Twórczość ma ponoć być tym, do czego każdy człowiek jest stworzony, za czym tęskni. Twórca to podobno nasz naturalny stan, na który wreszcie możemy sobie pozwolić, zaspokoiwszy podstawowe ludzkie potrzeby – jedzenia, ubrania i seksu. Każdy co rusz chce coś tworzyć. Nie wiem, czy mając nadzieję na przejście do historii naszej epoki. Może bardziej trywialnie – na tzw. realizację siebie. A cóż to znaczy?
Łapie mnie jakiś wstręt do tworzenia na tej kanwie. Kolejne telefony, które odbieram, sugerują, że mógłbym np. moje zdjęcia, albo teksty, włożyć w to, tamto, lub jeszcze inne przedsięwzięcie. Coraz natarczywiej pojawia się przede mną to pytanie: po co.
Czy jestem w stanie percypować kolejne dzieło? Gdziekolwiek jestem, dopada mnie coraz częściej przemyślana czyjaś twórczość. Ot chociażby butik z kawą w galerii handlowej, a obok niego – stoisko ze scyzorykami, dalej – winoteka. Wszędzie dostrzegam tę samą niemal perfekcję, projektowaną przez kogoś, kto skończył odpowiednie studia (projektowanie w zależności od przeznaczenia, miejsca, targetu itd.), i wprost kipi twórczością, nie może jej powstrzymać, zresztą po co miałby to robić, skoro wziął za to niemałe pieniądze.
Nie rozumiem, jak to możliwe, że wobec takiej ludzkiej przedsiębiorczości i chęci wyróżnienia się wśród tłumu, nasza rzeczywistość staje się tak podobna do siebie samej…?
Idąc przez Galerię Krakowską doświadczam przeciągłego uczucia nudy. Czy tylko dlatego, że jestem tam prawie codziennie? Czy dlatego, że wszystkie oferowane mi usługi i ułatwienia prowadzą ostatecznie do jednego – mojego portfela, które wcale nie mam zamiaru wyciągać?
Czy może nudzą mnie te stare sztuczki, które wyczuwa się już w pierwszych zdaniach konwersacji – że chodzi o zawarcie wysoce dla mnie korzystnej umowy, które ułatwi i umili mi życie, a co do której podskórnie czuję, że przysporzy mi kolejnych kłopotów, skoro tylko ją podpiszę. Skoro tak, to nie chcę ułatwień, ani korzyści. Chcę spokoju.
Dziś czarny węgiel został wysypany w pryzmę na naszym podwórku. Dużą, szeroką łopatą wrzucałem go przez wąskie okienko do piwnicy. Wziąłem grube, skórzane rękawice – po to, by uniknąć bąbli na dłoniach. Nieprzyzwyczajone. Jakże ten świat, zza łopaty, jest inny. W przyspieszonym pulsie skroni i biciu serca, pomiędzy jednym machnięciem łopaty a drugim pomyślałem: „jak wiele spraw w tym momencie wydaje się prostszych”.