61 razy

Antek przepłynął dziś basen sześćdziesiąt jeden razy. Co oznacza półtora kilometra. To nie jest wyczyn w skali kraju, województwa, powiatu ani nawet osiedla, na którym mieszka Antek. To jest wyczyn w skali Antka, którego dokonał pierwszy raz. Na pewno pierwszy raz od dwudziestu lat. Pierwszy raz od czasu, kiedy z trudem wchodził do basenu i ledwo z niego wychodził. Jeszcze oporniej przychodziło mu przebrać skarpety, a podczas wiązania sznurówek u butów oblewał go pot. Z bólu oraz wysiłku, by znaleźć pozycję, w której mniej boli i można jakoś sięgnąć do własnych stóp, nie zwalając się bezwładnie na podłogę.

Dzisiejszy sukces był wsparty przez dziewczynę. Ona niczego nie podejrzewała, na pewno, bo skąd mogłaby o tym wiedzieć. Weszła do basenu na tym samym torze, co Antek, po prostu nie było wolnych torów. Antek był na trzydziestym okrążeniu, kiedy zobaczył ją przy słupku, ustawiającą stoper w zegarku treningowym. Pomyślał, że zanim ona skończy ustawiać, on przepłynie przynajmniej 25 metrów. Nie zdążył, wyprzedziła go i odbiła się lekko od ściany basenu, śpiesząc już z powrotem.

Nie, nie spiesząc. Patrząc na nią nie można było mieć wrażenia, że się spieszy. Antek usiał na nabrzeżu i postanowił przeanalizować jej sposób na kraula. Większość pływaków, którzy tutaj pokonują duże dystanse, poruszają intensywnie rękami, a dziewczyna robiła to inaczej. Jej ruchy były oszczędne, a Antek zauważył, że duży impuls pochodził od nóg. Musiało tak być, bo ręce przez większą część cyklu pozostawały spokojne i niezbyt ruchliwe. Dziewczyna miała zresztą fantastyczną talię i piękne wygięcie lędźwiowe. Przemykała w wodzie, jakby prześlizgiwała się pomiędzy cząsteczkami, nieznacznie tylko ruszając kończynami, jakby wszystkie części tułowia brały takim sam udział w napędzaniu ciała.

Sąsiedni tor wkrótce został pusty. Antek wskoczył do niego i popłynął. Przez dwie długości basenu miał wrażenie, że lekko przemyka w otaczającej go cieczy, czuje się lekko, a kafelki na dnie basenu uciekają do tyłu szybciej niż zwykle. Potem wrażenia wróciły do normy, czyli do tego, jak było zawsze.

Nie spieszył się w szatni, potem w kasie oddał karnet i ubrał się do wyjścia. Zaczął przeglądać wiadomości w telefonie, gdy poczuł na sobie czyjś wzrok. Po drugiej stronie siedziała dziewczyna, w spodniach, wełnianym swetrze i kurtce, która zaraz odwróciła się w stronę szafek. Czy była to ta sama – tego nie sposób stwierdzić. Pływacki czepek, okulary, kostium, zmieniają wygląd, a teraz nie można było dostrzec ani talii ani kształtu kręgosłupa. Antek miał tylko nadzieję, że następnym razem przypomni sobie ten styl przemykania w wodzie.

Wzdychając za menadżerem

który inspirował tak, że w rozmowie z nim zyskuje się wizję. Że można dokończyć jego zdanie, bo wiadomo, do czego zmierza, o co mu chodzi. Więcej – ta wizja, którą on wywołał, zachwycała, i chciało się w niej uczestniczyć, być jej częścią, samemu tworzyć ją. Współtworzenie wizji stawało się też nobilitacją, otwierało nowy horyzont, zapowiadało lepsze czasy. Nie tylko finansowe, przeciwnie – te finansowe stawały się mniej ważne.

Menadżer to sposób mówienia, ton głosu, to sposób chodzenia, siedzenia, patrzenia, kontaktu. Chciało się być tym, kim był menadżer. Menadżer nie mówił „rany boskie, znowu jest coś do zrobienia”, bo to do zrobienia było oczekiwane. Ale biada, jeśli menadżerowie uczą się i powtarzają mechanicznie – gesty, słowa, postawę – których uczą się na szkoleniach. Jeśli nie mają w sobie tych cech, które próbują pokazać, są odbierani jeszcze gorzej, niż gdyby nie byli na żadnym kursie.

Menadżer pociąga pięknem, które ma w sobie, bo piękno ludzie chcą mieć przy sobie, chcą je naśladować, chcą spełniać jego życzenia.


