesiące przeszkadzało mi pisać, to pisanie zbyt wolne. Uświadomił mi to Kapuściński w jednym ze swoich wywiadów – by bardziej pisać „na żywo”, niż z dystansem. Dystans spłaszcza, a bliski kontakt z rzeczywistością – w tym przypadku – z myślami, które biegną, biegną równolegle na kilku torach, splatają się, mieszają, rozdzielają, rozbiegają – wtedy trzeba łapać je w tym biegu, nie tracić z oczu, z opisu, przynajmniej tam, gdzie są blisko siebie, no a jak już rozbiegną, to trudno…)

Człowiek jest w stanie ścigać sam siebie bacikiem nie mniej intensywnie, niż robiłby to zawzięty dozorca. Własna pasja i chęć pracy może zamęczyć ich właściciela, który staje się sługą, niewolnikiem. Kładzie się spać z ich myślą i wstaje. A potem – trudno mu usnąć, więc już nie kładzie się, aż w końcu, nawet gdy wycieńczone ciało mówi „to ja spadam”, psychika żyje ideą. I w końcu trzeba to leczyć, ale jak leczyć, jeśli wola sama w sobie nie chce żadnego leczenia…

Zadziwiająca wdzięczność ofiary wobec oprawcy, że nie dobił, nie uderzył jeszcze raz, nie złamał całkiem, że zostawił (na razie). Chwila wytchnienia.

Po długich poszukiwaniach, przymiarkach, rozmarzeniu i zderzaniu z rzeczywistością –
kochasz wreszcie jedną kobietą (jednego mężczyznę) i żyjesz z nią. Potem macie dzieci i okazuje się, że każde z nich kocha się w sumie tak, jak ich matkę, że nie istnieje miłość do jednego człowieka. A potem dziwisz się, bo to uczucie rozszerza się na kolejne osoby, te najbliższe, z którymi los zetknął – w pracy, wśród sąsiadów, w miasteczku, potem – na drodze na drugi koniec kraju, w końcu jedziesz za granicę i tam zupełnie bezinteresownie jakiś obcojęzykowiec, którego słabo rozumiesz, naprawia ci zepsute nagle auto. I jak go nie kochać.

W poniedziałek, zwłaszcza ten wolny poniedziałek, po dobrym śniadaniu, można by i należało by położyć się spać. Żeby schować się przed własną pasją. Posprzątać kuchnię, popatrzeć, co w domu trzeba naprawić, wymienić opony na zimowe, kupić części garderoby w miejsce zużytych, zagrać z synem w szachy (rodzicielski obowiązek).

Wydostać się z Krakowa!

Wydostać się, jak najszybciej. Zwłaszcza w piątek wieczorem. Tak, z pewnością wielu ludzi próbuje uczynić Kraków miejscem najlepszym, najbardziej pożądanym do zamieszkania i przebywania. Ten rajski Kraków istnieje już w reklamach emitowanych w tramwajach i autobusach. Tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś miał wątpliwości, czy idee i plany nie wyprzedziły znacząco rzeczywistości.

Dość wielu ludzi zdecydowanie ucieka z tego miasta, zwłaszcza w piątek wieczorem. Samochodami, autobusami i busami, pociągami. Jeden z nich wyjeżdża rowerem. Najkrótszą drogą, jak to możliwe, byle do przemieść, i potem – w przestrzeń, pola, ciemność. W listopadową noc.

Ulica Dożynkowa przechodzi w Marszowiecką, wzdłuż obu ciągnie się rząd latarni. Na przecięciu z Galicyjską i Kasztanową kończą się uliczne lampy. Dalej na północ, pomiędzy polami przeciska się Królewska. Z asfaltem tak wąskim, że z trudem mijają się samochód i rowerzysta. Wąska Królewska jest dobrym skrótem między Witkowicami i Wolą Zachariaszowską. Zwłaszcza w piątek wieczorem, a tak naprawdę – w nocy, jak teraz.

