Telewizja wyemitowała mój materiał

Umieściłem na FB informację o wystawie moich zdjęć w Teatrze Barakah, otwarcie 27 września 2024. To wydarzenia zasługuje na dłuższą opowieść, ale teraz chcę napisać o czymś innym.

Dwa lata temu zrobiłem krótki filmik i umieściłem na FB. Otrzymałem wtedy 11 lajków.

Okazało się, że Telewizja Kraków wykorzystała dużą część z tego filmu. Zrobiłem zrzut ekranu mojego filmu, na który nałożone było logo TVP i podpis: źródło Piotr Kubic. Wtedy liczba lajków wyniosła… 101 (słownie: sto jeden).

Wniosek – samodzielnie dokonuje oceny zaledwie jeden człowiek na dziesięciu. Zaś 90% ludzi ocenia według tego, jak sugerują mu inni, których on uważa za autorytet. Telewizja ciągle jest autorytetem.

Zrozumienie tego mechanizmu jest kluczowe dla kogoś, kto np. chce być sławny, kto chce by słuchało go społeczeństwo. Gdybym chciał być politykiem, musiałbym wykorzystywać ten mechanizm jak i wiele innych. Problem w tym, że nie mogę się z tym pogodzić wewnętrznie. Zostałem jakoś zaprogramowany na to, że liczy się meritum, umiejętności, wiedza, poziom, godność człowieka, i że to ocenia się w bezpośrednim kontakcie. Powyższy przykład pokazuje, że nic z tych rzeczy nie musi mieć żadnego znaczenia, jeśli chodzi o popularność. Nie godzę się na to, nie obchodzi mnie to.

W tym tygodniu umieściłem informację o mojej wystawie. W ciągu 3 dni notka otrzymała 42 lajki i zero komentarzy. Dziś zamieściłem zrzut ekranu ze strony Radia Kraków z adnotacją, że Radio zaprasza na wystawę. Po godzinie lajków jest 39, internauci gratulują w komentarzach. Patrzę i uśmiecham się wewnętrznie, bo powstaje takie pytanie: a) bardziej zależy mi na popularności, czy b) na tym, aby moje prace fotograficzne nawiązywały kontakt z kimś, kto na nie patrzy?

Oczywiście, że zależy mi na b). Mam ochotę powiedzieć, że nie interesują mnie ci, co przyklaskują, choć nie wiedzą, komu i czemu. Buntuję się wobec efektu stada. Interesuje mnie istota, meritum, sens, nie opakowanie, otoczka, czyli – ściema, kluczenie, kombinacje, mydlenie oczu. Jakaś część wewnątrz oczywiście lekko żałuje – nie będziesz sławny (ha ha), ale trudno.

Szał paniczny

Próbuję dokończyć album z fotografiami teatralnymi, nad którym pracę rozpocząłem… kiedy to było…? Prawie rok temu. Praca idzie jak po grudzie, oczywiście zastanawiam się – dlaczego. Czy dlatego, że jestem świadom, jak taki album obnaży mój sposób widzenia, który, „oczywiście”, okaże się zbyt małostkowym i niedojrzałym? Czy dlatego, że ciągle mam wrażenie, że nie dotarłem do tego, co czai się wewnątrz mnie, tej wizji, do której nie doszedłem. Ona tam jest, ale kiedy zaczynam ją przekładać na konkret – czyli określone zdjęcia, ułożone według założonego planu – to wizja rozmywa się. Rzeczywistość rozmija się z oczekiwaniami. To bardzo trudny moment, choć na początku wcale nie wydaje się taki trudny, ba, nawet nie wiem, że on nadejdzie. Kiedy po wstępnym ułożeniu zdjęć wracam do nich za chwilę, godzinę, pół dnia, dzień, dwa, tydzień, i oceniam: słabe, nie o to chodzi, a o co chodziło, dlaczego nie robi wrażenia, dlaczego się nie składa w narrację.

