W poprzednim wpisie byłem brutalny, tak, wiem, przepraszam. Tak sobie myślę, że chciałbym zaapelować do tych, którzy chcą coś tworzyć – twórzcie koniecznie! Również zaapelować do krytyków – a może Wy też chcecie tworzyć? Twórzcie! Szukacie twórczości tworząc krytykę? Ufff, "tworzyć krytykę" – do czego dochodzi – zaprzeczam sam sobie! Tak więc – uwaga – albo tworzysz, albo krytykujesz. Sytuacja z gruntu odmienna.
Tworzyć to podejmować ryzyko, odkrywać siebie, wystawiać nagą pierś na ciosy, bezbronną. To szukać i zdobywać (oczywiście, jeśli się uda) tych, którzy zrozumieją choć trochę, nie uznają wysiłków za prężenie nieistniejących muskułów na cienkich jak patyczki kończynach. Zaś krytyk występuje zrazu w pozycji tego, kto jest górą. Natura ludzka (no, może polska szczególnie) wpierw przypisuje rację temu, kto krytykuje. To on jest uznany za znawcę, a już szczególnie ten, kto wskazuje, co jest nie tak i że coś powinno zostać zrobione inaczej.
Niewielu krytyków zdaje się wiedzieć, że i oni mogą się łatwo zdyskredytować. Istota wyjścia na ignoranta nie dotyczy dokładnie tego, że użyje jakiegoś słowa niezgodnie z jego znaczeniem, że pomyli epoki, nurty, nazwiska czy coś tam jeszcze. Istota klęski krytyka polega np. na tym, że skrytykuje do cna, nie pozostawiając suchej nitki. Albo że gdzieś spomiędzy linijek wyniknie, że on nie lubi tego, co krytykuje. Albo że to go nudzi(!). Tak tak, krytyk będzie twierdził, że to nie jego wina, że się nudzi, że to dzieło jest kiepskie i tak dalej. Nie dajcie się temu zwieść, bo to oznacza, że krytyk powinien zmienić pracę.
Może wspomnijmy na koniec o takie prozaicznej rzeczy – krytyk ma kochać to, co zdecydował się krytykować. Ta miłość powinna przezierać spomiędzy splotów i meandrów odniesień, erudycji, zwrotów retorycznych i argumentów naukowych. Bo tylko wtedy krytyka ma szansę w miarę mówić coś o dziele.