Choroby ciąg dalszy. Dziś wieczorem musiałem zrealizować spektakl. Tylko ciało opornie reagowało na tę konieczność, wzrok relacjonował dziwnie czasem przesywający się obraz świata, poprosiłem tatę, żeby pojechał ze mną. Przynajmniej zobaczył przedstawienie.
Po powrocie poczułem się na chwilę lepiej, jąłem przeszukiwać biblioteczkę u rodziców w poszukiwaniu reszty kolekcji powieści Lema. Natrafiłem wreszcie, przy telewizorze, na najwyższej półce, całą baterię fantastyki. Były wśród nich "Dzienniki gwiazdowe". Otworzyłem okładkę, na stronie tytułowej – niewyraźne, staroświecko postawione litery – StLe… "M" nikło gdzieś w zawijasie skręcającym w dół. Na dolnym brzegu strony widniała moja adnotacja – 1992-05-27 AGH. Pamiętam, byłem wtedy na spotkaniu… Już na korytarzu, jako prawie ostatni, z bezgłośnym "proszę" podałem ją starszemu już, ale nie tak szczupłemu jak na ostatnich zdjęciach, pisarzowi. Maznął długopisem. Próbowałem się zachowywać naturalnie, jak gdyby nigdy nic. Ale właśnie to pierwsze było moją naturą, nie pozwalając osiągnąć tego drugiego. Odchodząc, na zgięciu korytarza, spojrzałem za siebie raz… Pamiętam, że on też wtedy na mnie popatrzył. Próbuję sobie wyobrazić, jak wtedy wyglądałem i jak on mógł na mnie spojrzeć, jakby miało to mieć jakieś szczególne znaczenie, jakąś refleksję. Dziś, po piętnastu prawie latach, mogę myśleć albo o tamtej mojej naiwności, albo poczciwości i nieśmiałości, albo o wszystkim naraz. Może… poczciwość…? Podobna do tej, o której pisał w "Opowiadaniach o pilocie Pirxie"…? Podobna poczciwość siedziała w Lemie, to jasne. Tak świetnie opisał jej skutki.
Zresztą Lem w większość swoich postaci wkładał samego siebie. Gdy próbował naśladować prostackość np. policjantów w "Śledztwie", nie za bardzo mu to wychodziło. Jego postacie, choć tak szczegółowo kreślone, zawierają ciągle podobne rysy osobowości i podobne postrzeganie świata – uważne, szczegółowe, analityczne, marzycielskie.