„Dyktanda” Stanisława Lema w Teatrze Barakah, 2014, fot. Piotr Kubic

Przepytałem moich bliskich, udało się namówić Beniamina, żeby oglądnął to, co już mam. Miałem niewielką nadzieję, że mi pomoże, ale bardziej liczyłem na to, że zobaczy coś dla niego nowego, zdobędzie doświadczenie takiej „dziwnej pracy”, która dla mnie, w jego wieku, w ogóle nie była pracą, była wręcz dziwactwem i fanaberią. A teraz spędzam nad nią godziny, dni, i rozrywa mnie jakaś mieszanina uczuć, „szlag mnie trafia”, bo mam 140 tysięcy zdjęć teatralnych, i co – i nic…?

Beniamin już na wstępie strzelił uwagą w dziesiątkę – zdjęcie na okładce jest za słabe, trzeba je przenieść na tylną część okładki. Ma rację! Potem, wspólnie, znaleźliśmy kilka kolejnych ogniw łańcucha fotograficznego, zajęło to godzinę, może więcej, ale posunąłem się do przodu. Wczoraj – moja dziewczyna dawała swoje uwagi, ona częściej zadaje trudne pytania, lecz one sięgają tam, gdzie ja nie sięgam. Początkowo się buntuję, ale potem wracam i myślę, znów od nowa. Zaczynanie od nowa, a przynajmniej – nie banie się tego, na tym polega ta praca…

Bezlusterkowiec wykazuje opóźnienie

Muszę znów uczyć się robienia niewielu zdjęć. Ale nigdy nie pstrykałem bez zastanowienia. Jednak zmiana aparatu z lustrzanki na bezlusterkowiec wywołała pewną dezorientację. Przestałem trafiać w momenty, które chciałem sfotografować. Fotografując bezlusterkowcem zacząłem się spóźniać o ułamek sekundy.

Kolega podpowiedział mi, że przyczyną jest pewnie opóźnienie obrazu w wizjerze. Rzeczywiście – w lustrzance widzę obraz bez opóźnienia, ale wizjer elektroniczny tworzy obraz z impulsów, które nadchodzą z matrycy.

Wiedziałem, że nauczę się kiedyś wyczuwać to opóźnienie i naciskać spust ułamek sekundy wcześniej. Ale zanim miałem się przyzwyczaić – musiałem robić zdjęcia. Więc zacząłem strzelać seriami.

Te serie to jednak i tak za mało. Robiąc 12 czy nawet 25 klatek na sekundę – nie mam pewności, że uchwycę to, co wiem, że się zdarzy i co chwytałem lustrzanką. To jest niesamowite, jak układ nerwowy jest zdolny nauczyć się odruchów, które synchronizują się z rzeczywistością co do setnej części sekundy. Z drugiej strony – to nic dziwnego. Przecież np. gra w pingponga polega na podobnej precyzji, koordynacji w czasie.

Naprawdę nie mam zamiaru przeglądać stu zdjęć, z których potrzebuję jedno czy dwa. Naprawdę można nauczyć się wstrzeliwać w dokładnie potrzebnym momencie. Dużo zdjęć – za dużo zdjęć. Zejdźmy znów do jakości, nie ilości.

Z próby medialnej spektaklu „Do dwóch razy sztuka”, Teatr Variete, Kraków. Na zdjęciu Barbara Kurdej-Szatan i Michał Staszczak

Porażki uczą lepiej

Powracam do zdjęć, które zrobiłem kilka tygodni temu. W półtorej godziny, bo tyle trwał program Klauna Felixa. Powracam do tych zdjęć dopiero teraz, ponieważ, po fotografowaniu i po pierwszym rzucie okiem na zdjęcia dopadło mnie załamanie.

Wielu pewnie pomyśli – fotograf to fotograf, robi zdjęcia, wybiera, obrabia i tyle. Lecz z czasem, kiedy w świecie wokół dostrzega się coraz więcej szczegółów, zależności, ale przede wszystkim ludzki emocji i historii (w najzwyklejszych sytuacjach również), wtedy bywa coraz trudniej.

