Świerszcze

Dziś usłyszałem świerszcze na Słowacji, grają zupełnie innym dźwiękiem niż ten, który znam z naszego ogrodu. Mówiąc dokładniej – świerszcze w okolicach Koszyc i Presova, o godzinie jedenastej, dwunastej w nocy. Ich dźwięk jest przyciężki, sążnisty i bardzo głośny. Nawet dziwię się, że przechodzi jakoś mimo uszu, nie powoduje lęku, chęci skrycia się przed nim, ucieczki, czy choćby zatulenia uszu. Jeśli się wsłuchać lub tylko zdać sobie z niego sprawę, okazuje się groźny, wszystko jedno czy w środku miasta, czy na pustkowiu.

Może to kwestia temperatury? Dwadzieścia stopni w środku nocy, ciepły wiatr i grzechoczące świerszcze, to nie wydaje się normalne.

Bo między Starą Lubovną a Czerwonym Klasztorem było tylko trzynaście stopni, a świerszcze tam grają już tak, jak nasze…

Piszemy wypracowanie

Sara ma do napisania wypracowanie pt. „Jesień wokół”. Poszliśmy więc na zewnątrz. Teraz Sara już pisze w swoim pokoju, a ja leżę po drugiej jego stronie, na łóżku, wziąłem komputer, żeby też pisać. O czym?

O tym, że dokładnie podejrzewam, z czym Sara może mieć problemy podczas pisania. I że próbuję już teraz kształtować w niej odruchy, które pozwolą ją przenieść ponad tymi problemami.

Na przykład – wracamy do domu i mówię jej: robimy eksperyment. Idź od razu do stolika i zacznij pisać. Nie myśl o niczym innym, tylko o tym. I nie zastanawiaj się nad tym, co będziesz pisać – pisz to, co ci przyjdzie do głowy.

Mam teraz na myśli dwa problemy podczas pisania:

1) co mam pisać?
2) czy to, co piszę, ma sens? – problem zbytniej autocenzury podczas pisania nie pozwala na wyrzucanie z siebie tego, co tam jest, a czasem nawet – na rozpoczęcie pisania.

Oba problemy wynikają albo z blokady mentalnej – niemożności przebicia się do tego, co wewnątrz lub z nieumiejętności tego wyrażenia – braku warsztatu.

W sumie wszystko jest brakiem warsztatu (z wyjątkiem braku treści). Samego zabierania się do pisania często trzeba się uczyć, a potem – radzenia sobie ze najróżniejszymi przeszkodami. Czasem to przypomina zabawę w podchody albo w kotka i myszkę – z samym sobą.

Anegdota

– Wiecie, opowiem wam coś, strasznie śmieszne.

I śmieje się, do rozpuku. Siedzi na tylnym siedzeniu i ciągle się śmieje. I obiecuje, że nam opowie. Wyłączam więc radio oraz przyciszam CB radio. Pada deszcz i hałasuje na tyle, żeby zagłuszyć moją córkę.

– Przydarzyło mi się coś śmiesznego. Właśnie tędy jechaliśmy z dziadziusiem i widziałam znak, zaplątany, w krzakach. Tam było coś napisane, a ja próbowałam przeczytać. Ale nie mogłam zobaczyć. Nie mogłam i nie mogłam, aż wreszcie mi się udało.

Tędy – to znaczy jechali w tym samym miejscu, co my teraz. Czyli na wylocie z Krakowa w stronę Warszawy, za trzecią górką, gdzie jest kawałek prostej drogi. Rzeczywiście, są tu drzewa i krzewy.

– I kiedy wreszcie mi się udało zobaczyć, to nie mogłam wytrzymać ze śmiechu.

– To co było tam napisane? No powiedz wreszcie.

– Do zobaczenia. Cha cha cha!

Córka ma osiem lat. Obawiam się, że za niedługo mogę przestać rozumieć jej anegdoty, skoro już docierają do mojej granicy zrozumienia. Wapniakiem stanę się szybciej, niż przypuszczałem.

W pracowni plastycznej

Ośrodek Zajęć Pozalekcyjnych "Artistic Studio" w naszym miasteczku, dzisiaj, zajęcia z origami. W dłoni Sary zrobiona przez nią żabka. Beniamin (z tyłu) nie zdecydował się na uczestnictwo, ale można to zrozumieć – zaczął rysować dopiero kilka dni temu. Do tej pory zajmował się głównie helikopterami, samochodami, drewnianym pociągiem oraz wrzaskiem. Fascynuje się też m.in. akumulatorową wkrętarką oraz różnymi rekwizytami batalistycznymi. 

Mija

czas. Banalnie byłoby powiedzieć, że miło jest być z rodziną. A może – to nie jest banalne w dzisiejszych czasach…?

Sobota. Córka po zajęciach baletu. Nie pozwolono mi zrobić jej zdjęcia na sali, tej do ćwiczeń, z lustrami. Może za mało się upierałem. W ogóle się nie upierałem, ale to była sobota, dałem na wstrzymanie. A Sara na schodach też wygląda ładnie, prawda?

Nie pamiętam jej oczu…

Patrzę na moją córkę. Widzę, że nie ma na sobie sweterka, nie ubrała kapci. Ma zimne dłonie i nos, i wcale nie spieszy się, by się ubrać. Nic tylko prowokuje kolejne przeziębienie. Albo wcina chrupki tuż przed obiadem. Wyrywa bratu zabawkę, zamiast najpierw poprosić, a przecież to ona jest starsza i musi być mądrzejsza. Nie słucha wtedy, kiedy najbardziej powinna, ucieka, gdy trzeba zostać.

