Klient z ulicy, proszę o wsparcie

Niesamowicie ważne jest wsparcie, które powinni otrzymywać ludzie pracujący bezpośrednio w kontakcie z klientami przychodzącymi „z ulicy”. Zobaczyłem to wyraźnie czekając na przyjęcie w jednej z najbardziej znanych sieci medycznych.

Przyszedł tam człowiek, który pomylił dni wizyty, pomylił lekarzy, i wybuch jego frustracji i gniewu wisiał w powietrzu. U kobiet, które z nim rozmawiały, można było wyczuć stan napięcia – chyba czekały, że lada chwilą usłyszą wymówki, oskarżenia. W spokojnych słowach, dobrze dobranych i wyważonych, powiedziały pacjentowi prawdę – dziś nie ma lekarza, ma pan wizytę jutro, na kolejne wizyty nie ma na razie terminów.

W tej sieci medycznej bardzo dba się o elegancję kontaktu z pacjentem. Nagle zdałem sobie sprawę, że ta elegancja, opanowanie, ale też spokój i brak napięcia, musi wynikać nie tylko ze starannych szkoleń, które przechodzą pracownicy recepcji. Oni muszą otrzymywać wsparcie od kogoś, kto nimi zarządza. Oni muszą znosić cierpliwie różne nastroje, sytuacje i problemy pacjentów, ale zrobią to o wiele lepiej, gdy ich szef/szefowa przekaże im swój spokój, zrozumienie. Nie wierzę, że można inaczej, no chyba, że trafi się na jakiegoś ideowego anioła.

Praca z ludźmi postronnymi wyczerpuje. Oczekiwania, roszczenia, pretensje są na porządku dziennym. Wychodzi jeden, natychmiast pojawia się następny. Każdy czegoś chce, to on jest „panem”, jemu ma się służyć.

Jeśli podobne pretensje, niezadowolenie, wrogość, odbiera pracownik z drugiej strony, pozostaje sam. Albo szuka innej pracy albo zamyka się w klatce, broniąc bardziej lub mniej rozpaczliwie swoich granic, terenu, na którym może czuć się bezpiecznie. Ale wtedy trzeba zapomnieć o otwartości, życzliwości wobec klientów.

Niesamowite jest to, jak kultura organizacji przenika do jej najniższych, szeregowych poziomów.

Błogie a bezowocne bajdurzenia

Zabrzmi patetycznie, ale wynika z wkurzenia. Plagą polską w organizowaniu jest marzycielstwo i bajdurzenie. Ludzi, którzy nie przeszli edukacji w zakresie tego, że dobra organizacja jest zjawiskiem wynikającym z wyobraźni, doświadczenia, planowania, ale nader – z żelaznej konsekwencji. Koniec kropka, reszta to słodkie mrzonki prowadzące w najlepszym razie do wzajemnych uśmieszków i poklepywania, że przecież znów wyszło fantastycznie.

Będąc studentem dostałem lekcję organizacji udzieloną mi (mimochodem) przez wieloletniego menadżera dużej amerykańskiej firmy. Organizowaliśmy razem warsztaty młodzieżowe, ja zajmowałem się w części zakwaterowaniem w Polsce. Pamiętam, że po jednym z maili, w którym opisywałem moje dokonania w projekcie, dostałem listę kilkunastu krótkich pytań. Zatkało mnie. Nie wiedziałem, o co mu chodzi. Miałem wrażenie, że się mnie czepia albo chce mnie przydeptać. Te możliwości jednak nie wchodziły w grę – nasza praca była wyłącznie charytatywna, nie wiązały się z nią żadne profity, awanse, nic, co by sugerowało, że ktoś może chcieć mi zaszkodzić.

Po kilku godzinach wróciłem do pytań i zacząłem na nie odpowiadać. Okazało się, że świetnie dotykają spraw, które przemyślałem ale i nie przemyślałem. Że mój starszy przyjaciel upewniał się, że wszystko sobie dobrze wyobraziłem, że załatwiłem to co trzeba w różnych miejscach i z różnymi osobami.

Teraz pracuję głównie jako specjalista foto-wideo, czyli gdzieś po jednej ze stron procesu tworzenia wartości niematerialnych. Doceniam bardzo menadżerów / producentów, którzy wiedzą i potrafią przekazać to, co trzeba zrobić. Którzy rysują wizję przed moimi oczyma tak, że po kilku dniach nie muszę totalnie przerabiać tego, co stworzyłem. Którzy mówią wprost o trudnościach i o tym, co im się nie podoba. Wspominam Was – mam nadzieję, że wiedzie o tym, bo dziękuję osobom, którzy dają mi taki komfort pracy. W którym całość sił można skierować na problem, a nie na to, że ktoś czegoś nie powiedział, nie przekazał, że ściemnił i co teraz z tym zrobić.

Mniej lajków, sprzedaż łączona :)

Wyższy poziom używania, istnienia w mediach społecznościowych, to porzucenie od pogoni za lajkami. Ale trzeba to zrobić tak, żeby jednak nie stracić kontaktu z odbiorcami (lepiej napisać po prostu – z ludźmi 😃 ).

Typowe myślenie: Walentynki -> wszyscy o Walentynkach, Dzień Kota -> na potęgę zdjęcia kotów itd., czyli sadowienie się w samym środku zainteresowań – tego, co i jak interesuje NAJWIĘKSZĄ liczbę odbiorców. To nie jest wcale łatwe, to też jest sztuka.

Ale jest sztuka zdaje się ciekawsza, tyle, że raczej dla idealistów: nie po prostu dogadzanie odbiorcom w tym, co najbardziej biorą, ale działanie na granicy ich zdolności pojmowania. Żeby dawać im to, czego chcą, w pakiecie z tym, czego na razie nie kumają, ale co ma większy sens.

Zresztą na tym opiera się istota rozwoju tego dobrowolnego, który bywa najbardziej skuteczny.

Wyrazistość

W twórczości – ile byś nie myślał, kombinował, teoretyzował – ostatecznie liczy się wyrazistość dzieła i tego, co chcesz przekazać. (Przepraszam, że piszę na „TY”, ale to tak, jakbym mówił do siebie.) Wszystko idzie w dym, jeśli wyszło coś, czemu brakuje konkretnego charakteru, spójnej formy, konsekwencji. No niestety, aby to osiągnąć trzeba wiedzieć, co się czym powoduje, jakie są mechanizmy, zasady. Całość powinna rozrastać się jak drzewo, z głównego pnia, którym jest pomysł nadrzędny, pod którego wszystko inne ma zostać podporządkowane. Widz patrzący z daleka na drzewo widzi pień i koronę, tylko dwa elementy. One muszą być dla niego interesujące, pociągające, prowokujące do podejścia. Wtedy zacznie zauważać gałęzie, ich ułożenie, ruch na wietrze. Jeśli dalej coś widza zaciekawia, nęci, będzie chciał zobaczyć z bliska liście, ich żyłki, meszek, drobne plamki. Wytwór musi pracować „od ogółu do szczegółu”. Dopieszczając detale można stracić kontrolę nad całością, a efektem jest kiszka.

Niecny cel artysty

Celem artysty jest wywołanie wrażenia. Wywołanie tak, aby wciągnąć, pochłonąć odbiorcę zanim on zorientuje się, że jest wciągany i pochłaniany. Jest to możliwe dzięki konstrukcji mózgu, w którym połączenia nerwowe zajmujące się uczuciami działają o wiele szybciej niż połączenia związane z myśleniem (np. Kahnemann, „Pułapki myślenia”).

Tak więc konstruowanie dzieł tak powinno przebiegać, by zaskakiwać. No niestety. Ale ktoś powie – ileż można zaskakiwać, już wszystko zostało powiedziane, pokazane, wyjaśnione, przeżyte przez masy ludzkie na przestrzeni dziejów i globu.

