Pracownia medycyny nuklearnej

Mieści się na pierwszym piętrze. Poczekalnia podzielona jest na boksy, w każdym stoi krzesło. Stanowisk jest za mało, jak zawsze, jedno krzeslo stoi na środku, z tej pozycji widać całą poczekalnię i wszystkie boksy. Zajął je pułkownik, mezczyzna koło sześdziesiatki, w jeansach kupionych na placu,  ciemnym swetrze w jaśniejsze romby na przodzie, podłsiały i w czarnych, skórzanych, wychodzonych półbutach.

Pułkownik, bo nadaje ton całej poczekalni. Przyszedł jako trzec, zajął to miejsce. Zaczął od szpitalnych opowieści, ze szczegółami medycznymi problemów jego żony, która po dwóch sepsach nie miała prawa wyjść, a wyszła. Szatyn w średnim wieku, siedzący w kącie, próbował skierować myśl pułkownika w stronę polityki. Bo uciszyć pułkownika nie sposób, szybko się okazało. 

Toaleta. Ważny szczegół pracowni medycyny nuklearnej. I butelki z wodą, w dłoni każdego z czekających. Piją wodę, to nakaz medyczny. Oddawanie moczu nie musi być nakazane, jest prostą konsekwencją. I czekają. Nie wolno wyjść do sklepu, bufetu, nawet spacerować po korytarzu. Może by nie napromieniowywać postronnych. 

Szkoda, że toaleta nie jest wygłuszona.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *