Pracownia medycyny nuklearnej

Mieści się na pierwszym piętrze. Poczekalnia podzielona jest na boksy, w każdym stoi krzesło. Stanowisk jest za mało, jak zawsze, jedno krzeslo stoi na środku, z tej pozycji widać całą poczekalnię i wszystkie boksy. Zajął je pułkownik, mezczyzna koło sześdziesiatki, w jeansach kupionych na placu,  ciemnym swetrze w jaśniejsze romby na przodzie, podłsiały i w czarnych, skórzanych, wychodzonych półbutach.

Pułkownik, bo nadaje ton całej poczekalni. Przyszedł jako trzec, zajął to miejsce. Zaczął od szpitalnych opowieści, ze szczegółami medycznymi problemów jego żony, która po dwóch sepsach nie miała prawa wyjść, a wyszła. Szatyn w średnim wieku, siedzący w kącie, próbował skierować myśl pułkownika w stronę polityki. Bo uciszyć pułkownika nie sposób, szybko się okazało. 

Toaleta. Ważny szczegół pracowni medycyny nuklearnej. I butelki z wodą, w dłoni każdego z czekających. Piją wodę, to nakaz medyczny. Oddawanie moczu nie musi być nakazane, jest prostą konsekwencją. I czekają. Nie wolno wyjść do sklepu, bufetu, nawet spacerować po korytarzu. Może by nie napromieniowywać postronnych. 

Szkoda, że toaleta nie jest wygłuszona.

jestem

Jestem winien Wam ten wpis (o ile ktoś tu bywa i czyta): jednak obudziłem i piszę ja, Piotr, nie moja żona. Gdybym nie napisał wczoraj tego, co napisałem, dziś rano miałbym spokój, a tak – poczułem obowiązek otwarcia komputera, wejścia na ten blog i dania znaku życia.

W każdym razie znów mam poczucie, że skoro nie śpię, to kontroluję moje życie. Ale to pewnie jest złudzenie. A! I jakoś udało się uzyskać świetny wynik glikemii na czczo, 85 mg/dl…! Ciekawe… Czyżby dlatego, że objadłem się czekoladą na dobranoc…?

Dobrej środy!

Różne oderwane

Ledwo człowiek poczuje się lepiej, a już zaczyna snuć szerokie plany i roić najróżniejsze pomysły. Jeśli pozwolisz, abyś zaczął w nie wszystkie wierzyć, utoniesz. "Reżyseria to sztuka eliminacji pomysłów" – wtedy rozbrzmiewa mi w uszach to zdanie.

Inne fajne zdanie, które pochodzi z książki Kapuściński non fiction (cytuję z pamięci): pisanie wierszy wymaga nicnierobienia. (W kontekście do literatury reporterskiej, która wymaga działania). Jak to jest, że słyszymy tysiące mądrych zdań, na które nie zwracamy uwagi do momentu, w którym sami, po ciężkich bojach, długim czasie, i tworząc sami całą teorię – sami odkryjemy te stwierdzenia.

Jak to jest? Ponieważ człowiek nie może uczyć się w danym momencie czegokolwiek. Tylko tego, co jest aktualnie on the edge, czyli tuż tuż na granicy jego obecnej wiedzy. Jeśli to coś będzie zbyt blisko, znudzi (bo już wiadome), jeśli zbyt daleko, to znudzi (bo jeszcze nie ma szans być zrozumiałe).

