Są takie chwile, kiedy nie mam pojęcia, jak poradzić sobie z moją córką. Jej wiek, zbliżający się do trzylatka, rozpoczyna erę "nie bo nie". Czyli: właśnie wtedy, kiedy trzeba jeść, ona nie chce, kiedy trzeba obrać skarpety, ucieka na zimną posadzkę, kiedy trzeba być zęby – chce myć nogi. Metody radzenia sobie wydają się wpierw proste, ale kiedy trzeba je stosować co 5 czy 10 minut, zaczyna ich po prostu brakować, nie mówiąc o kończących się nerwach i czasie.
Prośbą, później groźbą, następnie – przykrą konsekwencją, która prowadzi do płaczu, byle nie histerii. Czasem – żartem, innym razem – zaciekawieniem, albo obietnicą. Czasem – na siłę, niestety. Ta gonitwa wydaje się nie mieć końca, a im inteligentniejsze metody stosują tatuś i mamusia, tym prędzej czy później dziecko je odkryje i zastosuje równie inteligentny unik.
Jedną z najważniejszych rzeczy jest to, aby z dzieciakiem rozmawiała naraz tylko jedna osoba. Im więcej osób przekonuje i im bardziej, tym większa chęć postąpienia na odwrót. Przegadywanie dziecka tylko osłabia przekaz.
Drugą ważną rzeczą jest, żeby dostosować się do tempa myślenia dziecka i jego nastroju. Trzeba go "uchwycić", żeby coś dalej z nim zrobić. Bardzo często dzieciak histeryzuje, ponieważ nie może, nie zdąży wyrazić swoich chęci, a już czuje, że przegrał. Dlatego duże postępy przynosi poświęcenie mu czasu i obserwowanie, próba zrozumienia jego chęci. Bardzo często są one bardzo dobre, ale dorośli, swoim pośpiechem i powierzchownością, niszczą rodzące się kryształy inicjatywy, samodzielności.
Piękne są negocjacje z dzieciakiem. Z dwu i pół letnią Sarą można je prowadzić z powodzeniem. Zawieramy układ i ona go respektuje (choć nie zawsze, oczywiście). Często ona obawia się jakiejś drobnej rzeczy i wystarczy ją uspokoić. Jeśli obiecasz – spełnij to, nie korzystaj z tego, że dzieciak zapomni. Być może zapomni, ale w przyszłości będzie zapominał również o swoich obietnicach.
Ponieważ to my wychowujemy dzieci, a one starają się ciągle przekraczać stawiane przez nas bariery, to staje się oczywiste, że wychowujemy osobowości, które są w stanie się nam skutecznie sprzeciwić, nas zaskoczyć, zdołować. One znają nas na wylot, i to od tej najprawdziwszej strony, bo praktycznej. Dlatego tworząc ludzi na naszą miarę, serwujemy sobie egzamin na granicy naszych możliwości. Tworzymy ludzi na naszą miarę, bo nie można inaczej.