Życie to zabawa

Wiesiek przyczłapał wieczorem i nie wyszedł do północy. Siedział i opowiadał. A raczej mówił, bo jego monolog nie układał się w opowiadanie, raczej – w esej. Siedziałem przy komputerze, nawet pracowałem, ale moje zajęcie pozwalało mi słuchać Wieśka, przynajmniej co drugie jego słowo, co zupełnie wystarczyło, by nie stracić wątku.

Wiesiek mówił o tym, że z zainteresowaniem rozwija umiejętności niemówienia tego, co myśli. Że może być to interesująca gra, jaką można prowadzić z otoczeniem, konkretnie – z ludźmi. Gdyż zwierzęta o wiele lepiej, a nawet dobrze znoszą kierowane do nich słowa płynące z serca. Gra jest o tyle interesująca, że Wiesiek spotyka najróżniejszych graczy. Odkąd bowiem podjął wyzwanie, zaczął zauważyć, jak bardzo różnorodni są współzawodnicy pod względem świadomości, doświadczenia i wrażliwości. W sumie to świadomość decyduje o poziomie gry – powiedział nagle Wiesiek, uśmiechnąwszy się początkowo, a potem szybko posmutniał. Posmutniał – domyślam się dlaczego. I miał rację. Świadomość to cecha, która najwolniej poddaje się kształtowaniu. Już wrażliwość zdaje się bardziej plastyczna. Doświadczenie można zdobywać bez świadomości i wrażliwości. Nazywa się to „działaniem na małpę” – ktoś, po wielu powtórzeniach tej samej sytuacji nauczył się, że pewne posunięcia dają pewne efekty. Do tego nie trzeba wrażliwości ani świadomości, to może być mechanizm nieuświadomiony, automatyczne i bezduszny. Świadomość zaś wymaga odwagi, uporczywości, nieodwracania głowy tam, gdzie bardziej boli i dociekania, dlaczego to właśnie boli. Świadomość kształtują ludzie, którym konstrukcja osobowości nie pozwala na pomijanie jej. Są na nią skazani.

Wiesiek ciągnął swój wywód, ja mu przytakiwałem, a co drugie słowo, które do mnie docierało, w zupełności wystarczało do tego, by moja zgoda była świadoma. Wiesiek wyczuł tę moją grę i powiedział mi o tym, powiedział też, że nie ma mi jej za złe. I że jestem raczej kiepskim graczem, a ja powiedziałem, że po godzinie dwudziestej trzeciej naprawdę gram kiepsko, a on mi przytaknął i odparł, że gracz nie przyznaje się nigdy, nawet tuż przed północą, do słabości.

Pozwoliłem się z nim nie zgodzić, ponieważ okazanie słabości może być elementem gry, i tu Wiesiek spojrzał na mnie z uznaniem. Jest to gra w stylu va banque – opisał, nie w każdej sytuacji się sprawdza. Bo w większości sytuacji gramy jednak pewniaka, i co ważne – który nigdy nie mówi wszystkiego, co myśli. Najważniejsze zawsze zostawiasz dla siebie – perorował Wiesiek. Mówił też o wielkiej sile niepewności, w której utrzymuje współgraczy. Powstaje ona z delikatnie tkanych niedopowiedzeń, przy czym konieczna jest uważna obserwacja drugiego gracza, jego twarzy, mimiki, mowy ciała. Ta, jak wiadomo, nie może kłamać, bo ewentualne kłamstwo jest widoczne o wiele bardziej niż prawdziwa nieporadność czy niepewność. Jak zaś maksymalnie uwolnić własne ciało, by nie zdradzało słabości? Właśnie traktując kontakty z ludźmi jak grę, a nawet zabawę. Na pewno nie traktując ich bardzo poważnie – tych kontaktów.

tzw. siła przebicia

Dzieci z szóstej klasy zwiedzają teatr. Przechodzą zakulisowymi korytarzami, oglądają pracownie krawieckie, oświetleniowe, akustyczne. Mają fascynację w oczach. Trafiają do perukarni. Jest tam wielka peruka, szeroka, z falami i lokami. Można ją przymierzyć. Zgłasza się mała dziewczynka, ale jej kolega stoi bliżej, jest pierwszy. Po nim dziewczyna znów podnosi rękę do góry, ale za pierwszym kolegą pojawia się drugi i peruka ląduje na jego głowie. Dziewczynka czeka i kiedy chłopak zdejmuje perukę, ona przypomina pani perukarce: „teraz ja”. Niestety, jakoś z boku swoją uwagę zwraca kolejne dziecko, a potem znów kolejne, w końcu pani perukarka stwierdza, że już wystarczy, że odkłada perukę na półkę. I odłożyła.

