Wieczorne wczorajsze odkrycie – w poszukiwaniu "odlotu" przed snem. W eleganckim, nawet cukierkowym opisie miejscego zmierzchu – małe "zgrzyty" – "duszny zapach", "łach" i "drapanie w gardle". Złamanie idylli, przekorne, prawdziwe (?). A przecież w tym wierszu, oprócz tych zgrzytów, cała reszta to finezja, dystynkcja, odzwierciedlenie dróg, jakimi chadzają myśli autora. Piękne.
po zachodzie czerwonawe słońce
pada smugą – krwawozłotym łachem
i zaplata pustych myśli końce…
Wtem ulica wpada do pokoju,
rozedrgana rozgrzanym wieczorem,
w kolorowym wieczornym swym stroju
zapaliła złotem cichą porę.
Zgasł na szyldzie neonowy konik,
kwietny zapach miodem w gardle drapie
i z różowej gałązki jabłoni
posypały się płatki na papier.
Znalazłem na strychu stare kasety. Na jednej z nich – Memento z banalnym tryptykiem grypy SBB – Silesian Blues Band. Tekst Jana Mateja:
W spożywaniu owocu
Ani w nim samym
Jabłko mała planeta wszechsadu
Unosisz ją w górę i strząsasz
Wodę i ogień
Może tylko otwieranie granicy między zielenią i bielą
Zagajnik smaku wśród wyrudziałych pól
Córko mała damo z jabłkiem w dłoni
Chytrym zwierzątkiem
Przewrotną łasicą nadziei
Goniące się nawzajem skojarzenia – jabłko, planeta wszechsadu, strząsasz wodę i ogień, otwieranie granicy między zielenią i bielą, zagajnik smaku, córko z jabłkiem, chytrym zwierzątkiem, przewrotną łasicą… nadziei. Jeszcze nie zdążysz odczuć do końca jednego, a już nadchodzi następne.
Znalazłem też na kasecie dwa utwory koncertowe Jimi Hendrixa. Jednego z nich słucham ostatnio ciągle, jadąc samochodem – cofam taśmę – jeszcze i jeszcze. "Little wing" – z pięknym, krótkim wstępem na gitarze. To, co mnie dziś rozczarowuje w wykonaniu Hendrixa, to niedbałe, jak na współczesne warunki, prowadzenie melodii, byle jakie traktowanie rytmu, metrum… Nie dogrywane do końca frazy, urywane, mniej lub bardziej nieokreślone "międlenie" po strunach w jednych miejscach, choć w innych – piękne fragmenty płynącej frazy.
Tekst piosenki próbuje zawrzeć w sobie pewne piękno. Nie jest ono uchwytne, jest nie do złapania, zatrzymania, dogonienia i skonsumowania. Kwiat, zabrany z łąki, więdnie. Ale nawet jeśli zwiędnie – nie można mu tego piękna odebrać, zjeść – jak np. zwykłą bułkę czy ciastko. Choćby stłamsić, rozerwać, zniszczyć – pozostaje to pierwotne piękno, gdzieś w nieokreślonych przestworzach, gdzie nie można się dostać, by je wymazać.
Podobne piękno noszą w sobie kobiety, jest ono tajemnicą nawet dla nich samych. Kryje się nie wiadomo gdzie, a gdy same próbują je uchwycić, wziąć w karby, zagrać nim jak kartą, albo przeciwnie – próbują mu zaprzeczyć, ukryć – zawsze chybiają, stają się groteskowe, sztuczne, wręcz dziwaczne. Nic z tego. Piękno wymyka się im i trwa, żyjąc własnym życiem, pomimo daremnych prób zapanowania nad nim. Przebija przez groteskowość, sztuczną powagę, drętwe pozerstwo, nadobowiązkowość, nadopiekuńczość, gniew, rezygnację… Trzeba pozwolić mu naturalnie istnieć – po prostu, otwierając nieskrępowaną drogę, i godząc się z tym, że pozostanie do końca nieosiągalne i nieodgadnione.
Jimi Hendrix – "Little wing"
With a circus mind that’s running wild,
Butterflies and Zebras,
And Moonbeams and fairy tales.
That’s all she ever thinks about.
Riding with the wind.
When I’m sad, she comes to me,
With a thousand smiles she gives to me free.
It’s alright, she says it’s alright,
Take anything you want from me,
Anything.
Fly on little wing
.