Kiedy Ty odjeżdżasz, czuję się spokojny. Powiedziałeś to, co miało zostać powiedziane, krzywa emocji wezbrała i opadła, tak jak powinna opaść, by zgodzić się na odjazd. To doprawdy szczęście, kiedy można w spokoju się rozstać. Jakie to szczęście, o tym dowiaduję się dopiero wtedy, kiedy z innymi ludźmi to się nie nie udaje.
Poszukuję tego u innych, ale tak rzadko, prawie w ogóle, udaje się znaleźć. Czy my dwaj jesteśmy napiętnowanie podobną przeszłością? Mieliśmy wspólną, nadopiekuńczą matkę? I my dwaj spotkaliśmy się, już bez matek, ale wyczuwając siebie na tyle dobrze…
Dramatyczna to sytuacja, gdy szuka się w kimś czegoś, co przecież powinno być. Bo świadczą o tym niewątpliwe, jak by się wydawało, symptomy. Szuka się uparcie i nieustępliwie, a jednak na próżno. W końcu przychodzi się pogodzić, że tego czegoś nie ma. Mimo, że za każdym razem, za każdym spotkaniem, ujrzeniem, spojrzeniem, wymianą zdań można by przysiąc, że warto szukać.
Teatr to iluzja, przecież wiem o tym. To nieustająca obietnica, że za scenografią, muzyką, światłami i aktorstwem jest rzeczywistość. Tej rzeczywistości oczywiście nie ma — nie ma w samym teatrze. Teatr ma pozostawić w nas niedosyt. Kiedy wreszcie to zrozumiem? Kiedy przestanę się na to nabierać?
Lecz nie problem w tym, by nie nabierać się na teatr. Problem polega na tym, że z ludźmi, którzy tworzą teatr, nie da się normalnie porozmawiać, nawiązać nici kontaktu. Mimo, że na scenie rozgrywa się to, co dobrze rozumiemy i czujemy, to poza sceną to coś przestaje istnieć. Albo jest tak zmutowane, że nawiązanie kontaktu z twórcami na poziomie tego, co przekazuje spektakl, graniczy z ekwilibrystyką na wysokiej linie, której nijak nie można dostrzec. Próbowałem to robić i mam już dość tych prób. Stąd jakaś dziwna żałosność premier i bankietów premierowych, podczas którym czuję, że rozgrywa się jakieś spore nieporozumienie.
Oczywiście zawsze pozostaje opcja, że jestem nienormalny, przewrażliwiony, dziwny. I dla spokoju wszystkich, również siebie, wybieram ją bez większego rozczarowania.