Samochód goni rowerzystę. Lampka czołowa oświetla mały fragment drogi, lecz kiedy z tyłu, tuż za rowerem, pojawia się auto, jego światła wybiegają jasną i szeroką plamą daleko w przód. Jadą tak razem – kolarz korzysta z darowanego mu światła, ciśnie pedały, by w przód, jak najszybciej. Kierowca samochodu nie wyprzedza. Jadą tak razem trzy kilometry, aż za zagajnikiem na pagórku i dwoma zakrętami, pojawia się osiedle Przymiarki. I znów lampy uliczne. Rowerzysta zwalnia i ustępuje. Żegna kierowcę auta podnosząc otwartą dłoń.

Znajda bezczelna

Do naszego domu trafiła mała kotka, znaleziona na drzewie. Zwróciła uwagę, bo miauczała przeraźliwie. Że to kotka – dowiedzieliśmy się od pani weterynarz. I że ma cztery miesiące. Biała, łatka czarna przy prawym uchu, łatka ruda – przy lewym.

Nasze trzy koty… co na to…? Najstarsza, matka, syczała ostro, gdy młoda podchodziła i przyglądała się ciekawie, patrząc tamtej „w twarz”. Starsza w końcu odwróciła się do młodej tyłem. „Spadaj”, „mam cię gdzieś”, „nie rozmawiam z tobą”, „nie widzę cię”, „nie interesujesz mnie”.

Młodszy rudzielec, syn owej matki, jest zbyt powolny i zamyślony, by zajmować się młodzieżą. Myśliciel, bujający w obłokach, ukrywa się w zakamarkach mieszkania. Jego siostra, najbardziej podobna do matki, ma najwięcej wigoru z tych trzech. Lecz ciągle za mało w porównaniu do znalezionej młodej-małej.

Mała, po dwóch dniach nieśmiałości, zaczęła szaleć w mieszkaniu. W ciągu minuty widzieliśmy ją w kuchni, potem w pokoju, na parapetach, półkach z książkami. Wchodziła nam na klawiatury komputerów, wskakiwała na kolana. Lubiła szarpać nam dłonie – ostrymi ząbkami i pazurkami. Odskakiwała nagle, obserwowała nas zza fałdów kołdry lub koca, i znów rzucała się nam na ręce. Przypomniałem sobie, że tak było kilka lat temu, nasze koty, wtedy młode, zachowywały się podobnie. Tak, miałem na dłoniach drobne ślady pod pazurkach i ząbkach, z półek spadały drobne bibeloty, trącane łapkami, a z kuchni wyrzucaliśmy te żywe futrzaki, gdy wchodziły na teren zakazany – stół i blat kuchenny.

Młodzieży się chce, starszym się nie chce. „Po co kombinować?” „Daj spokój”. „Niepoważna”. „Bezczelna”. „Bez szacunku dla starszych”.

Po tygodniu, w sobotę rano, zadzwonił telefon: „to nasz kot!” A już zaczęliśmy się do niej przyzwyczajać, bo przecież właściciele nie znajdują się często. Jednak za tą małą ktoś tęsknił.

Czekam na sen

Tak się zdarzyło, że wreszcie, po raz pierwszy od kilku tygodni, siedzę wieczorem we własnym, domowym łóżku i czekam na sen – zupełnie bez stresu. Że zaległe zobowiązania, obietnice, prace wzięte na kark – te najbardziej palące – odpłynęły wraz z wysiłkiem, który im towarzyszył. Mogę nawet nie ustawiać budzika, co nie udawało się całymi tygodniami, również w sobotę i niedzielę. Niesamowite, że czasem można nie tylko nic nie robić, ale nie martwić się, że coś ciągle nie zostało zrobione, i nie planować szczegółowo dnia, który rozpocznie się rano, bo po prostu – wystarczy, że będę żyć, a reszta sama się ułoży.

Uczyć się, służyć, przetrwać

Pracę, aktywność, motywy, sens życia człowieka można podzielić na trzy części. Wiesiek robi coś dlatego, że to coś:

  1. uczy go
  2. służy innym
  3. pozwala przetrwać (zarobić na utrzymanie materialne, utrzymanie zdrowia).

Ha, to wyidealizowana lista. Gdzie na niej jest przyjemność? Są rzeczy, które nie mieszczą się w żadnym z tych punktów, a Wiesiek robi je tylko dlatego, że są przyjemne. Nawet więcej – nie dość, że te przyjemne rzeczy niczego nie uczą, ale wręcz szkodzą albo niszczą jego zdrowie lub zasoby materialne.

Może więc faktyczna lista wygląda tak: Wiesiek robi coś, dlatego, że:

  1. sprawia mu to przyjemność
  2. jak już nie ma wyjścia – musi zarobić na utrzymanie
  3. czasem, przy okazji, posłuży innym
  4. może go czegoś nauczy, jeśli będzie mu się chciało pomyśleć.

To wygląda prawdopodobniej. Chociaż… Nie ma na tej liście np. zazdrości. Nie można powiedzieć, żeby Wiesiek nigdy nie zazdrościł. A nawet zdarza mu się to nierzadko. Może nawet częściej. Chyba dość często. Tak w ogóle to życiowym napędem Wieśka jest zazdrość, bez niej rozłożyłby się w fotelu i oddawał wyłącznie przyjemnościom, oczywiście jeśli nie zabrakłoby mu funduszy na życie. Wystarczy, że Wiesiek, z pozycji fotela, rzuci okiem za okno, na trawnik sąsiada, doskonale przystrzyżony. Nie wytrzyma nawet minuty, by nie wyskoczyć do garażu i nie wyprowadzić kosiarki. „Zazdrość – nie wygląda to dobrze” – pomyślał Wiesiek. Wręcz niewesoło. Jakby… opłakanie. Spojrzeć prawdzie w oczy? Lecz czy jest to prawda?

  1. zazdrość…?
  2. przyjemność

Może kosiarka Wieśka nie strzyże tak równo, jest nieco gorszej klasy niż ta sąsiada. Ale Wiesiek stara się, pracuje, poprawia. A przecież nie robiłby tego, gdyby chodziło o zwykłą zazdrość. Może jednak jest tu element ideału. Gdyby nie on, Wiesiek kupiłby tak samo drogą, a może i droższą kosiarkę i pozostawił po sobie doskonalej przystrzyżony trawnik. Ideał, który skłania do perfekcji nie poprzez proste środki, drogę na skróty, upraszczanie. Bo na czym polega zadanie najidealniejszego przycięcia trawy? Jej wszystkich listków, niezależnie od podłoża, pory dnia, zawilgocenia, pory roku… Wiesiek już wie, że na pierwszym miejscu może wpisać:

  1. ideał.

I niech tak zostanie.


Diabetic nocą

Przygotowuje małe, niskie łóżko do nocy. Ma tu tylko śpiwór, jako poduszkę zwinie sweter i położy pod głowę. Ostatni pomiar glikemii przed snem i drobna korekta insuliną. Zastanawia się przez chwilę patrząc na cyferki wstrzykiwacza – cztery jednostki, czy jednak trzy? To niewielka różnica, ale… w którą stronę podąży poziom cukru, podczas następnych kilku godzin?

Tuż obok, w zasięgu ręki, zostawia plecak z otwartą kieszenią. Dotyka w niej ręką obłego pojemnika, w którym schowane są kosteczki glukozy. Dłoń musi zapamiętać ten ruch. Możliwe, że na wpół przytomny, albo prawie nieprzytomny, będzie jej szukał w ciemności. Ten ruch musi być automatyczny.

Przestaną rozmawiać

– Może byś narysowała obrazek i umieściła na tablicy klasowej? Potrafisz rysować. Albo kilka fajnych zdjęć. Albo jeden z twoich tekstów.
– Wiesz, jest jeden problem. Jeśli to coś będzie rzeczywiście fajne i nauczyciele zaczną to chwalić, to odsuną się ode mnie ludzie z klasy. Niektórzy nawet przestaną rozmawiać.