Jak macie czas to popatrzcie jeszcze na ten film (w ramach rojenia planów i pomysłów, w ramach choroby i łóżka próbuję poszerzyć wiedzę). Myślałem, że tak pięknych siedemnastoletnich dziewcząt się nie retuszuje. Muszę to pokazać córce, zanim będzie chciała wyglądać tak, jak dziewczyny z czasopism. Dziewczyna oryginalnie ma, moim zdaniem, świetną figurę, a
jednak… A jednak nie jest! I choćbyś była fantastyczną nastolatką, to
i tak będziemy poprawiać!
Najciekawsze jest dla mnie to między 0:45 a 1:45. Głos zza ekranu (mniej więcej): teraz kilka drobnych pociągnięć – spłaszczyć brzuch, wyszczuplić talię, wyszczuplić ręce; to jest zaledwie siedemnastoletnia dziewczyna o jeszcze dziecięcej twarzy, twarz też wyszczuplimy; zawsze zwracajcie uwagę na linie szwów, zamków błyskawicznych, aby poprawki nie wyglądały nienaturalnie.

Trywialnie chory

Jestem chory jak dawno już nie byłem. Opisywanie objawów na blogu, tak wprost, trąci trywialnością "że aż zęby bolą" (a boli mnie już prawie wszystko, więc w sumie zęby więcej, zęby mniej), ale z kolei zupełnie nie mam siły, a jeszcze bardziej ochoty, ubierania tej treści w jakąkolwiek formę. "Tasak w głowie" – no, może tylko na to mnie stać. Lecz przecież literatura faktograficzna nie jest oględna ani błyskotliwa, byłoby to nawet niewskazane.

Dawno nie bolało tak, lecz czuję, że fizyczny ból czasem spełnia jakąś oczyszczającą rolę od bólu psychicznego. Rzeczy stają się jakoś prostsze. Moje oczekiwanie sprowadza się do tego, aby przetrwać, wyjść z tego. Żadnych innych, wielkich nadziei.

Dobrego dnia życzę Państwu, jak i samemu sobie (a u mnie będzie dobry, tak czy inaczej, bo czy może być coś lepszego nad spędzenie dnia w łóżku…)

Jezus w moim miasteczku

Siedzę w kuchni przy oknie, światło zgaszone, migają lampki. Nie mamy choinki, jaką w domu miała zawsze Ioana, a ja – nigdy. Ale mamy kolorowe lampki, zawieszone na oknie. Mrugają…

Szukam miejsca, gdzie w moim małym miasteczku mógłby się narodzić Jezus. Z pewnością nie byłby to mój dom ani żaden inny należący do moich przyjaciół i znajomych. W zasadzie jedynym miejscem, które znalazłem, byłaby… noclegownia. Jest niedaleko szkoły.

Nie piszę o tym ze smutkiem czy rozgoryczeniem. Rozumiem też, że nie dowiedziałbym się o tych narodzinach, na pewno nie od razu, tak jak pasterze. W zasadzie kiedy miałbym możliwość się o nich dowiedzieć? Nie wiem… Przez moment postawiłem się w sytuacji Natanaela, wątpiącego czy może być coś sensownego na tym świecie. Nie wierzę mediom, dostrzegam względność nauki, filozofii, sądownictwa… Co mnie mogłoby zachwycić? Czyli – po czym poznałbym Jego?

Smuga

Między palcami trzymam cienką smugę, przewija się, biegnie – z wczoraj w jutro, niejasne skąd jest i dokąd prowadzi. Dziś czuję i chwytam, ale jutro czy będzie. Popełniam tylko to, o czym mniemam, że słuszne. Mniemam. Popełniam.

Smuga nie jest moja. Nie stworzyłem jej, pobiegnie dłużej niż ja. Jej się tylko chwytam, skoro mnie raz spowiła, za nią spoglądam gdy znika, i czekam.