Może najtrudniej jest wtedy, kiedy w akcji było piękno, ale na zdjęciach go nie widać. I nie chodzi tu o porażkę typu – nie dałem rady warsztatowo, zabrakło umiejętności, zabrakło wiedzy, zaangażowania. Na pewnym poziomie fotografowania można tylko rozłożyć ręce i powiedzieć: jakoś nie scaliłem się z tym, co się działo. Może za mało spałem, może jakaś niespodziewana blokada emocjonalna, psychiczna…, może zbyt zostałem zaskoczony. Trudno.

Klaun Felix rozkłada długą tyczkę i za jej pomocą puszcza dużego, kolorowego ptaka, który szybuje nad widownią. Zaskoczył mnie cudownym sposobem. Ale fotograf może się poddać emocji tylko trochę, bo jakaś spora jego część ma zrobić zdjęcie. A tu – zjada mnie jeszcze ogromny kontrast świateł między oświetloną sceną a słabo doświetlonymi widzami. Kontrasty sam kontroluję, nie ufam automatyce. Ale tu coś mi przeszkadza… Z pięknej sceny, w fotografiach, pozostaje niewiele…

Przeglądnąłem jakieś 85% fotografii i nagle widzę, że obrazy zaczynają się kleić. W rytmach, przestrzeni, wyrazach twarzy, zaczyna wyłaniać się istota tamtej sytuacji. Przynajmniej na koniec…

Jednak! Nie ustawaj w pracy!

Uaktualnienie – po 3 dniach:
Powracam uparcie do zdjęć i właśnie znalazłem to, czego szukałem, a czego nie widziałem do tej pory. Ptak lecący nad widownią, mający w tle niebo teatralne – gwiazdy reflektorów. Poruszający nim człowiek stał się mały, niewiele znaczący. Ważniejsze jest zjawisko, chwila, trwająca sekundy, a za moment – już przeszłość.

Klaun Feliks podczas spektaklu w Teatrze KTO, Kraków, luty 2023

Pożegnanie z modelem

Tego, co widzicie poniżej, nie było tak naprawdę na ulicy. Kształt był mniej więcej ten sam, ale jego wymowa – zasadniczo inna. Ale w szarości i mroku tamtego wieczoru można sobie wyobrazić lepszy świat, a nawet przetransponować ten, który jest, do weselszej tonacji. Fotografia na to pozwala, o wiele szybciej niż np. malarstwo. Obraz z krakowskiej ulicy, taki, jaki ja chcę widzieć.

Wielka płaszczyzna ściany kamienicy nie poczuje się niezręcznie pod wpływem takiej interpretacji. Nie poczuje się w ogóle. Jeśli tylko nie wybiegnie do mnie właściciel albo zarządca, i nie przegoni, to naprawdę nie muszę się zastanawiać, czy ktoś cokolwiek czuje w związku z moim odczuwaniem ściany kamienicy. A właśnie ta rzecz jest nieosiągalna przy fotografowaniu ludzi.

(Nie) uciekaj od emocji

Mam wrażenie, że niemała część ludzi stroni od uzewnętrzniania spontanicznych emocji. Wzruszenie jest postrzegane jako słabość. Ale nie tylko wzruszenie, również zamyślenie, zaciekawienie, nawet zwykły uśmiech skierowany do drugiego człowieka – czasem są jak niepożądany odruch, którego lepiej się wystrzec.

Przypomina mi się historia pewnego zdjęcia, które załączam poniżej. Zrobiłem je dawno temu na oddziale kardiologii szpitala dziecięcego. Na tym oddziale było wiele dzieci, od noworodków po kilkuletnie. Wszystkie z chorobami, wadami serca. Zrobione zdjęcia pokazywałem później na zajęciach fotoreportażu, w czasie, gdy uczęszczałem do szkoły fotograficznej. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy z wielu kwestii, które dziś są dla mnie oczywiste.

