– Najtrudniej zacząć… – takie zdanie wypowiedział jeden z doświadczonych członków redakcji na spotkaniu kolegium redakcyjnego po tym, jak przewodniczący zapytał – Kto napisze artykuł?
-…a potem już samo idzie. – Tak brzmiało dokończenie zdania.
Od kilku dni, po wcześniejszych długich, mentalnych przygotowaniach, pracuję nad zestawem grafik do książki mojego przyjaciela. Że najtrudniej zacząć to prawda, dlatego zwykle próbuje się czekać na moment, w którym zadanie samo się zacznie. Chodzi o moment porwania, uskrzydlenia, jak pisał Daniel Goleman w Inteligencji emocjonalnej, podczas którego nie czuje się ciężaru pracy, gehenny twórczości, lecz coś jak swobodny lot do celu. Zwykle jednak, w przypadku większych zadań, taki moment, nawet jeśli nadejdzie, nie rozwiązuje problemu. Po prostu potrzebna jest sukcesywna, długotrwała i podzielona na etapy praca. Niezbędna – kartka papieru do szkicowania, notowania, planowania. Przerabianie tematu w tę i z powrotem, podchodzenia z lewa, z prawa. Słowem – poszukiwanie, działanie, poszukiwanie, działanie, a między tym – próby spojrzenia z boku i wstępnej ogólnej oceny. No i częste wchodzenie i wychodzenie z uskrzydlenia.
Zgodnie więc z maksymą doświadczonego kolegi z redakcji, skoro udało się zacząć, powinno dalej iść samo. A jednak nie idzie. Zresztą… nigdy nie brałem na poważnie tej drugiej części zdania. Zresztą… (2), uskrzydlenie znam dobrze, aż za dobrze, bo wiem, jak wyczerpuje siły, drenuje ducha i ciało… Chwile bezbolesnego lotu okupione są potem sowicie, gdyż przejście z rzeczywistości do wyobraźni i z powrotem… boli.
No i na blogu nie chce się pisać, bo to inna dziedzina, akurat nie wizualna.