Ale nie. Bo najprostsze odruchy, instynkty, są nieczułe na to, co było. One rezonują ciągle, zwłaszcza te najsilniejsze. A najsilniejszą emocją jest strach. Uczucie pierwotne i nieusuwalne, mimo wszelkich starań, treningu, medytacji, modlitwy i tak dalej. Drugą przemożną siłą jest pożądanie, głównie seksualne (patrz np. spektakl „Testosteron” Saramonowicza). Trzecim, które gdzieś tam pałęta się wokół dwóch pierwszych, jest zachwyt. Zachwyt również może obezwładnić totalnie. Uwaga na zachwyt! Wydaje się piękny, dobry, nieszkodliwy. Ale to właśnie w jego sidła łapiecie się niezliczoną ilość razy oglądając reklamy, widząc nowy produkt (torebkę, sukienkę, samochód), zyskując nadzieję na polepszenie Waszej egzystencji.

Teraz uwaga – uważajcie bardzo na twórców, którzy potrafią połączyć w jednym dziele zachwyt + strach + pożądanie. Wtedy my, odbiorcy, jesteśmy załatwieni dokumentnie.

Przerażający dzień z własnymi dziećmi

Tytuł należy do tej kategorii, którą na co dzień stosują takie opiniotwórcze i wielkonakładowe gazety jak Fakt czy Super Express. Czytacie je? Macie za swoje. Nie czytacie – to Was nie szokuje.

Jeden dzień spędzony z własnymi nastoletnimi dziećmi, dzień wypełniony współpracą, pracą, przygodą, radością, cierpieniem, wręcz bólem fizycznym, zmęczeniem, zmaganiem. Dostrzegam jak wiele mógłbym dla nich zrobić. Jeszcze mogę się przydać. Przerażające jest to, że nie mogę im poświęcić tyle czasu, ile potrzeba.

Znów śnieg, choć wiosna

Znów śnieg – przecież to miłe, ciekawe, choć wielu ubolewa. Że miała być wiosna. Ale przecież będzie, ale jeszcze za chwilę, za tą drobną odmianą, ciężką bielą na iglakach, która przygięła ich do ziemi.

Dla zdrowia psychicznego warto unikać… Pewnych miejsc, ludzi, kręgów, sytuacji. Plotek, wieści, sensacji – dołujących, chorych, mnożących się każdego dnia, ciągle innych. A przecież świat jednak idzie dalej. Żyjemy, pracujemy, dajemy radę. Zamiast jątrzących opowieści karmiących wściekłe emocje –> zaprząc je do czegoś miłego, dobrego, pożytecznego (ach jak to banalnie brzmi) (spokojne życie może i bywa banalne). Powiedzieć coś, co wywoła uśmiech na twarzy naprzeciwko, bez fałszywego podszycia, ukrytej w wełnie szpilki. Że niby się głaszcze, ale wbija drobną igiełkę. To paskudne, ale… cicho, o tym ani słowa. Nie widzimy, nie odbieramy, omijamy, uśmiechamy się.

Jest gdzieś lepszy świat, proszę pamiętaj o tym (mówię do siebie). Szukaj go uporczywie, dąż do ludzi najlepszych, o największych ideałach, a pewnego dnia okaże się, że ma to wymierny sens. Tak wielu przez lata tkwi w miejscach, układach, nie wyobrażając sobie, że mogło by być inaczej. Że mogliby sami dokonać tego kroku, by radykalnie zmienić życie. Rzucić się w przestrzeń, która wpierw napawa strachem, ale będzie przecież i szczęśliwsza.

Radykalna zmiana to śnieg wczoraj i dziś. Atmosfera tych dni przypomina tę najgorszą z czasów szkoły – wilgoć, plucha, błoto zmieszane ze śniegiem, niebo całkowicie pokryte czaszą szarych chmur. W tej codzienności można szukać i znaleźć drobne, przyjemne detale. Ukryte radości. Jeśli szarym dniem uda się cieszyć, to tym bardziej słońcem.

Bezradność

wobec ludzkich emocji, tych napływających z zewnątrz, i z wewnątrz. Rezonujących ze sobą, ścierających się. Bezradność wobec tego, co chciałoby się komuś powiedzieć, a co zostanie zrozumiane inaczej – to nieuniknione. Nieunikniony egocentryzm człowieka, bo ile by nie włożyć wysiłku, by zrozumieć drugiego, w końcu i tak pozostajemy tylko my sami, z naszym pojęciem, o sobie. Na własnym przykładzie, własnych wspomnieniach, które mnożą się każdego dnia, w jednym tylko człowieku. Bezradność, bezużyteczność odczuwania, bo ono jest skuteczne tylko na chwilę. Potem powinniśmy o tym zapomnieć, przestać czuć. Jak kończy się, wypala relacja człowieka do drugiego człowieka, jak nieuchronnie.

