Przychodzą ludzie wyedukowani. Bardzo dobrze wyedukowani. Skończyli studia z dobrymi wynikami. Są też świadomi tego, że w naszej rzeczywistości trzeba pokazać swoją przydatność, aktywność. Nie można siedzieć cicho i czekać, aż ktoś doceni.
W Polsce dyskutowano niedawno w mediach o tym, że absolwenci uniwersytetów nie są przygotowani do podjęcia pracy. Mówiono o tym, że, statystycznie rzecz biorąc, brakuje młodym umiejętności „miękkich” – komunikacji, negocjacji, pracy zespołowej. Tak, to jest jedna ze stron medalu.
Ale jest też inna strona, związana z wiekiem i doświadczeniem. To kwestia wrażliwości, która, nieodwołalnie, wiąże się z ilością przeżytych doświadczeń, niestety – również przykrych. Oraz z czasem poświęconym na ich analizę i wyciąganie wniosków. Tutaj znów trudność – te wnioski koniecznie powinny być pozytywne. Wielu ludzi nie przechodzi tego etapu – poddaje się, rezygnuje. Następnie – te wnioski potrzebują dotrzeć do uczuć, przeniknąć się z nimi, stać się ich nienaruszalną częścią. I na to znów potrzeba czasu.
Bardzo potrzebujemy ludzi, którzy będą w ten sposób wrażliwi. Przypominam sobie film o świetnym saksofoniście, który nazywał się Stan Getz. Pamiętam fragment z końca jego życia, gdy pokazano go, jak z wielkim przejęciem gra smutną melodię, która w filmie staje się motywem jego odejścia. To niewiele dźwięków, w których zdaje się, że przeniósł cały ból swojego życia.
W kontraście do niego wspominam muzyka Marcusa Millera. Na jednej z płyt sprzed kilku lat jawi mi się jako pełen energii, beztroski człowiek. Nie chodzi o to, że starszy człowiek nie może być beztroski, ale beztroska starszego jest inna. I jeśli jeszcze jest dobrym muzykiem, to odciska ją w dźwiękach tak wyraźnie, że nie sposób tego nie zauważyć. Oczywiście – zauważyć może ktoś, kto tę właśnie beztroskę już zaczął czuć, u siebie.