Życie a ciśnienie tętnicze

Po latach zmagania się z sobą, głównie w celu zrozumienia samego siebie, a to tylko po to, żeby życie (własne) wreszcie uczynić spokojniejszym, doszedłem do następującego wniosku. Wszystkiemu winna jest skłonność naszej całej rodziny (ze strony ojca) do niskiego ciśnienia. Zaczynamy funkcjonować dopiero wtedy, kiedy coś nam podniesie ciśnienie. Dlatego na przykład mój ojciec całe życie pije kawę. Może też dlatego ja nie piję – nie chciałem tego uzależnienia.

Niskie ciśnienie tętnicze nie wydaje się problemem, ale powoduje szereg psychologicznych konsekwencji. Na przykład gdy mamy niskie ciśnienie, wszystko nas boli, nic nam się nie chce, a także widzimy świat w czarnych barwach. W rodzinie ojca większości jego braci twierdziła co najmniej dwa razy dziennie, że to już koniec, i że czują, że niedługo pociągną. Co stoi w sprzeczności z faktami – wyrośli w wiosce na wysokich wzgórzach, gdzie do tej pory nie ma asfaltu (położono zdaje się płyty betonowe), a kamienista ziemia była im przez całe życie kamieniem u szyi. Krowy szło się pasać boso, codzienne jedzenie to brukiew. Cała rodzina niezwykle wytrzymała, dożywała w dobrym stanie fizycznym późnego wieku.

Odkąd pamiętam ojca – wyprzedzał wszystkich z tempie pracy. Choć niewielkiego wzrostu, dość szybko poddawały mu się styliska łopat czy siekier, nosidła wiader, a w ostatnim czasie – kółka kosiarek do trawy, które nie wytrzymywały jego tempa pracy.

Gdy miałem 10 lat rodzina jeździła na wakacje z funduszy uzyskanych ze zbioru agrestu. Mieliśmy tego mnóstwo w ogrodzie. Na początku wakacji ojciec, wujek, babcia, dziadek, ale też ciotka i mama (mieszkaliśmy w domu trójrodzinnym, trzypokoleniowym) po powrocie z pracy o godz. 15:00 zasiadali do krzaków agrestu. Wiaderka i skrzynki wypełniali zielonymi kulkami, zawożonymi potem do punktu skupu. Wieczorem ojciec czasem podsuwał mi palce i igłę, zaciągał pod silną lampę i mówił – wyciągnij mi ten kolec, bo sam nie dam rady. Palce u dłoni miał ponabijane igłami agrestu. Rwał agrest w takim tempie, że nie przejmował się kolcami.

Ojciec w wieku 75 lat zbiera czereśnie

Wracając do ciśnienia (tętniczego) – dopiero zadania podnoszące nam ciśnienie sprawiają, że jesteśmy pracowici, zaangażowani. Przy niskim ciśnieniu – leżymy, lenie; narzekamy na rozmaite bóle, nie widzimy sensu życia i mamy przeświadczenie, że za chwilę umrzemy.

W świecie, w którym coraz mniej pracuje się fizycznie, a coraz częściej – umysłowo i emocjami – jest nam trudniej. Nastręczają się niezbyt pozytywne podniety ciśnienia. Oczywiście, pozytywnie działają: zachwyt, szczęście, zaciekawienie. Ale, niestety, skuteczniej ciśnienie podnosi złość. Nie ma to jak natknąć się na absurd – w urzędzie, w pracy, na ulicy, gdziekolwiek. Kiedy zobaczymy absurd, nasze ciśnienie wreszcie rośnie do poziomu normalnego, myśli zaczynają się klarować, pojawiają się wnioski i rozwiązania problemów. Układanka tego świata zaczyna mieć sens. Nie ma to jak spotkać idiotę, który mówi nonsensy. Im większe emocje, tym lepiej pracuje nasz mózg. No niestety. Wściekłość – ach! – ależ ona rozjaśnia życie!

