Małe szaleństwo czasem

Opowiem Wam o moim małym szaleństwie, które popełniłem przed świętami.

Była niedziela. Jak to w niedzielę, nierzadko człowiek taki jak ty i ja mamy więcej czasu, mniej stresu i czasem myślimy o przyszłości. W trakcie moich rozmyślań nad tym, co będę robił w Rumunii, bo już wiedziałem, że jedziemy, pojawiała się nagła, choć przecież oczywista decyzja, że będę tam robił zdjęcia. Bo przecież półtora roku temu fotografowałem i powstał cały zestaw fotografii ulicznej.

Tamto fotografowanie okupione było stresem o aparat fotograficzny. Był to ten, którym robiłem wszystkie inne zdjęcia. Gdybym go uszkodził lub stracił  (ma się rozumieć wraz z obiektywem), co na ulicy jest o wiele bardziej prawdopodobne niż np. w studiu fotograficznym, byłby to duży problem. Tym razem mam w ręku nową maszynę, o wiele lepszą ale też… droższą. Niestety.

Fotografowanie uliczne nie znosi stresu, a już staje się farsą, kiedy ten stres daje po sobie poznać fotograf. Bo musi on być rozluźniony nie tylko „za siebie”, że tak powiem, ale również za ludzi, których spotyka i którym chce pstryknąć fotkę. Powinien być na tyle beztroski, spokojny, powinien być nieszkodliwym lekkoduchem aby przekonać ludzi wokół siebie, że przecież zrobienie im zdjęcia to nie jest w zasadzie nic, po prostu takie sobie, zabawa, przyjemność, no mała uatrakcyjnienie im życia na nudnej, codziennej ulicy. Powinien dać im do zrozumienia, oczywiście bez słów, że wcale nie robi im nic złego. Bo przecież nie robi(!)

Skoro więc fotograf będzie nerwowo przełykał ślinę i myślał o tym, czy z tyłu nie zbliża się jakiś życzliwy przechodzień, który mu niespodziewanie wyrwie z ręki aparat, to żegnajcie dobre zdjęcia. To już lepiej nie wychodzić na ulicę.

Myśl moja zwróciła się w stronę zakupu nowego, taniego aparatu. Najlepiej, gdyby miał prosty obiektyw, bez zoom, o ogniskowej 35 mm. Musiałaby to być np. bezlusterkowa cyfrówka z wymiennymi obiektywami. Szybki rzut oka na sklepy internetowe dał mi do zrozumienia, że koszt z pewnością będzie wyższy niż dwa tysiące. Niedobrze.

W szafie, której dawno nie otwierałem, jest torba z aparatem Zenit 12xp. Były w niej trzy obiektywy, między innymi Pentacon 29 mm. Od biedy by się nadał. A jednak nie mogłem go znaleźć. Widocznie zmienił w międzyczasie właściciela. Znalazłem jednak przejściówkę pozwalającą założyć obiektyw od Zenita (z gwintem M42) do Canona (bagnet). Mój stary Canon 5D leży sobie na półce, mógłby więc wrócić do akcji.

Poszedłem na skróty. Wpisałem w wyszukiwarkę hasło „kultowy obiektyw M42 35 mm ” i na jednej z pierwszych pozycji otrzymałem pewien artykuł w internecie, opowiadający o obiektywie… Carl Zeiss Jena Flektogon 35 mm. Cena… 300 zł.

Dobra, teraz Allegro. Są dwa takie obiektywy, jeden w Częstochowie, drugi w Toruniu. Jest niedziela, gdybym zamówił jutro rano, kurier pewnie dowiezie przed świętami, czyli przed naszym wyjazdem. Ale chciałbym je mieć w ręku zanim kupię. Może w Krakowie uda się znaleźć? W poniedziałek dzwonię do krakowskich komisów, ale tam pustki. Żadnego obiektywu w okolicach 35 mm. Pozostaje więc Częstochowa. Dzwonię, rezerwuję i we wtorek rano jadę. Trafiam do nowo wybudowanego biurowca gdzieś na bocznej uliczce, wśród niskiej starej zabudowy. W biurowcu – zwykły biurowy korytarz. Otwieram drzwi od pokoju. Widzę dwa stoliki. Nie widzę okna, bo zasłaniają go stojące za stolikami szafy. Jest ich kilka. „Sporo ma pan obiektywów” mówię do sprzedającego. „Zebrało się. W tym momencie siedemset sztuk”.

Mam Flektogona. Tę tańszą wersję, ze światłem 2.8. Droższa wygląda lepiej i ma światło 2.4. Na wyglądzie mi nie zależy, wprost przeciwnie, im gorzej tym lepiej. Ważny jest obraz. A muszę przypomnieć sobie, jak się ostrzy ręcznie. W ogóle będę pracował ręcznie, bo nawet gdybym chciał, to ekspozycji mój Canon mi nie ustawi – Flektogon posiada jedynie automatyczne przymykanie przysłony, ale w przypadku przejściówki, której muszę użyć, nawet to przymykanie nie działa (przysłona zamykana jest na stałe, w momencie przekręcenia pierścienia).

Zaczynam się uczyć. Wiem, że można opanować manualną obsługę tak, że nie będzie to przeszkodą. I jestem zaskoczony rezultatami. Okazuje się, że w wielu sytuacjach ręczne ustawianie ostrości jest lepsze i szybsze, niż przez autofokus. Odkryłem, że można ustawiać ostrość wcześniej, planując kadr. Np. widzę sytuację, którą chcę sfotografować. Planuję odległość i ustawiam np. 2 metry na obiektywie. Potem pilnuję tylko, aby znaleźć się 2 metry przed obiektem. W ten sposób mogę zrobić ostre zdjęcie mijanym osobom, podczas gdy każdy autofokus będzie miał z tym problem i raczej polegnie.

Poza tym Flektogon niesamowicie rysuje… Wystarczy przymknąć obiektyw do f4, a przy f5.6 rezultaty mnie zadziwiają.

Romania, street fot Piotr Kubic

Pojawiły się i problemy. Przy ustawieniu ostrości na nieskończoność lustro delikatnie zahaczało o obiektyw. Zbadałem w którym miejscu i dokonałem milimetrowej rzezi przy pomocy pilnika, który dostarczył mi teść. Okazało się też, że przy zablokowanym bolcu przysłony (z powodu przejściówki) przysłona niechętnie domyka się powyżej f8. Wystarczy jednak poruszyć lekko pierścieniem odległości, a przysłona wskoczy na swoje miejsce.

Tak więc działam! Bez stresu, z nowym, ciekawym sprzętem, ucząc się czegoś nowego. To mały, nowy rozdział w mojej fotografii. 

Romania, street fot Piotr Kubic



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *