Zastanawiam się ciągle co jest pociągającego w pisaniu publicznego bloga. Dla porównania – dzisiaj, przeglądając stare szafki, znaleźliśmy moje listy, pisane do szuflady przed osiemnastu laty. Tak osobiste, że nie mógłbym ich skopiować tutaj. Bądź co bądź łatwo mnie tu rozpoznać, dowiedzieć się, kim jestem i jak mnie spotkać. Jest więc granica, której tutaj nie chcę przekroczyć, a która nie istnieje gdy piszę "do szuflady". Z drugiej strony – pisząc "do szuflady" nie mam szans na kontakt z ludźmi podobnymi do mnie. Nie mam szans wzbudzić czegoś pozytywnego w innych, a właśnie takie "wzbudzenia" bardzo mnie cieszą.
Publiczne wyrażanie myśli trochę dopinguje mnie do pewnej staranności (na przykład dziś przeczytałem wczorajszy wpis i zdecydowałem, że muszę go poprawić). Jest też zmierzeniem się z pewną "opinią publiczną" – z różnymi tego konsekwencjami: utrzymania kontaktu i dystansu jednocześnie,
mierzenia się z zewnętrznym wpływem, budowania wewnętrznej granicy życia osobistego. Chciałbym, aby było wyrażeniem mojej wiary w coś wyższego niż codzienne czynności – budzenie się, spożywanie posiłków, pracę, wypełnianie obowiązków.Ostatnio zdałem sobie też sprawę z ułomności internetu jako środka komunikacji między ludźmi. Nie zastąpi on zwykłego spotkania w pubie na kawie, czy osobistej rozmowy w parku. Byłem wychowany na tradycyjnych listach, które rozpoczyna się od "Drogi ….." a kończy na "pozdrawiam serdecznie". Ciągle dziwne są dla mnie smsy i gadu-gadu, w których rozmowę można przerwać w każdym momencie, a po tygodniu – wznowić, jakby nigdy nic. Dlatego internet traktuję z przymróżeniem oka.