Te obserwacje i płynące z nich wnioski nie są chlubne. Od czasu, kiedy zorientowałem się w czym rzecz, próbuję podmieniać złe emocje na dobre. Ale okazuje się, że dobre czy złe – emocje są bardzo męczące. Wszystko jedno, czy te silne, czy słabe (nie wiem nawet, czy jest sens ich stopniowania), bo te subtelniejsze wywołują jeszcze większe wrażenia. Jestem w sytuacji bez wyjścia. Marzeniem byłoby wzorować się na ludziach, którzy potrafią spokojnie analizować tabelki (jak moja dziewczyna). I czasem to się udaje, ale na krótką metę. Dobre i to, ale nie mam długich perspektyw na zasadniczą zmianę siebie (spójrzmy prawdzie w oczy – 3/4 życia za sobą)(zresztą już czuję się tak, jakbym po południu miał nie żyć).

Powracając do emocji, tych dobrych – jest ich bardzo dużo, wręcz przesyt. Choć początkowo wywołują uczucie szczęścia, później pozostawiają większe zmęczenie. Wiele fantastycznych emocji płynie z kontaktów z ludźmi, więc je także powinienem ograniczyć. Przepraszam Was, jeśli to źle brzmi, ale pomyślcie – ostatecznie to i tak dla Waszego dobra. Piękno trzeba umieć sobie dawkować, podobnie jak absurdy tego świata 🙂

(wpis został umieszczony w kategorii „Czy to żartem czy serio)
(poniżej – przykład sytuacji wywołującej silne emocje pozytywne)

Stanisław Słowiński i Tomasz Kukurba podczas koncertu na Letniej Scenie Radia Kraków 2023, fot Piotr Kubic.

Nowa formuła potrzebna

Szukam formuły na siebie, na swój wizerunek, zachowanie. Jest to związane ze zmianą w wyglądzie. Przez wiele lat wyglądałem dość młodo, teraz pozostaje z tego już coraz częściej tylko mimika, ruchy, żarty, anegdoty. Twarz coraz bardziej pomięta, zmęczona, brzydka. Jest taki próg, za którym wygląd człowieka staje w sprzeczności z tym, co robi i mówi. Wtedy pojawia się śmieszność, politowanie, wręcz odraza.

Z wiekiem nasilają się również inne cechy – gadatliwość. Człowiek ma coraz więcej do powiedzenia i to głównie o przeszłości. To jest zrozumiałe, zwłaszcza wobec faktu, że ten człowiek zdał sobie sprawę, że życia zostało mu coraz mniej. Więc coraz częściej wraca do tego, co było. Ale przypominacie sobie osoby, które ciągle opowiadają o czymś, o kimś z przeszłości? I co, fascynujecie się tymi opowieściami? Być może. Ale do czasu.

Jest sposób, żeby wyrzucać z siebie słowa a nie stać się namolnym – np. pisać. To o wiele lepsze niż obserwować, jak ludzie usuwają się na bok na odgłos moim kroków lub widok cienia. Pisać, pewnie, można pisać, i nie spodziewać się, że ktoś to będzie czytał. Można sobie stworzyć czytelnika i pisać dla niego.

Cechą szczególną nieco późniejszego wieku jest dokonywanie wielu kolejnych odkryć. Jest ich nie mniej niż w młodości. Tylko że te odkrycia są coraz bardziej zastanawiające (niż cieszące), również – zatrważające 🙂 I coraz mniej jest tych, z którymi można się nimi podzielić.

Komunikator, neverending brainstorm

Czy zwróciliście uwagę jak zmienił się sposób pracy grupowej pod wpływem komunikatorów? Tradycyjne spotkania zespołowe mogą być rozszerzone, czasem nawet zastąpione, poprzez grupę na komunikatorze. Zamiast rozwiązywać problemy podczas „burz mózgów” na fizycznych spotkaniach, można problem rzucić na grupie. Ludzie czytają i nie muszą odpowiadać od razu. Wiadomo, że wiele świetnych rozwiązań przychodzi nie w salach konferencyjnych, ale na spacerze, w wannie, po przebudzeniu rano. Grupa „komunikatorowa” tworzy jakby niekończące się spotkanie, które na bieżąco rejestruje problemy i je rozwiązuje w miarę możliwości. Oczywiście – ważne jest ścisłe ustalenie terminów, ale tak było zawsze, nie tylko w przypadku pracy rozproszonej.

Jest w tym inny problem – przenikania pracy zawodowej z życiem prywatnym…

Niecny cel artysty

Celem artysty jest wywołanie wrażenia. Wywołanie tak, aby wciągnąć, pochłonąć odbiorcę zanim on zorientuje się, że jest wciągany i pochłaniany. Jest to możliwe dzięki konstrukcji mózgu, w którym połączenia nerwowe zajmujące się uczuciami działają o wiele szybciej niż połączenia związane z myśleniem (np. Kahnemann, „Pułapki myślenia”).

Tak więc konstruowanie dzieł tak powinno przebiegać, by zaskakiwać. No niestety. Ale ktoś powie – ileż można zaskakiwać, już wszystko zostało powiedziane, pokazane, wyjaśnione, przeżyte przez masy ludzkie na przestrzeni dziejów i globu.

Ale nie. Bo najprostsze odruchy, instynkty, są nieczułe na to, co było. One rezonują ciągle, zwłaszcza te najsilniejsze. A najsilniejszą emocją jest strach. Uczucie pierwotne i nieusuwalne, mimo wszelkich starań, treningu, medytacji, modlitwy i tak dalej. Drugą przemożną siłą jest pożądanie, głównie seksualne (patrz np. spektakl „Testosteron” Saramonowicza). Trzecim, które gdzieś tam pałęta się wokół dwóch pierwszych, jest zachwyt. Zachwyt również może obezwładnić totalnie. Uwaga na zachwyt! Wydaje się piękny, dobry, nieszkodliwy. Ale to właśnie w jego sidła łapiecie się niezliczoną ilość razy oglądając reklamy, widząc nowy produkt (torebkę, sukienkę, samochód), zyskując nadzieję na polepszenie Waszej egzystencji.

Teraz uwaga – uważajcie bardzo na twórców, którzy potrafią połączyć w jednym dziele zachwyt + strach + pożądanie. Wtedy my, odbiorcy, jesteśmy załatwieni dokumentnie.

(Nie) uciekaj od emocji

Mam wrażenie, że niemała część ludzi stroni od uzewnętrzniania spontanicznych emocji. Wzruszenie jest postrzegane jako słabość. Ale nie tylko wzruszenie, również zamyślenie, zaciekawienie, nawet zwykły uśmiech skierowany do drugiego człowieka – czasem są jak niepożądany odruch, którego lepiej się wystrzec.

Przypomina mi się historia pewnego zdjęcia, które załączam poniżej. Zrobiłem je dawno temu na oddziale kardiologii szpitala dziecięcego. Na tym oddziale było wiele dzieci, od noworodków po kilkuletnie. Wszystkie z chorobami, wadami serca. Zrobione zdjęcia pokazywałem później na zajęciach fotoreportażu, w czasie, gdy uczęszczałem do szkoły fotograficznej. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy z wielu kwestii, które dziś są dla mnie oczywiste.

Zdjęcie zostało podsumowane przez prowadzącego w ten sposób: to nie jest dobre zdjęcie, nie róbcie tak.

Przez lata wręcz nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego tak powiedział. Byłem zaskoczony i nie zapytałem go. Ale tego rodzaju zaskoczenie wynika nierzadko z faktu, że przeczuwa się, że pytanie „dlaczego” niczego nie wyjaśni, bo nie otrzymam szczerej odpowiedzi.

