Jestem w Rumunii i ciągle zwala się na mnie ogrom emocji, z różnych stron, z którymi muszę sobie jakoś poradzić. Spotykamy, jak zwykle, wielu znajomych, z którymi bardziej lub mniej jesteśmy związani i różnie utrzymujemy kontakt. Napotykam na uśmiechnięte, pełne życzliwości twarze, ale nie jestem w stanie na te gesty odpowiadać, jakbym nie miał siły. Plan fotografowania na ulicy nie bardzo się udaje, bo za dużo ról chciałbym spełnić, wręcz czuję się w obowiązku – być nieustannie niezłym rodzicem, dobrym gościem, gdy jesteśmy w gościnie, nie najgorszym zięciem i szwagrem, nie wrednym dzieckiem (ojciec pisze do mnie maile, że oboje z mamą tęsknią, choć sądzę, że mama bardziej, a kiedy przesyłam mu zdjęcia, na którym brak jednego z jego wnuków, muszę potem uzupełniać korespondencję).
Przed chwilą córka oczekiwała ode mnie, że posłucham, bo oto czyta książkę (jak się cieszę, że czyta) i natrafiła na zabawny fragment, którego muszę posłuchać. W tej samej chwili teść zaproponował mi dolewkę piwa, na którą się zgodziłem. Słuchając, co czyta mi córka po polsku zacząłem wołać do teścia, żeby przestał mi już nalewać, ale on nie reagował i szklanka napełniła się po brzegi. Zdałem sobie sprawę, że mówię do niego coraz to bardziej podniesionym głosem: „dziękuję”, czego on przecież nie rozumie, bo do niego powinienem mówić po rumuńsku. Najwyraźniej nie panuję nad rzeczywistością.
Dwa razy wyrwałem się na przechadzkę. Trafiłem jednak na dzielnicę zamożnych ludzi, bo domy i obejścia przypominały te nasze, znane mi z małopolski. Prędzej wywierają na mnie wrażenie detale, niepozorne miejsca, które jeszcze pozostały i nie zastąpiła je znana nam zachodnia nowoczesność. Na przykład takie jak to.
W wyprawach przeszkadza też mróz, który osiąga nawet minus trzynaście stopni, i towarzyszący mu wiatr. Ale najbardziej brak mi siły i determinacji, by wstać o siódmej rano, wypaść na miasto i wrócić na jedenastą, kiedy reszta rodziny właśnie rozpoczyna właśnie działalność.
Udało się przynajmniej napisać kilka tekstów, które umieściłem pod tym adresem. Mam jeszcze co najmniej dwa w planach, może powstaną. Załączę tu jeszcze jedno zdjęcie, które jest dla mnie osobistym osiągnięciem typowo warsztatowym, związanym z nowym (starym) obiektywem.
Zauważyłem w autobusie, że kobieta będzie wysiadać i przejdzie obok tego oto młodego człowieka. Ekspozycję miałem już ustawioną na wnętrze autobusu (nie korzystam z automatyki, robię to ręcznie), pozostało zadbać o ostrość. Obliczyłem szybko, że zrobię zdjęcie, kiedy kobieta będzie niewiele ponad metr ode mnie. Ustawiłem odległość na obiektywie. Liczba przysłony wynosiła, jak się zdaje f5,6, co zwiększa głębię ostrości i pozwala nieco zniwelować błąd ustawienia odległości. Już nie pamiętam, czy podniosłem aparat do oka, czy strzeliłem spod brody, wszystko działo się tak szybko.
Na zdjęciu widać dwie postaci, które wydają się sobie dość podobne. Lecz dzieli je kilkadziesiąt lat życia. Na starszej twarzy widać wysiłek i skupienie. Na młodszej – skupienie i spokój. Mógłbym powiedzieć, ze to typowy wygląd współczesnego, młodego Rumuna – studenta, intelektualisty. Mam wrażenie, jakbym widział tę samą osobę z różnych okresów w jej życiu. Albo jakby nastąpiło spotkanie rodzeństwa, bliźniąt wręcz, których życie zostało jakimś sposobem rozsunięte w czasie. Myślę o tym, jak inny był świat, kiedy kobieta miała tyle lat, co ten chłopak. I o tym, że on nie ma o tym pojęcia, jaki był świat, gdy ona była młoda. A jednak on byłby skłonny zmierzyć się z jej światem, o wiele mniej przyjaznym, bardziej surowym, bezwzględnym. Świadczy o tym jego spokój, pokora i gotowość do pogodzenia się z losem. Właśnie te cechy charakteryzują Rumunów – takich, jakich poznałem.