Jak to się u nas mówi – "robię przedstawienie". To znaczy oglądam z góry, patrzę na to, co się dzieje na dole I gram do tego muzykę. Ale pisząc ściślej – wcale nie patrzę i nie oglądam. Znam to przedstawienie na pamięć. O, jakże czasem marzę, żeby akcja potoczyła się innym torem. Wiedzieć, jaka będzie przyszłość – to dla mnie nuda i czasem męka okropna. Dlatego z przyzwyczajenia wyłapuję drobne zmiany intonacji głosu, albo inne dźwięki świadczące o tym, że dzieje się coś, co odbiega od wyznaczonego przez reżysera schematu. Jedyna okazja na urozmaicenie, podniesienie głowy znad gazety i spojrzenie z zainteresowaniem.
Takie "urozmaicenia" nie trwają długo i po kilku sekundach wszystko wraca do normy. Kiedyś nie chciałem wierzyć, że dyrygent orkiestry podczas poranków symfonicznych był w stanie czytać książkę. Teraz – jestem przekonany, że to robił.
Jeszcze pół godziny. Cieszę się, że nie jestem aktorem.