Myśli o wszystkim tylko nie o tym, co właśnie należy, opóźnia, ociąga, śmieje się z próśb i poleceń. Albo woła bez końca – tatuś, taaatuś! Jemy chleb z szynką, ona chce z miodem. Pijemy herbatę – ona kakao. Prośby, uwagi bez końca – zapnij, zostaw, później, mokry rękaw, siniak, brudne ręce, znów rozpięłaś włosy. Tyle szczegółów z jej ubrania, ciała… Nie pamiętam tylko, kiedy ostatni raz spojrzałem jej w oczy, i jaki był ich wyraz…

Zapalenie

Dziś, około godziny 23, po powrocie od lekarza 🙂

Beniamin już kiedyś miał TO na plecach. Teraz kolej na jego starszą siostrę. Prawda, że zdjęcie całkiem niezłe…? 😉

Wypadek

Wieczorne przygotowania do snu przerwał okropny krzyk Sary. Włożyła rękę tam, gdzie zawiasy drzwi, a Beniamin z impetem je popchnął. Wyciągnęliśmy zmaltretowany palec i oczywiście pierwsze pytanie – co kosteczki są w porządku. Na szczęście ruchliwość nie była zaburzona, żadnych niepokojących deformacji…

Współsprawca bawił się już czymś innym na podłodze, gdy Sara, jęcząc i pochlipując, zadawała sobie pytanie – jak mogłam nie widzieć, nie zauważyć? Jak Beniamin mogłeś mi to zrobić?

Powiedziałem jej, że ma szczęście, bo nie musimy jechać do szpitala. I że będzie bolało dzisiaj, jutro, i jeszcze przez kilka dni. Będzie duży siniak. Biedna, kochana dziewczyna! Jak ona potrafiła to przyjąć – ze zrozumieniem i cierpliwością, jak dorosły. Albo może nawet lepiej niż niejeden dorosły…

Trudno to opisać… Rodzić chciałby uchronić od bólu, ale z drugiej strony – jest świadomy, że ból jest i będzie w życiu każdego człowieka, a nasze dziecko jest dopiero na początku drogi. Można próbować pomóc go znieść…

Egzamin dojrzałości

Nie napisałem, że jesteśmy w trakcie rozjazdów wakacyjnych 😉 W zasadzie teraz – 2 dni w domu, żeby uprać rzeczy, lekarzy poprosić o recepty na dalsze życie i ruszyć w drogę.

W ramach retrospekcji – jeżdżąc tu i tam trafiliśmy na zjawisko pt. park linowy. To tor przeszkód złożony z lin i tym podobnych, przeznaczony dla dzieci. Sara zapragnęła go przejść, z pewnością nieświadoma tego, co ją czeka. Tor jest otoczony siatką ochronną, tak więc "odpadnięcie od liny" nie przekreśla dalszej kariery życiowej dzieciaka. Z kolei z toru nie można wycofać się "w trakcie" – nie ma "bocznych wyjść" 😉

Początkowa euforia, pierwszy kryzys i chęć ucieczki, zmęczenie, strach w oczach – wszystko to, czego doświadczamy w pełnym dramatyzmu przedsięwzięciu – było również i na tym torze.

Obserwując "z ziemi" walkę powietrzną córki olśniło mnie – nazywanie matury "egzaminem dojrzałości" to kompletne nieporozumienie.

Zresztą już od dawna to podejrzewałem… ;-)))

Przyjęta

Przekraczam próg przedszkola – budynek w stylu socjalistycznym, wejście z dużymi oknami, ale osadzonymi w żelaznych ramach – estetyka odbiegająca od współczesnej. W korytarzu tuż za wejściem – kółeczko dzieci. Przy jednym stoi pani, w ręce – kijek.
– Uspokój się, bo jak ci przyłożę!…
Jak za starych, moich, dobrych oczywiście, czasów.
– Dzień dobry – mówię. Pani kieruje na mnie pytający wzrok, ale już dostrzegła moją minę, już wie, że pomyślałem o projekcie nowej ustawy w sprawie przemocy wobec dzieci. – Przyszedłem zobaczyć wyniki.
– Tutaj, na tablicy – wskazuje.
– Dziękuję.
Rzucam szybko okiem. Jest? Nie ma?? Przecież ma być pod "ku". No i jest! Sprawdzam jeszcze raz i jeszcze – ba, mogło mi się przewidzieć. Ale dostrzegam wyraźnie – pod numerem 60. Sara.
Przeglądam inne ogłoszenia, zaczynam je czytać, a pani odbiera to jako zagubienie. I spieszy mi z pomocą.
– Tutaj jest lista przyjętych, a tam lista rezerwowych…
– Tak tak, już wiem.
– Jak się nazywa pańskie dziecko? – jest zbyt uprzejma.
– Ależ proszę pani, dziękuję, jeszcze umiem znaleźć, przynajmniej tak mi się wydaje.
Że też muszę od razu podpadać! Tą miną, tą ustawą (choćby tylko w myślach) i tym sarkazmem!

Wróciłem do ogłoszeń. "Dyrekcja przedszkola informuje…", "Rodzice zobowiązani są…", "Zajęcia taneczne…", "Opłaty za…", "Różnica w zachowaniu dziecka w domu i w przedszkolu…" Zrozumiałem, że za kilka miesięcy rozpocznie się nowy rozdział, i że Sara wejdzie w tryby, a my razem z nią. I tak już przez następne kilkanaście lat. A w zasadzie do emerytury – jej emerytury – której ja nie spodziewam się już zobaczyć.

Wychodząc zauważyłem, że wszystkie dzieci mają kijki takie, jak pani prowadząca. A, to są zajęcia ruchowe! Więc może nie jest tu tak strasznie.

Sara i jej autoportret