Zmierzch w poczekalni

Od piątku – coraz gorsze samopoczucie – stawy, mięśnie, głowa. Znalazłem
w domu antybiotyk, policzyłem, że wystarczy do poniedziałku. W
niedzielę wróciłem po pracy przed 23:00, zresztą podobnie jak w sobotę.

Poniedziałek – to plan uderzenia do laryngologa. On zna mnie od
dzieciństwa, leczył mnie zanim jeszcze chodziłem do szkoły. W
poczekalni tłum, który wcale się nie zmniejszał mimo upływu godzin.
Takich spadochroniarzy jak ja było więcej, postanowiłem czekać na sam
koniec. Pan Jan jest znany z szorstkiego odnoszenia się, "wojskowej"
powierzchowności, nie chciałem ryzykować rozmowy z nim przy wypełnionej
poczekalni.

Po godzinie 18:00 – za oknami ciemno, w kolejce 3 pacjentów – wreszcie
końcówka. Pan Jan zwykle staje wtedy w drzwiach gabinetu i dokonuje
inspekcji.
– Wszyscy w kolejce? – pyta.
– Tak! – brzmi chóralna odpowiedź.
– Wszyscy zarejestrowani?
– Tak!
Teraz lekarz wyciąga palec i wskazuje każdego z osobna.
– Pani? Tak. Pan? A państwo z dzieckiem, to jedna osoba?
Dochodzi do mnie.
– Ja chciałem właśnie prosić, żeby mnie przyjąć… Ale nie mam jeszcze karty…
– No to już jej pan nie dostanie! – z lekko wściekłym triumfem, pan Jan
jakby właśnie na to czekał – Na czym napiszemy, proszę pana? Sadzą w
kominie!
– Ale przecież rejestracja czynna do 19:00…
Przerwało mi trzaśnięcie drzwi. No, pierwsze mam za sobą.
Przy kolejnym pacjencie próbuję bezskutecznie przekonać pielęgniarkę,
żeby jednak zadzwoniła do rejestracji. Gdy gabinet pustoszeje, wchodzę.
Zza winkla pada światło biurkowej lampki, wychylam powoli głowę – pan
Jan dotyka po kolei różnych rzeczy na biurku – stosika z karteczkami,
blankietów recept, jakby porządkował, choć nie ma takiej potrzeby.
Światło lampki, odbite od blatu, oświetlało od dołu jego niemłodą twarz
z rozwichrzonymi włosami. Trochę jak Frankenstein, ale jednak – ze
spokojnym wyrazem twarzy. Stanąłem przed nim, dostrzegł mnie.
– Czy pan doktor…
– A co mam pana? Zastrzelić?!
– !!! No dobrze. Więc od soboty antybiotyk… mięśnie, gardło… głowa…
– Siadaj pan na fotel! Musimy to zobaczyć!
Opadłem…

Zmierzch w poczekalni. Z cyklu – Multiplikacje

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *