W sobotę była uroczystość urodzin Sary i Beniamina, w niedzielę – pojechaliśmy na urodziny ich małej przyjaciółki. Mam zdjęcia, ale nie mam siły ich nawet tutaj wrzucać. Poniedziałek – minął… już sam nie pamiętam, co robiłem. Dzisiaj całą rodziną zjechaliśmy na piknik do Korzkwi, fotografuję go już od trzech, zdaje się, lat. Zdjęcia z niego będą wkrótce w internecie, dam Wam znać. Po pikniku, w Michałowicach wsadziłem rodzinę do busa, oni – do domu, ja – do pracy. Ciekawe, że oni w pół godziny przejechali ponad 30 kilometrów i byli już w domu, kiedy ja nie mogłem przejechać ledwo 8-10 km do pracy, stojąc w korkach.
Co zapamiętałem z dzisiaj – czekaliśmy na przystanku na autobus. Wiatr przebiegał nam po twarzach, grzało słońce. Przypomniały mi się czasy wędrówek bez samochodu. Rowerowo, pieszo, czekając na pociąg, autobus, w słońcu, w deszczu, w zapachu wiosennych traw, z gitarą. Dziś trzymałem chłopaka na rękach i czułem, że podoba mu się ta atmosfera. Oglądał się za samochodami, usiłował przeczytać zatarty rozkład jazdy. Może mamy "to coś" wspólnego – ulubienie włóczęgostwa…?