Jeśli chcesz komuś udowodnić, że masz rację, nie uda ci się zrobić tego inaczej, jak tylko dobrem. Jeśli chcesz komuś pokazać, że może coś robić lepiej, że się myli, że postępuje niesprawiedliwie – masz niewielkie szanse.
Pomijam tutaj rozważania techniczne, matematyczne, fizyczne, w których za pomocą liczb można wskazać czarno-na-białym rację. Chociaż i w tych naukach udowodnienie czegokolwiek jest możliwe tylko przy przestrzeganiu ściśle określonych założeń i zasad rozumowania. Natomiast w delikatnych materiach stosunków międzyludzkich, szczególnie takich jak poczucie sprawiedliwości, krzywdy, równości – często należy zapomnieć o niezmiennych założeniach i zasadach logicznego rozumowania. Względność ludzkiego zachowania jest czasem oszałamiająca, wręcz przerażająca.
Ogólnie rzecz biorąc są dwie drogi. Pierwsza – użyć argumentów siły, druga – użyć uległości, pokory, cierpliwości – słowem – wyrozumiałości i dobroci. Pierwsza działa natychmiastowo (mąż przydusza żonę do ściany i od razu jest jasne, że "ma rację"). Druga – zwykle wymaga czasu (nikt nie wie ile, czasem nawet lat), i aby była skuteczna, nie może zakończyć się stwierdzeniem "a nie mówiłem".
Mówię sobie – to ja muszę być w stanie znieść wszystko, co próbuje mnie wytrącić z równowagi. Muszę umieć nie tylko trwać, ale i się wycofać, dać spokój, odpuścić. Uświadomić sobie, że nie mogę przyspieszyć ani zmienić rzeczy, których nie mogę przyspieszyć lub zmienić. Cóż za pożytek ze zbliżenia się do doskonałości…? Spokój ducha, wypływający ze świadomości, że zachowałem się uczciwie inajlepiej jak mogłem? Bycie pożytecznym dla innych? Mistrzostwo może być inspiracją dla innych, ale nie można go przelać, skopiować. Można produkt mistrzostwa, ale ta drogi zakrawa na profanację. Zarówno głupi jak i mędrzec mają z własnej perspektywy problemy na swoją miarę. Pierwszy drugiego nie zrozumie, drugi pierwszego nie przekona.