Gdyby nie obserwująca z boku opiekunka, która przyglądała się tej sytuacji, gdyby nie zwróciła uwagi i poprosiła: jeszcze to dziecko… Cierpliwa, taktowna i miła uczennica nie spełniłaby swojego marzenia.

Tak po prostu jest. Można radzić temu dziecku, żeby głośniej się upominało, było bardziej przebojowe i tak dalej. Albo żeby znalazło takie środowisko, które docenia takt i cierpliwość. Ale nie zmieni to pewnego rysu charakterologicznego, osobowości. Można sprawić sobie protezy, nauczyć się kilku sposobów, żeby się nimi wesprzeć. Lecz możliwe, że w tych najważniejszych momentach, w których należałoby być kimś innym, będzie się znów sobą, i możliwe, że tylko pomoc kogoś innego przechyli szalę.

Chodzi o prawdę, nie chodzi

W tym zdjęciu światło zostało zmanipulowane. Słońce stało dość wysoko, z lewej strony, oświetlało dolną prawą część. Po korekcji górna część wydaje się jaśniejsza, bardziej żywa, niż dolna.

Fotografom nierzadko trudno odejść od rzeczywistości. Pogodzić się z tym, że to, co jest na zdjęciu, nie musi odpowiadać temu, co rzeczywiście było fotografowane. A nawet lepiej, żeby nie odpowiadało rzeczywistości. Oczywiście jest wielka dziedzina fotografii, która walczy o wierne oddanie kolorów, szczegółów, perspektywy. Tej walce służą drogie obiektywy, matryce, monitory, kalibratory, drukarki, papiery fotograficzne.

Co lepiej oddaje „prawdę”, co jest jej bliższe – spontaniczność i wykorzystanie przypadku, czy aptekarska precyzja i wielokrotnie powtarzane próby?

Jesteśmy subiektywni na wskroś, ale w dążeniu do prawdy pokładamy nadzieję na odnalezienie obiektywnego i niezmiennego mianownika, wspólnego wszystkim ludziom. Czy to nie paradoks?

Świąteczne życzenia

W świąteczne dni życzę Wam spokoju. Niech w samym środku pustego pola ukaże się to, co dla Was najważniejsze, czego na co dzień nie widać, bo jest przytłoczone chaosem przeciętnych problemów.


To bardzo oszczędna forma i treść życzeń. Żeby nikogo nie zniechęcić, nikomu się nie narazić, ale też by uniknąć zaszufladkowania. Przecież mógłbym rozwinąć całe akapity o Jezusie Chrystusie, Jego ofierze, miłości, poświęceniu, męczeńskiej śmierci i zwycięskim zmartwychwstaniu. Lecz rozwinięcia takie nie wydają się w naszym społeczeństwie potrzebne. Wydaje się, że wszystko zostało powiedziane, wszyscy wiedzą na tyle, żeby mieć własne zdanie. Jest za to potrzeba poszukiwania wspólnego mianownika między najróżniejszymi opiniami, postawami. Przecież wszyscy jesteśmy ludźmi i kwestie esencjalne muszą być na nas wspólne. Kłótnie wynikają z tego, że strony nie dotarły do esencji, i niestety czepiają się pomniejszych zagadnień.

Na Święta życzę, de facto, pustki. Z niej ma szansę wyłonić się to najważniejsze, które potrzebuje czasu, wolnej przestrzeni, które nie znosi konkurencji i wycofuje się, gdy wyczuje, że miałoby rywalizować z czymś mało ważnym. Odkrycia tego, co ważne, na nowo, życzę.

Do matki – ostatnia prosta

Postawiłaś na swoim. Obiecywałaś sobie i nam, że położysz się i zamkniesz oczy. Nieźle Ci to wyszło, bo te trzy miesiące, w czasie których nie cierpiałaś wiele, ani my też nie przepracowywaliśmy się przy opiece nad Tobą, to krótki okres. Ojciec przebudował łazienkę, by wózek mieścił się w drzwiach, urządził remont mieszkania, w Twoim pokoju stanęło rehabilitacyjne łóżko. Ale nie będzie potrzebne.

Dawkowałaś nam litościwie swoje odejście. Delikatnie i stopniowo podcinałaś nadzieję, zaiste, dość ostrożnie się z nami obeszłaś, przyzwyczajając do tego, że bezwarunkowo zrobisz, co zaplanowałaś. Dziękujemy, że podpisałaś zgodę na operację, choć pewnie wiedziałaś, że nie pomoże ona na długo.