Pogodzić się z tym, nie walczyć. Patrzeć jak obserwator, z boku. Wtedy świat się wali, a nie boli. Najgłupsze są najbliższe związki, bo każde drgnienie boli. Absurd. Wysiadłbym z pociągu, ale to jeszcze głupsze.

Jeszcze porządek istnieje

Przechodzę ulicą miasteczka, na chodniku, przed tablicami ogłoszeń, walają się opadłe sylwestrowe ogłoszenia. Jedno z nich było dziwne, zapisane… ręcznie?

Po tych wszystkich latach, w których nie ustawałam i uczyłam się – tajemnic świata, tajemnic myśli i słów ludzkich, tajemnic pracy, twórczości, zgody, tajemnic piękna – kiedy zaczęłam wreszcie wiedzieć i czuć – machinalnie, natychmiastowo, odruchowo – niemało z mechanizmów z których się składamy, które tworzymy… Po ogromnej pracy, która mnie fascynowała, napędzała, była nieuświadomionym, ale spełnianym sensem życia, do którego dążyłam bezwiednie… Po tysiącach zarejestrowanych wrażeń i setkach nocy spędzonych na ich układaniu i opisywaniu – uśmiechy, zamyślenia, melancholie, fascynacje… Gdy wreszcie mogłabym coś o nich powiedzieć, coś prawdziwego…

Przyszło mi milczeć. To jedyne i najważniejsze, co powinnam zrobić. Nie zdradzić się, ukryć moje doświadczenia i uczucia. Przemilczeć spostrzeżenia i wnioski. Nie podnieść wzroku na bzdury przelatujące jak stado wróbli, które znika za kalenicą i pojawia się znów w nowej ptasiej konfiguracji. Wiedzieć i nie pokazać, że wiem. Czuć i być zimnym. Rozumieć i nie wzruszyć ramionami. Widzieć – nawet nie paradoks – lecz paranoję – tak blisko – i nie mrugnąć. Nie wolno mi!

Na drodze z domu do sklepu spożywczego rozwieszam kartki, na słupach i drzewach:
„jeszcze jesteś sobą”
„to nie pomyłka”
„nie schwyta cię paranoja”
„istnieje porządek świata”
„tylko cicho… Do licha, cicho…!!!”

Składam kartkę na dwoje i wciskam w kieszeń skórzanej kurtki kupionej za 10 zł na ciuchach. Wysoko słyszę dźwięk samolotu. Pewnie jest w nim pilot. I drugi pilot. Nawigator, stewardessa. Lecą ludzie, i pewnie dolecą i wylądują bezpiecznie. Istnieje jeszcze porządek świata…

Żyjąc z dziećmi własnymi…

…rodzic uczy się tego (o ile chce się uczyć), że mały, młody człowiek się zmienia i zaskakuje. (No nie brzmi to odkrywczo, spróbuję więc jeszcze raz:) Mały, młody człowiek jest coraz mądrzejszy i dobrze byłoby, żeby rodzic dostrzegł i uznał ten rozwój. (Jeszcze bardziej wprost:) Żeby rodzic zobaczył, a w końcu pogodził się z tym, że dziecko staje się mądrzejsze od niego, rodzica. (Teraz bez ogródek:) że Ty, rodzicu, mylisz się czasem (coraz częściej – częściej, coraz rzadziej – mniej), a niekiedy dajesz dowody zatwardzielca, tępaka czy wręcz idioty. O ile wystarczająco szybko nie przyznasz się do błędów. Ćwicz refleks, który pozwoli wycofać się, zanim wyjdziesz na kompletnego debila.

To tylko wstęp. Wokół zdarza się spotkać ludzi, którzy mimo wkroczenia w dorosłość nie przestają się rozwijać. Nabyty refleks przyda się w kontaktach z nimi, kiedy okaże się, że umieją o wiele więcej niż pięć lat temu, roku temu, miesiąc temu, niż przedwczoraj. Człowieku, uważaj!