Co ciekawe – bardzo często czuję, że nie powinienem pytać – tak do końca, dążąc do sedna – nie powinienem pytać ludzi właśnie wtedy, kiedy czegoś naprawdę nie rozumiem. Pytania „dlaczego” są trudne, mój ojciec notorycznie na nie narzekał, gdy byłem dzieckiem i nastolatkiem. Pytania „dlaczego” często objawiają słabość tych, którzy je otrzymują. Bo bardzo często na pytanie „dlaczego” – pytany musiałby odpowiedzieć: nie wiem. Albo: przypuszczam, wydaje mi się. Jeśli pytany jest np. nauczycielem, to klops, bo jak powiedzieć uczniowi – nie wiem? Podobnie w przypadku kierownika, dyrektora, lekarza wobec pacjenta. Okazuje się, że najprostsze pytanie sprawia największe trudności, a zadając je można się nieźle narazić. Pytanie „dlaczego” jest swoistym testem klasy człowieka.

Podsumowując więc temat – po latach wiem, że to zdjęcie świetnie oddaje walkę dzieci o życie i zdrowie na oddziale kardiologii. Zrobiłem wtedy wiele zdjęć – noworodki w inkubatorach, dzieci w łóżeczkach, dzieci doglądane przez pielęgniarkę, dzieci podczas lekarskiego obchodu, dzieci z matkami, które mieszkały w szpitalu, dzieci z bliznami na klatce piersiowej po operacji. Żadne z tamtych zdjęć nie oddaje tematu tak dobrze, jak właśnie ta fotografia. Dlaczego więc prowadzący rzucił tak dziwną i niezrozumiałą opinię? Przecież był to niezłym fotoreporter.em Jedyny powód, jaki mi przychodzi do głowy – został zaskoczony własnymi emocjami i stojąc przed grupą adeptów fotografii – nie wiedział, co z emocjami zrobić. Uciekł, zaprzeczył.

Wynika z tego dalsza obserwacja – czasem nauczyciele po prostu się mylą, mówią wbrew uczniom, z różnych powodów. To blokuje rozwój, bo uczeń idzie błędną drogą, traci czas i swoje siły, których zapas jest ograniczony. Bądźcie czujni i wrażliwi na wewnętrzne poczucie – że „coś się tu nie zgadza”. Czasem większość ludzi wokół będzie twierdzić coś, co Wam wydaje się dziwne, niespójne. Poszukujcie powodów Waszego wahania, zastanowienia. To poszukiwanie otworzy przez Wami nowe światy.

Syn poleca mi film

Jeśli mój czternastoletni syn poleca mi film sprzed 23 lat, to muszę go obejrzeć. Po pierwsze dlatego, że czekam już kilka lat, żeby polecił mi film z tych, które on ogląda. Po drugie – jeżeli podoba mu się filmy starszy niż on sam, to jest to jeszcze bardziej intrygujące. Po czwarte i piąte – tego nie muszę wyjaśniać rodzicom – wiem, że w ten sposób dowiem się bardzo dużo o moim synu, tym bardziej że (tego też nie muszę wyjaśniać (rodzicom)), wiem o nim coraz mniej i tylko czekam na moment, w którym moja niewiedza będzie miała emocjonujące, coraz poważniejsze, a może in katastrofalne skutki (oczywiście katastrofalne tylko w moim wyobrażeniu).

Wczoraj w nocy, po całym dniu pracy, zacząłem oglądać i po 5 minutach już wiedziałem, że jest to bardzo dobre kino – świetny scenariusz, obsada, reżyseria, zdjęcia i montaż. Temat i fabuła – drastyczne. Tempo – przygniatające jak na tatusia, który pada ze zmęczenia, więc padłem . To nic dziwnego – najlepiej usypiają rzeczy proste albo tak skomplikowane, że mózg nie jest w stanie za nimi nadążyć.