Przed Tobą ostatnia prosta, finisz w zasadzie, a my dziś omówiliśmy pożegnanie. Przed Tobą jeszcze zadanie, a możliwe, że pokrzyżujesz nam szyki i unikniesz naszej zemsty. Za Twój upór, nieprzejednane stanowienie o sobie, za to, że nie szanowałaś swojego zdrowia i odeszłaś wcześnie. Otóż musisz jeszcze trochę wytrzymać, bo jeśli nie, to urządzimy ceremonię w dniu urodzin Twojego syna. Tego nie przewidziałaś! On zresztą uznał to za niezłą hecę, a znasz go i wiesz, że nie żartuję.

Teraz albo nigdy

Łysiejący Zdzisiek stoi przed szpitalnym łóżkiem, tam, gdzie kończą się nogi. Przemawia do śpiącej postaci.

– Zośka, nie spieprz tego. Dostałaś szansę, wyciągnęli cię z mogiły, ustawili nerki, serce, płuca. Ruch należy do ciebie, albo będziesz gnuśnieć w wyrze, albo spróbujesz się z niego wydostać. Zośka, jak wolisz sczeznąć, ja się ciebie pytam, bo i tak byłaś jedną nogą na tamtym świecie. Ja bym cię widział, jak wracasz do domu, ale pytanie, czy chcesz. Czy chcesz jeszcze żyć, ja się ciebie pytam i oświadczam, że wyciągnęli cię z mogiły, doktorzy wyciągnęli, a ja mogę coś dla ciebie zrobić, ale nie zrobię tego, że będę chciał za ciebie żyć. Życie, k…a, to nie zabawa, albo walczysz i jeszcze żyjesz, albo nic nie robisz i zdychasz. A ja zdycham razem z tobą, jeśli ty nic nie zrobisz. Tak więc nie wiem, czy ci wszystko jedno, że rozpieprzę sobie kręgosłup, albo że będę patrzył, jak dogorywasz, ale mam nadzieję, że nie wszystko jedno, że powalczysz i będzie ci się chciało…

– Koniec odwiedzin! – niska kobieta w niebieskim fartuchu zaciąga zieloną zasłonkę.

Gdyby nie technologia

Zobaczyć rodzica w stanie, w którym zmienia się powoli w zbiór funkcjonujących tylko tkanek… po tym nie będzie już tak, jak kiedyś.

To nie musi być straszne. To koniec epoki, która trwała dotąd od zawsze. 

Gdyby nie technologia, nie żyłby już. Jego zegarek przekroczył północ, zespolenie ciała i duszy zamknęłoby wytartą życiem kopertę. Pęk rurek wchodzących pod kołdrę podtrzymuje ciało, nie może ożywić duszy. Ona usypia…

Wymiana ludzi

Odszedł Jasiu. Miał na imię Jan, ale wszyscy mówili na niego zdrobnieniem. Poczciwy, szczery wyglądał zawsze na młodzieńca. Nawet wtedy, gdy beztrosko opowiadał o dializach. Wygłaszał gorące kazania, poczciwiec, choć wygląda na to, że nie bardzo zdawał sobie sprawę, na czym polega dbałość o zdrowie. Szczególnie kontrola cukrzycy. Widocznie można być świetnym opowiadaczem, ciepłym człowiekiem, z sercem na dłoni, i jednocześnie w ogóle nie dbać o siebie, tak jakby poddanie się diecie i leczeniu wykraczało poza zdolności umysłowe. Dziesiątki, może i setki wskazówek – jak okiełznać ludzką naturę, kształtować charakter – i niemożność powstrzymania siebie od ulubionego, bezgranicznego jedzenia.

Po kilku dziesiątkach lat, w trakcie których zapominasz o upływającym czasie, budzisz się wśród ludzi, których już nie znasz. Ze starych znajomych pozostało niewielu, z niektórymi nie można się  dogadać. Otoczenie wypełniło się synami, wnukami twoich kolegów ze szkoły. „Gdzie jestem?” zastanawiasz się – „jak to, kiedy się stało?”. Ci nowi mówią innym językiem, są jeszcze pełni swojej energii, swojego patrzenia, innego niż twoje.

W polityce – ludzie owładnięci powinnością zmian i ulepszania świata, walką z innowiercami, nakazywaniem innym, jacy powinni być. W internecie wzajemne wytykanie palcami, że ci inni źle robią, wśród głupich przegadywanek, pyskówek.  Jakby nikt nie dostrzegał, że znany nam świat odchodzi, odchodzą nasi towarzysze. Następuje cicha wymiana ludzi, nieuchronna zmiana epoki, wobec której zachowalibyśmy może trochę powagi, milcząc, świadomi sytuacji.