Instrukcja: zanim zaczniesz czytać – uruchom film.
Kiedyś mówiono, że przyszedł halny. I właśnie dlatego wszyscy się
czuliśmy do niczego, a niektórzy nawet skakali sobie do oczu. Śnieg
znikał w te kilka godzin jednego dnia, na wysokości nozdrzy
ciągnęło wiosną, koty zaczynały swoje niemowlęce kwilenia oraz wrzaski
tuż na ganku. I żeby to wszystko razem wytrzymać, trzeba było
przynajmniej te koty przegonić – dalej, w ciemność niech idą! (Kto miał w
domu niemowlę, łatwiej zrozumie).
Dziś o halnym się nie mówi,
drepczemy do apteki po ziołowe wyciągi na uspokojenie. Nieważne. W sumie
– nieważne.
Taplamy się w błocie naszego podwórka, bo nie jesteśmy na
tyle eleganccy ani zdeterminowani, aby sobie nadmiernie polepszać życie.
Jak pamiętam – nasi przodkowie, i my też, żyliśmy jakimś innym światem,
przeważnie nie tym co tu i teraz, marzyliśmy na jawie, a rzeczywistość – to przetrwać, jakoś. Dlatego na podwórku do gleby mamy
blisko, możemy się jej przyjrzeć, bo ona przecież nas czeka; i odwilż, i halny to też jak droga ku końcu; i jak te ptaki, kręcące się wśród nagich badyli krzaków, odfruwają – nagle, nieubłaganie, bezpowrotnie.
Tam skąd pędzą niewidzialne tumany szkwałów, kręcących wiatraczkiem – stamtąd, pamiętam,
nadchodziły burze. Te wiosenne, za rzędem drzew, na zachodniej
granicy ogrodu i innego świata, zaczynającego się za murem,
przychodziły z pomrukiem i chmurą koloru ołowiu, i tak ciężką jakby. Z
krzykiem rodziców: uciekaj do domu, do domu! Burze śniące się potem,
śniące się chmury, śniąca się ucieczka małych nóżek na jaskrawozielonej,
wiosennej trawie, zapierająca oddech w pościeli łóżeczka, i nocnym
krzyku. Tykanie zegara, zapadłego w ciemnościach pokoju, hipnotyzujące,
rosnące wraz z pulsem skroni, wreszcie – jak dzwon, i grom, w
samotni: mamo!!
Wieje, co znaczy, że świat jeszcze nie umarł. Co znaczy, że i my żyjemy, skoro czujemy pęd na twarzy, siłę, pchającą nas gdzieś, niezdecydowanych i opornych, skoro nami szarpie – czy to wiatr, czy własny opór, czy upór, czy żal, lub wściekłość, czy tęsknota nieludzka, tak ludzka.