Jadę do pracy busem, zamiast samochodem po to, aby zaoszczędzić. Kwota oszczędności jest całkiem niezła, sięga 20 zł dziennie. Dodatkowo – biorąc ze sobą obiad z domu, pozostawiam w portfelu 10-15 złotych. Cóż z tego, kiedy piesza droga z dworca autobusowego wiedzie obok antykwariatu i czasem owe oszczędności przekładają się na papier, tyle, że zadrukowany. Ostatnio stałem się posiadaczem pozycji Jak by to powiedzieć… Rozmowy z Krystianem Lupą. Pozostaję bowiem wierny zasadzie, że więcej wnoszą słowa samego twórcy niż dwudziestu krytyków o nim piszących.
Czytam, lecz nie tylko ja, ale i Ioana. Zagadnąłem ją dzisiaj: "czy rozmówczyni Krystiana Lupy ciebie nie denerwuje?" Gdyż nie byłem pewny, czy moje wrażenia są może moim urojeniem, które łatwo ktoś mógłby zakwalifikować jako męski szowinizm. Ale moja dziewczyna potwierdza.
Skąd ta lekka irytacja? Widząc, że rozmówców dzieli dystans wrażliwości, subtelności i bogactwa wewnętrznego świata, ma się wrażenie, że prowadząca rozmowę zachowuje się, jakby była tego nieświadoma. Jej wtrącenia, sugestie, przedłużenie myśli zbyt często nie trafiają, rozbijając tok myślenia reżysera (o który przecież tu chodzi), dodatkowo – są czynione ze swadą i pewnością. A już znamiennie prosto i osobiście brzmi wypomnienie: "Kiedyś powiedziałam, choć nie wprost, że potrzebuję rozmowy z tobą. Jesteś niezwykle spostrzegawczy, ale nie podjąłeś tematu". A wcześniej "… mówię uczciwie – gdybym potrzebowała pomocy, nie liczyłabym na ciebie". Och… Reżyser objawia swoją klasę w prowadzeniu rozmowy i sam nadmienia o swoim egocentryzmie. Szacun.
Nie gloryfikując zbędnie można powiedzieć, że to jest tak sympatyczne i po prostu… fajne.