Stare zapiski

Zaczęliśmy szukać starych opowiadań dla dzieci. Tak dokładnie to nikt nie wie, czy były dla dzieci czy dla dorosłych, bo pisałem je na zgrupowaniu naszego zespołu, jakieś dwadzieścia lat temu, i bardziej słuchali ich właśnie dorośli. Były czytane po kolacji, przed tym, jak maluchy szły spać. Tytuł tego cyklu brzmiał UDeBeBeL, od słów: Uważajcie Dzieci Bo Bałwanek Leci. Jeśli ktoś z czytających posiada to w swoich zbiorach – proszę o kontakt 😉

Znalazłem za to inne rękopisy, wzbudzające dziś śmiech, pokrywający chyba rozczarowanie…

Jestem idiota nad idiotami i niezły jeleń. Skoro widzenie świata zależy od założeń i interpretacji wewnętrznej, więc od tego zależą także moje smutki jak i radości, więc dlaczego nie interpretować radości zamiast smutków? Czysty zysk! Chyba, że jestem masochistą.

No proszę – bo w gruncie rzeczy chyba nic się nie zmieniłem… Jest tam data z ostatniego dnia 1991 roku.

Albo to (też 19 lat temu, jest data z sierpnia):

Dzisiaj umarłem
raz z rana, drugi raz po południu
tak jak przedwczoraj
storpedowałem kumpla-idiotę
Gdy wyciągałem nogi wstał drugi
lepszy, myślowy, a może i człowieczy* tytan
pewnie i tak dam mu w łeb po zachodzie słońca
jutro ze dwa razy, pojutrze…
Jeszcze chce mi się tworzyć
pięściami i kopniakami modeluję nowy mózg zanim
kropnie mi kopa radości
a później zaleje rozczarowaniem
Boję się tylko, że zabijawszy się za tydzień, zapomnę ze zmęczenia
stworzyć siebie na nowo…


*zatarte, tekst prawdopodobny

hehe, no no…

Albo jeszcze to (brak daty):

…na jedno z najprostszych pytań: która godzina, nie odpowiedziała w ogóle, tylko pokazała ostentacyjnie lewy przegub dłoni wypinając cyferblat zegarka. Ten brak odpowiedzi jest znaczący i uważnemu obserwatorowi może dać wiele informacji, np. delikwentka jest małomówna, skromna, wrażliwa, posiada ciekawą osobowość, lub przeciwne cechy: jest gburowata, niewrażliwa na prośby innych, lekceważąca. Jednak prosta konfrontacja z wyglądam np. twarzy zmusza do odrzucenia tego drugiego przypadku.


Rety!

Po co w ogóle pisać? Na pewno nie po to, aby coś pozostało. Tak, pisanie to autoterapia, i jeśli ma coś z tego pozostać – to o tyle, by znów pomóc, po latach, np. przez wybuch śmiechu. Albo by przypomnieć kim jesteśmy, i żebyśmy sobie za dużo nie wyobrażali, i nie próbowali za wiele, bo to i tak niewiele da.

Znów ta melodia

Ulepię od nowa
i morza i lądy
obsypię garściami
pachnących łąk…

Faz, Wojciech Waglewski, voo voo

Tęsknota za lepszym światem, nawet jeśli ten, w którym teraz jestem, jest wspaniały. Za większym szczęściem, nawet jeśli jestem szczęśliwy. Nie rozumiem. Księżyca zaczęło ubywać, z prawej strony i od góry. Dziś bez chmur jest, odcina się ostro jak rozżarzona do białości jednogroszówka. Gdy wracaliśmy z Krakowa, lampy uliczne wśród pól, między wsiami, dalekie i bliskie, nie różniły się niczym od gwiazd. Jakie to ma znaczenie.



Z drogi do Kowar

Sałata lodowa

Muszę złożyć gratulacje za reklamę radiową. Podczas jazdy samochodem, w lejącym się z radia potoku reklam, ta jedna dobiła się do mojej świadomości. Jest absurdalnie, niewymownie głupia, i jest oczywiste, że tak ma być. Pamiętam nachalnie powtarzający w kółko żeński głos: sałata lodowa, dwa dwadzieścia dwa, poszukiwana, niebezpieczna (czy jakoś tak), jedyna taka, sałata lodowa, dwa dwadzieścia dwa, jedna głowa, sałata lodowa; Lidl, mądry wybór.