Wspominam czasem dowcip, który usłyszałem od pewnego aktora, którego bardzo ciepło wspominam. Dowcip ten jest niekiedy jak lekki, chłodny powiew na moje rozgrzane czoło.
Rola inspicjenta (częściej: inspicjentki) polega na rozwiązywaniu wszelkich problemów organizacyjnych podczas prób i samego spektaklu. Jego (jej) wytrzymałość nerwowa musi przechodzić wszelkie wyobrażenie, szczególnie tuż przed premierą. Jak to robią najlepsi – to już ich tajemnica, a przecież siedzą w samym centrum kotła, tam, gdzie leje się najgorętszy ukrop, kłębią się tumany pary i już trudno odróżnić, co jest elementem histerii jednostkowej czy zbiorowej, co geniuszem, a co zwykłą bzdurą, którą nie warto się przejąć.
Stosuję podobną metodę, ona działa – gdy trzeba przeprowadzić trudną rozmowę, odpowiedzieć na niewygodny mail, odebrać telefon w najgorszym do tego momencie, zrobić coś, do czego nie mogę przekonać za nic własnego mózgu: mówię sobie – to nie do mnie, to nie o mnie, jestem tu w zastępstwie na chwilę, za kogoś innego; tak naprawdę to nie mnie dotyczy.