Zdjęcie zostało podsumowane przez prowadzącego w ten sposób: to nie jest dobre zdjęcie, nie róbcie tak.

Przez lata wręcz nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego tak powiedział. Byłem zaskoczony i nie zapytałem go. Ale tego rodzaju zaskoczenie wynika nierzadko z faktu, że przeczuwa się, że pytanie „dlaczego” niczego nie wyjaśni, bo nie otrzymam szczerej odpowiedzi.

Co ciekawe – bardzo często czuję, że nie powinienem pytać – tak do końca, dążąc do sedna – nie powinienem pytać ludzi właśnie wtedy, kiedy czegoś naprawdę nie rozumiem. Pytania „dlaczego” są trudne, mój ojciec notorycznie na nie narzekał, gdy byłem dzieckiem i nastolatkiem. Pytania „dlaczego” często objawiają słabość tych, którzy je otrzymują. Bo bardzo często na pytanie „dlaczego” – pytany musiałby odpowiedzieć: nie wiem. Albo: przypuszczam, wydaje mi się. Jeśli pytany jest np. nauczycielem, to klops, bo jak powiedzieć uczniowi – nie wiem? Podobnie w przypadku kierownika, dyrektora, lekarza wobec pacjenta. Okazuje się, że najprostsze pytanie sprawia największe trudności, a zadając je można się nieźle narazić. Pytanie „dlaczego” jest swoistym testem klasy człowieka.

Podsumowując więc temat – po latach wiem, że to zdjęcie świetnie oddaje walkę dzieci o życie i zdrowie na oddziale kardiologii. Zrobiłem wtedy wiele zdjęć – noworodki w inkubatorach, dzieci w łóżeczkach, dzieci doglądane przez pielęgniarkę, dzieci podczas lekarskiego obchodu, dzieci z matkami, które mieszkały w szpitalu, dzieci z bliznami na klatce piersiowej po operacji. Żadne z tamtych zdjęć nie oddaje tematu tak dobrze, jak właśnie ta fotografia. Dlaczego więc prowadzący rzucił tak dziwną i niezrozumiałą opinię? Przecież był to niezłym fotoreporter.em Jedyny powód, jaki mi przychodzi do głowy – został zaskoczony własnymi emocjami i stojąc przed grupą adeptów fotografii – nie wiedział, co z emocjami zrobić. Uciekł, zaprzeczył.

Wynika z tego dalsza obserwacja – czasem nauczyciele po prostu się mylą, mówią wbrew uczniom, z różnych powodów. To blokuje rozwój, bo uczeń idzie błędną drogą, traci czas i swoje siły, których zapas jest ograniczony. Bądźcie czujni i wrażliwi na wewnętrzne poczucie – że „coś się tu nie zgadza”. Czasem większość ludzi wokół będzie twierdzić coś, co Wam wydaje się dziwne, niespójne. Poszukujcie powodów Waszego wahania, zastanowienia. To poszukiwanie otworzy przez Wami nowe światy.

Chodzi o prawdę, nie chodzi

W tym zdjęciu światło zostało zmanipulowane. Słońce stało dość wysoko, z lewej strony, oświetlało dolną prawą część. Po korekcji górna część wydaje się jaśniejsza, bardziej żywa, niż dolna.

Fotografom nierzadko trudno odejść od rzeczywistości. Pogodzić się z tym, że to, co jest na zdjęciu, nie musi odpowiadać temu, co rzeczywiście było fotografowane. A nawet lepiej, żeby nie odpowiadało rzeczywistości. Oczywiście jest wielka dziedzina fotografii, która walczy o wierne oddanie kolorów, szczegółów, perspektywy. Tej walce służą drogie obiektywy, matryce, monitory, kalibratory, drukarki, papiery fotograficzne.

Co lepiej oddaje „prawdę”, co jest jej bliższe – spontaniczność i wykorzystanie przypadku, czy aptekarska precyzja i wielokrotnie powtarzane próby?

