Nad parapetem

Nad parapetem – wiszące krople. Dlaczego nie przychodzi odwilż? Ale byle nie nagle, lepiej – powoli. Zmęczone rynny… Rynny – jaki banał. A jednak – zmęczone rynny, skute lodem, na granicy oberwania. Cóż rynny, a cóż dach. Dziwne – jeszcze nie padł.

Widzę cię wśród postaci na Floriańskiej. Zginasz się lekko, w twojej długiej kurtce, przechodząc między bruzdami śniegu. A ludzie to nawet ubierają gumowce. Gustowne gumowce, bo to centrum starego miasta. Ludzie teraz wszystko ubierają…

Małe dłonie Sary, sprawnie lepiące plastelinę. Powinna iść spać, a jak zwykle – ociąga. "Tatuś, przeczytaj jeszcze kawałek" – sprytna, przekonuje do końca, i z uśmiechem. "No dobrze, jeszcze akapit".

Miałeś iść spać przed 23, ale jak zwykle, durny ty. To chociaż zetrzyj te krople, nad parapetem.

Wielbłądów warkocze

Zawiewa dziś… Już noc. Niesione frunącym powietrzem igiełki – zamarznięte krople deszczu – stukały w nasze szyby. "Sara, słyszysz?". "Słyszę…"

W drodze powrotnej z pracy – wijące się po bieli warkocze czerwonych świateł. To karawana współczesnych wielbłądów, z ludźmi – zamkniętymi w ich garbach. Kiedyś wystarczyło nawoływanie, dziś – mają CB radio, przez które posyłają wzajemnie ostrzeżenia, narzekania, przekleństwa i dowcipy. "Jedzie jakiś wariat w tę pogodę". O mnie…? Nad warkoczami i wielbłądami unoszą się ostatnie dni. W czerni nad drogą buszują lekkie drgnienia i szalone wzruszenia serca. Twarze przyjaciół, dzieci, żony… jakiś mail, od kogoś sms, zdjęcie… I zaraz potem – eksplozje wrażeń… Czasem już brak na nie sił… A czasem trzeba jeszcze powalczyć, mocno, desperacko…

Deszczowe igiełki jakimś trafem zamarzły na szybach. Za nimi, bo za oknem, przyduszone śniegiem, przekrzywione krzewy i drzewka, obwisłe, nagie gałązki. Już noc, przestało zawiewać.