Do moich gości, i …

Cieszę się, jeśli znajdujecie tutaj coś fajnego. To coś pochodzi z jednego z najpiękniejszych okresów w moim życiu. Tego jestem zupełnie pewien. Pewien ze skrywaną, pseudoracjonalną myślą-obawą, że lepiej już być nie może, może być więc tylko gorzej.

Na moich oczach dokonuje się przemiana bliskiej mi osoby. Wyzwala się inna postać, na którą spoglądam z odrodzoną fascynacją – niesamowitą i piękną. Nie mam na myśli Sary, gdyż jej rozwój z tygodnia na tydzień stał się przecież normą, do której jednak i tak nie przywykłem.

Boję się. Pocieszam się, że nie boją się tylko nienormalni lub nieświadomi, oraz że aby się do strachu przyznać, trzeba mieć choć trochę odwagi. Boję się choćby tak głupiej rzeczy, jak z wielkiego brzucha niewielkiej, drobnej dziewczyny może wyjść żywy człowieczek bez szwanku dla nich obojga. Wydaje mi się to nieprawdopodobne. Przy Sarze nie mieliśmy okazji tego sprawdzić, Ioana nawet nie zdążyła poczuć skurczów.

Mam obawę w jakim stanie malec wyjdzie… Śmialiśmy się dzisiaj mówiąc, że skoro Sara ma jasne, słowiańskie włosy przy ciemnej, rumuńskiej karnacji, to mały będzie może blady, ale za to z czarną jak smoła czupryną. Ale to są mało istotne dywagacje. Ważniejsze są sprawy, których nawet wymienić się boję… jest ich bez liku. Łapię się na tym, że chciałbym otrzymać gwarancję, najlepiej na przynajmniej 18 lat, z możliwością "wymiany wadliwego towaru". Mocne, nie? Na szczęście – nikt jeszcze takich "gwarancji" nie daje. Chyba na tym polega życie – no warranty.

Dziś umarł Carl. Człowiek z gatunku tych, którzy w podeszłym wieku odchodzą jako niepokonani młodzieńcy. Gdy go spotkałem jakieś prawie dwadzieścia lat temu, chodził jeszcze o własnych nogach. Później, gdy widywaliśmy się co kilka lat, zdarzało mi się pchać jego wózek. Jak wtedy, dwanaście lat temu, na terenie uniwersytetu w Miszkolcu, gdy w skwarze lata zmierzaliśmy okrężną drogą z jadalni do audytorium. Wszyscy inni szli na wprost, ale tamtędy nie dało się przejechać wózkiem. Rozmawialiśmy o planach… Powiedział mi: "Są ludzie, którzy robią jedną rzecz bardzo dobrze, i ludzie, którzy robią w życiu wiele rzeczy, ale żadnej dobrze. Ja wybrałem to drugie". Popatrzyłem zdziwiony i zaskoczony jego otwartością. Przecież w naszym towarzystwie był jednym z najlepszych, najmądrzejszych. Ja opowiedziałem mu o mojej wizji na życie – to była jedna z wielu i nie traktowałem jej jako jedynej i nieodwołalnej. A jednak, kilka lat później, na trawniku obok przed budynkiej audytorium, rozpakowywaliśmy kolację – samotni – Ioana i ja – ona, jako uczestniczka spełnionej już teraz, wizji.

A dziś wieczorem czesałem włosy trzyletniemu "owocowi" tamtych marzeń… wspominając Carla. Carla, który pierwszy o nich usłyszał – zanim cokolwiek się stało. Może dzięki niemu padły moje słowa? Może dlatego, że padły, wypowiedziane głośno, spełniły się? A może on im jeszcze jakoś pomógł…? Tak wiele chciałbym się dowiedzieć… 😉 Czy kiedy się dowiem…?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *