Ostatnie narzekania

W poprzednim wpisie zapowiadałem, że napiszę coś o walce o umieszczenie artykułu w jednym z dzienników krakowskich. Napisałem tutaj, jeśli chcecie – przeczytajcie.

Pisząc krótko i już z większej perspektywy – zrobiłem to z premedytacją – że próbowałem zaproponować tekst krakowskiej Wyborczej. Zrobiłem to, aby zorientować się, jak to się u nich kręci. Ale, jak to czasem bywa gdy robi się eksperyment, jego wynik zaskakuje, wręcz powala, zabija samego eksperymentatora. Podobnie było tym razem.

Temat był bardzo dobry i zasługiwał na publikację nie w lokalnej gazecie, ale takiej obejmującej przynajmniej pół Polski. Dlaczego jestem tego pewien? Bo kilka lat temu był już ten sam problem, i pisał o nim nie tylko Dziennik Polski, ale i Newsweek. Sam tekst był dobrze napisany, nie było się czego przyczepić ani wstydzić. Prawie zero mojej interpretacji, cały problem wypływał z wypowiedzi rozmówców.

Mając więc te solidne podstawy zapytałem w krakowskiej GW, czy ten tekst jest dla nich interesujący. Brak odpowiedzi, więc walczyłem – dzwoniłem, przypominałem się – do końca. Byłem ciekawy, co z tego wyniknie. Myślałem – coś może powiedzą o tekście, raczej odmówią, albo zaproponują publikację bez pieniędzy. Tymczasem – nic z tych rzeczy. Sam tekst, poruszany problem, nie miał zupełnie znaczenia. Byłem po prostu niechcianym, natrętnym "nikim", którego próbowano zignorować. I tego się nie spodziewałem – że ktoś rzuci słuchawką. To był ów "wybuch przy spokojnym eksperymencie".

Nie jestem masochistą, tylko dość często pcha mnie tam, gdzie węszę problemy. Może byłby ze mnie "dziennikarz śledczy"? :-)))) Ach, mam ochotę, na początek, wziąć jakąś redakcję. :-)))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *