Kontynuując myśl sprzed siedmiu godzin. Dlaczego nie pomyśleć o Bogu jako o kimś bardzo bliskim, z kim można mieć kontakt bez pośrednictwa np. biurokratycznej machiny – bez podań, opłat "skarbowych", urzędników, mówiących – teraz zrobić to, potem tamto, i prowadzących za rączkę. Jezus uczył modlitwy "Ojcze nasz…", nie "władco nasz", "panie prezydencie", "najwyższy arcykapłanie" czy nawet "ojcze biskupie". Cytat ze świętego Piotra: Wszystkie troski wasze przerzućcie na Niego, gdyż Jemu zależy na was. To jest ktoś bardzo bliski, z którym nawiązuję osobisty kontakt. W tym kontakcie są moje radości, sukcesy, ale i moje błędy i najgorsze świństwa, które popełniłem. Nikt obcy nie wchodzi do tego kontaktu i nie dyktuje autorytatywnie, co i jak.
Pytają, czy można Boga uznać za bliską i dobrą osobę, podczas gdy nic nie robił w czasie tysiącleci rzezi, jakie ludzie zgotowali swoim niewinnym braciom. Odpowiedź nie jest oczywista… Z drugiej strony Bóg dopuścił, żeby z okrucieństwem zamordowano Jezusa. Nie tylko dopuścił, ale nawet Go tam posłał…
Wyłania się z tego wniosek, podejrzenie, że to życie… nie jest ostatnim, ani najważniejszym…