Czasem miotam się między stanem, aby robić dużo, bardzo dużo, a tym, by nie robić nic. No, zupełnie nic – to raczej niemożliwe. Mam na myśli to, że kontemplowałbym – ja, tylko ja, na własny użytek, wewnętrzny.
Tak jak dzisiaj, spotkanie z… ojcem mojego przyjaciela, z którym jednak krótka rozmowa udowodniła, że nie jest po prostu ojcem przyjaciela, albo raczej – że zupełnie jasne, dlaczego jego syn jest człowiekiem, którego… bardzo dobrze, blisko czuję.
Czy potrzebuję pisać, komponować, fotografować? To oczywiście pytanie retoryczne, na które odpowiedź wydaje się twierdząca. A jednak przenika mnie silne wrażenie, że mógłbym się bez tego obyć. Więcej. Że najważniejsze i jedyne, co można zyskać, zabrać ze sobą, zapisać w sobie (nie wiem po co, chyba jednak nie dla dobra przyszłych pokoleń), to jest to, co zapamiętam, przeżyję, odczuję. Wszystko inne, czy zapisane na papierze, wydrukowane, nagrane – jest wtórne, przetworzone, i tak naprawdę bez większego znaczenia.
Przeglądam internet, patrzę, jak znajomi urządzają premiery wystawy, piszą teksty, tworzą dużo, tworzą nieustannie. Teraz, w tym momencie, jestem od nich daleki. To ich wybór. Pęd w stronę pracy, osiągnięcia, dorobek… Proszę bardzo.
Lecz czy jestem w stanie opisać takie spotkanie, jakie widzicie poniżej? Czy ktokolwiek jest w stanie – opisać, sfilmować, przedstawić na fotografii – w sposób niezależny od żadnych konwencji, trendów historycznych, kulturowych, znaczeniowych i tak dalej? Znaczenie ma to, co jest bezwzględne. Reszta jest tylko tymczasowa, umowna, i dlatego poddawana dyskusji krytyków i znawców.
Nie tak rzadko chce mi się powiedzieć: NIE. Nie będę wchodził we współtworzony przez was system znaczeń, symboli, systemów, nie będę tworzył własnego systemu. Interesuje mnie tylko to, co trafia do człowieka wprost. Co jest uniwersalne. Reszta przeminie.