Jesteśmy subiektywni na wskroś, ale w dążeniu do prawdy pokładamy nadzieję na odnalezienie obiektywnego i niezmiennego mianownika, wspólnego wszystkim ludziom. Czy to nie paradoks?

Świąteczne życzenia

W świąteczne dni życzę Wam spokoju. Niech w samym środku pustego pola ukaże się to, co dla Was najważniejsze, czego na co dzień nie widać, bo jest przytłoczone chaosem przeciętnych problemów.


To bardzo oszczędna forma i treść życzeń. Żeby nikogo nie zniechęcić, nikomu się nie narazić, ale też by uniknąć zaszufladkowania. Przecież mógłbym rozwinąć całe akapity o Jezusie Chrystusie, Jego ofierze, miłości, poświęceniu, męczeńskiej śmierci i zwycięskim zmartwychwstaniu. Lecz rozwinięcia takie nie wydają się w naszym społeczeństwie potrzebne. Wydaje się, że wszystko zostało powiedziane, wszyscy wiedzą na tyle, żeby mieć własne zdanie. Jest za to potrzeba poszukiwania wspólnego mianownika między najróżniejszymi opiniami, postawami. Przecież wszyscy jesteśmy ludźmi i kwestie esencjalne muszą być na nas wspólne. Kłótnie wynikają z tego, że strony nie dotarły do esencji, i niestety czepiają się pomniejszych zagadnień.

Na Święta życzę, de facto, pustki. Z niej ma szansę wyłonić się to najważniejsze, które potrzebuje czasu, wolnej przestrzeni, które nie znosi konkurencji i wycofuje się, gdy wyczuje, że miałoby rywalizować z czymś mało ważnym. Odkrycia tego, co ważne, na nowo, życzę.

Portret mówi

Portret to środek komunikacji portretowanego z tymi, którzy będą go oglądać. Portretowany, który nie bierze pod uwagę widza, odbiorcy, myśli tylko o tym, jak ja wyglądam, a nie o tym, co chcę przekazać temu, kto mnie będzie oglądał, jest egocentrykiem.

Zdałem to sobie sprawę przy okazji kilku portretów, które wykonałem niedawno. Portretowany wybrał zdjęcie, które nie zawiera żadnego pozytywu, nie zawiera niczego. Przynajmniej tak starał się wyglądać i dość dobrze mu się udało.

Ale nie to mnie zastanawia. W kilku innych zdjęciach próbowałem ocieplić jego wizerunek i udało się to – nieznacznie, ale więcej nie trzeba. Na wypranej z emocji, lekko melancholijnej twarzy, pojawił się gdzieś promyk. Nie do końca wiadomo gdzie, patrząc – szukam go, wędruję między oczyma, ustami, czołem, patrzę na policzki. Ta wędrówka jest fascynująca.

Nie zostawił mi wyboru. To się zdarza, taka praca. Ale jest niezwykły sposób, w jaki odrzucił wszystkie inne zdjęcia z wyjątkiem tego jednego, pustego. Były to słowa nie tylko awersji, ale prawie wstrętu, może strachu. Pomyślałem, że nie myśli o odbiorcach i o tym, że mógłby im dać coś ciepłego, co ma w sobie. W zdjęciu, które wybrał, jest ignorancja kogoś, kogo spotka on, żywego, samemu będąc na fotografii.

Portretowany nie wie, kogo spotka, ale w portrecie widać, czy chce, próbuje, nawiązać kontakt, czy obchodzi go tamten człowiek. Portret jest tym trudniejszy dla modela, że nie może on przewidzieć, z kim się spotka. Portretowany, gdyby chciał pomyśleć o ludziach, którzy na niego spojrzą, mógłby choć próbować dokonać analizy społeczeństwa, ludzkości, pomyśleć o tym, co on myśli o człowieku w ogóle. Czy ma coś do dodania do ogółu? Nawet proste – czy lubi ludzi, czy w ogóle o nich myśli? Czy myśli tylko o sobie? To widać na portrecie. Bardzo dużo widać…