Szkolny korytarz, kolejne drzwi szkolnych klas, w końcu te, o które nam chodzi. Dzieci i rodzice w środku, mały zamęt, tumult. Jeszcze dziesięć minut do pierwszego dzwonka.
„Pani jeszcze nie ma”, pada skądś zdanie. W takim to nie pani, to jakaś mama układa szybkimi ruchami książki na wysokich półkach, z tyłu klasy. Inna mama tłumaczy coś małemu chłopcu, jeszcze inne mamy zajmują się działaniami, które z pewnością są ważne i potrzebne. A robią to z przejęciem na twarzach, które kontrastuje ze spokojem, obojętnością, a nawet lekkim zdezorientowaniem na twarzach nielicznych ojców.
Tak, skoro to pierwszy dzień w ławce szkolnej, choćby nawet była to zerówka, to wszystko, co trzeba, należy zrobić tak, jak należy. Kluczyk do szatni? Pudełko na zeszyty i książki? Miejsce na półce podpisane imieniem mojego syna? Z kim będzie siedzieć? Gdzie trzymać tornister? Obuwie zmianowe? Tak myślą mamy, prędko, energicznie. A ojcowie: spoko, prędzej czy później wszystko się wyjaśni.
Ciekawe, że to pobudzenie z jednej strony, a zobojętnienie z drugiej, to jak różne, skrajne objawy tego samego podenerwowania. Bo nie jest ono dziwne, bo jak go uniknąć, w końcu to jednak pierwszy dzień w szkole, nawet, jeśli to zerówka.