Podejdę więc do filmu po raz kolejny, ale… dziś jest sobota i wrócę do domu około północy. Jutro – podobnie. Najwcześniej więc – poniedziałek. Muszę to zapisać w kalendarzu, żeby nie umknęło…

Nie przerobisz – bezradność – przepraszam

Z wiekiem i czasem – jakby rosła ilość rzeczy, spraw, szczegółów, których trzeba dopilnować w codziennym życiu. Od wstania z łóżka, rano, do ułożenia się wieczorem, dziesiątki drobnych czynności, przedmiotów, zadań, o które trzeba zadbać. W końcu jest gdzieś granica ludzkich możliwości – pamiętania, dbania, organizowania. Z wiekiem coraz większa staje się potrzeba dbania o siebie – stan ciała – zdrowie fizyczne i psychiczne. To nie fanaberia tylko konieczność. Z roku na rok nie sposób nie zauważyć, jak ubywa sił, a apetyt na przeżycia wcale nie maleje, lecz rośnie.

Rośnie świadomość tego, co jeszcze mógłbym zrobić, ale myślący i świadomy człowiek musi przyznać, że tak naprawdę będzie mógł zrobić coraz mniej. Okres prosperity nieodwołalnie mija, powinno więc stanąć jasne pytanie – co odrzucić, z czym się pożegnać, co zignorować – tylko po to, żeby jeszcze, czymkolwiek można się było zająć.

Ubolewam – że nie jestem w stanie utrzymać regularnych kontaktów z ludźmi, których poznałem, nawet z tymi najlepszymi, albo tymi, dla których mógłbym jeszcze coś dobrego zrobić. Ubolewam, że nie umiem wykorzystać kilku chwil dobrego kontaktu, który się nadarza. Żałuję długich chwil słabości, w których nie jestem w stanie wykrztusić dobrych słów, a twarz nie chce się ułożyć w swobodny uśmiech. Nagle staje się jasne – skąd u starszych ludzi zasuszone, nieruchawe twarze, skąd linie napięcia, które przestały się wygładzać.

W ciągu dnia zdarzają się całe godziny, w których nie wiem, co się ze mną dzieje, o co mi chodzi, wiem tylko, że czuję się źle i z determinacją myślę, jak temu zaradzić. Odczuwam coraz więcej chaosu wokół, zresztą świat rzeczywiście staje się chaotyczny. Ten chaos nie byłby tak uciążliwy gdyby nie to, że ode mnie oczekuje się konkretnych działań, pracy, efektów, w konkretnych terminach – na dzień, godzinę, na zaraz.

Nie, to nie jest narzekanie. Nikt temu nie zaradzi, nie próbujcie nawet pomagać, bo sami jesteście w podobnym położeniu. Chodzi może o to, że dwadzieścia lat temu mniej dostrzegałem, rozumiałem i czułem, i może dlatego było prościej.

Jeszcze to powracające pytanie – dokąd zmierzamy, o co nam chodzi. Na pewno chodzi o przetrwanie – z tygodnia na tydzień, od wypłaty do wypłaty. Jeśli mamy dzieci – chodzi nam o ich usamodzielnienie. Chodzi nam o dobre kontakty z ludźmi – to wartość, którą trudno zmierzyć, która nie tak rzadko wymyka się z rąk, nie wiadomo do końca z jakiego (czyjego) powodu. Może m.in. zbyt dużych oczekiwań od innych oraz przewrażliwienia na punkcie własnego ego.

Jest po północy, zakończył się całkiem dobry dzień, gdyby nie liczyć paru fal dezorientacji, strachu i irytacji. Dlaczego napływają, dlaczego nie można ich prostu zneutralizować, dlaczego nie wychodzi mimo tego, że wokół sami przyjaźni ludzie.

Dobranoc, dobranoc i przepraszam, że za rzadko z Wami rozmawiam.

Przerażający dzień z własnymi dziećmi

Tytuł należy do tej kategorii, którą na co dzień stosują takie opiniotwórcze i wielkonakładowe gazety jak Fakt czy Super Express. Czytacie je? Macie za swoje. Nie czytacie – to Was nie szokuje.

Jeden dzień spędzony z własnymi nastoletnimi dziećmi, dzień wypełniony współpracą, pracą, przygodą, radością, cierpieniem, wręcz bólem fizycznym, zmęczeniem, zmaganiem. Dostrzegam jak wiele mógłbym dla nich zrobić. Jeszcze mogę się przydać. Przerażające jest to, że nie mogę im poświęcić tyle czasu, ile potrzeba.

Znów śnieg, choć wiosna

Znów śnieg – przecież to miłe, ciekawe, choć wielu ubolewa. Że miała być wiosna. Ale przecież będzie, ale jeszcze za chwilę, za tą drobną odmianą, ciężką bielą na iglakach, która przygięła ich do ziemi.

Dla zdrowia psychicznego warto unikać… Pewnych miejsc, ludzi, kręgów, sytuacji. Plotek, wieści, sensacji – dołujących, chorych, mnożących się każdego dnia, ciągle innych. A przecież świat jednak idzie dalej. Żyjemy, pracujemy, dajemy radę. Zamiast jątrzących opowieści karmiących wściekłe emocje –> zaprząc je do czegoś miłego, dobrego, pożytecznego (ach jak to banalnie brzmi) (spokojne życie może i bywa banalne). Powiedzieć coś, co wywoła uśmiech na twarzy naprzeciwko, bez fałszywego podszycia, ukrytej w wełnie szpilki. Że niby się głaszcze, ale wbija drobną igiełkę. To paskudne, ale… cicho, o tym ani słowa. Nie widzimy, nie odbieramy, omijamy, uśmiechamy się.

Jest gdzieś lepszy świat, proszę pamiętaj o tym (mówię do siebie). Szukaj go uporczywie, dąż do ludzi najlepszych, o największych ideałach, a pewnego dnia okaże się, że ma to wymierny sens. Tak wielu przez lata tkwi w miejscach, układach, nie wyobrażając sobie, że mogło by być inaczej. Że mogliby sami dokonać tego kroku, by radykalnie zmienić życie. Rzucić się w przestrzeń, która wpierw napawa strachem, ale będzie przecież i szczęśliwsza.

Radykalna zmiana to śnieg wczoraj i dziś. Atmosfera tych dni przypomina tę najgorszą z czasów szkoły – wilgoć, plucha, błoto zmieszane ze śniegiem, niebo całkowicie pokryte czaszą szarych chmur. W tej codzienności można szukać i znaleźć drobne, przyjemne detale. Ukryte radości. Jeśli szarym dniem uda się cieszyć, to tym bardziej słońcem.

Bezradność

wobec ludzkich emocji, tych napływających z zewnątrz, i z wewnątrz. Rezonujących ze sobą, ścierających się. Bezradność wobec tego, co chciałoby się komuś powiedzieć, a co zostanie zrozumiane inaczej – to nieuniknione. Nieunikniony egocentryzm człowieka, bo ile by nie włożyć wysiłku, by zrozumieć drugiego, w końcu i tak pozostajemy tylko my sami, z naszym pojęciem, o sobie. Na własnym przykładzie, własnych wspomnieniach, które mnożą się każdego dnia, w jednym tylko człowieku. Bezradność, bezużyteczność odczuwania, bo ono jest skuteczne tylko na chwilę. Potem powinniśmy o tym zapomnieć, przestać czuć. Jak kończy się, wypala relacja człowieka do drugiego człowieka, jak nieuchronnie.

Pogodzić się z tym, nie walczyć. Patrzeć jak obserwator, z boku. Wtedy świat się wali, a nie boli. Najgłupsze są najbliższe związki, bo każde drgnienie boli. Absurd. Wysiadłbym z pociągu, ale to jeszcze głupsze.